Step Wschodni porastają niewysokie trawy oraz kaktusy, w których cieniu skrywają się mniejsze stworzenia. Teren nieosłonięty przed słońcem. Im dalej zmierza się w stronę południa, tym mniej roślinności można spotkać. Niekiedy na stepach można natknąć się na Intshe.
- Dobrze – przytaknąłem głową – nie znam się na hodowli roślin – wzruszyłem ramionami. Potom pomogłem zbierać kwiat rośliny. Gdy wracaliśmy i wspomniała o prezencie uśmiechnąłem się sam do siebie. Nie odbierałem tego jak prezent. - Powiedzmy, że to za papierosy – rzuciłem jedynie z uśmiechem. Gdy wróciliśmy do mini obozu nie mieliśmy czasu na rozmowę, zajęliśmy się oprawianiem zwierząt, trzeba było je szybko oskórować, wetrzeć w mięso roztwór sól, niejako zakonserwować by mięso nie uległo zepsuciu. Nikt po takim mięsie sraczki mieć nie chciał. Przy takiej pogodzie wystarczyło kilka godzin by mięso było do wyrzucenia. A co za tym idzie cała wyprawa poszła na marne. Dlatego wszystko odbywało się sprawnie i szybko. Potem mięso pakowane do worków i przygotowane do transportu. Jeszcze dzisiaj musieliśmy wrócić do wioski i przygotować mięso do suszenia. Po obiedzie byliśmy gotowi do wymarszu. W kierunku wioski myśliwskiej.
No nie skojarzył, bo i kiedy był ten ślub nieudany? W międzyczasie tyle się działo, że miał prawo zapomnieć. Ciekawy był jednak, czy Jim czasem nie skorzysta z okazji, że do ślubu nie doszło, by móc klepnąć własny. Może! Dalszy odcinek przebyli w milczeniu a niedługo później zdecydowali się na postój, bo coraz bardziej szaro się robiło i trzeba było odpocząć, przygotować posłanie nim zapadnie zmrok.
Na wybranym miejscu zabrali się za przygotowanie obozowiska. Coś trzeba było zjeść. Wypocząć. By jutro ruszyć dalej. Jim liczył, że dojdą do płaskowyżu i następną noc spędzą już tam. Muszą jeszcze tylko z Romesayem ustalić jak dzielą warty. - Ty czekaj.- Jim dostał nagłego olśnienia przy kolacji.- A co z tą sikorką co za tobą po pustyni latała hę?
Romek w spokoju wsuwał jakieś mięsko i chleb, gdy padło pytanie o Leanne. Swoja drogą ostatnio jej szmat czasu nie widział, z nikim tez o niej nie rozmawiał i teraz znad michy popatrzył na Jima, jakby ten miał ogon athawala, wyrastający z czoło. - No nic. Już dawno nie jesteśmy razem. Wzruszył ramionami i wrócił do szamania, bo nawet nie chciało mu się tlumaczyć dlaczego tak się stało.
- No patrz a tak za tobą latała jak ćma do światła.- JIm tylko pokręcił głową nad płochością damskiego rodu, gdyby tu był Brice to na pewno też by się z nimi zgodził. - Zresztą po co komu baba jak się ma to.- wskazał na widnokrąg i pierwsze gwiazdy pojawiające się na nieboskłonie. Jim też zabrał się do konsumowania kolacji. - Wolisz pierwszą wartę czy drugą?- dopytał z ustami pełnymi jedzenia.
Wzruszył ramionami, wbijając oczy w swą miskę. Jadł, jakby to był pierwszy posiłek od tygodnia. Wysiłek, droga, skwar, potęgowały apetyt. Słysząc Jima, zerknął na niebo, nie mogąc się nie zgodzić. Pokiwał głową i zapatrzył się. Brakowało mu tego widoku. - Posiedze pierwszy. Stwierdził, czyszcząc miskę kawałkiem chleba. Nic się nie zmarnuje a i naczynie będzie umyte. Po zjedzeniu, spakował wszystko do plecaka, by zapachy nie skusiły zwierzaki, po czym odszedł na stronę. Pierwsza warta upłynęła spokojnie i już po kilku godzinach, Romek kładł się spać, zastępowany przez Jima.
Na pustyni zawsze wszystko inaczej smakowało. Powinien zabrać tutaj młodego na Święto Ognia, wtedy by zobaczył czym jest prawdziwe świętowanie. Ledwitch jeszcze zrobi z niego prawdziwego myśliwego tak dzielnego jak on sam. Skoro Romek wziął pierwszą wartę to on spokojnie sobie poszedł spać pochrapując, później zamienił się z nim rolami a tuż przed świtem potrząsnął jego ramieniem. - Wstawaj za chwilę ruszamy.
Przez pytanie Jima o Leannę, Romkowi dziewczyna się śniła. Nie mogąc wyrzucić jej z glowy, na warcie zastanawiał się jak ona sobie radzi, by potem we śnie wspominać dzień w którym jego serce zostało złamane. Obudzony przez kolegę, otworzył oczy rozkojarzony. Za cholerę się nie wyspał. Ale marudzić nie będzie. - Już. Odpowiedział, przewracajac się na plecy i przeciągając. Podniósł się do pozycji siedzącej, ziewając i przecierając twarz. A mógł spać w ciepłym łóżku. I na co mu takie wyprawy? Buibui zdecydowanie zawładnął życiem doktoranta. Hannon wstał z posłania i zabrał się za jego zwinięcie i spakowanie. Jeszcze coś wrzucą na ząb i mogą iść. A w dalszej drodze, to Romka ogarnęła ciekawość. - Więc Ty i Naina...
Zebranie chwilowe obozowiska jak zawsze zajęło trochę czasu. Porządne spakowanie wszystkiego by się wygodnie niosło i nie przeszkadzało. Szybkie śniadanie i mogli ruszać w drogę. Następny przystanek zrobią zapewne w południe, kiedy słońce będzie najmocniej przygrzewało i wędrówka będzie mocno uciążliwa. Skierowali się w stronę płaskowyżu. W pierwszej chwili wydawał się na wyciągniecie ręki ale było to tylko złudzenie na bezkresnym horyzoncie. - Co Ja i Naina?- zdziwił się Jim bo nie bardzo rozumiał co Romek ma na myśli. Lubił Nainę. Porządna była. Do prania gaci idealna.
Ach ten Jim! No jak to co on i Naina?! - Lubisz ją, nie? Romek odpowiedział z szerokim uśmiechem, naciągając kapelusz, bo mu w oczy zaczęło świecić. Na pustynie go ciągnęło, ale do tego skwaru to jednak nie potrafił się przyzwyczaić. Może powinien jednak częściej ruszać tyłek z miasta? Szkoda, że nie było to takie proste!
Ledwitch zerknął na uśmiechniętą twarz Romesya. Co też kompanowi mogło chodzić po głowie. - Ano lubię.- potwierdził.-Wiesz ona dobrze gotuje. O dom dba. -wzruszył lekko ramionami a potem zrobił minę pod tytułem “No co?”, nie miał jakichś wygórowanych wymagań a jak się zadawał z przebojową kobietą to skończyło się jak się skończyło. Ledwitch poprawił sobie na plecach swój ekwipunek i stawiał miarowe kroki. Słońce coraz mocniej przygrzewało.
Z jaka przebojową kobietą? No w kostkach chyba sobie jej nie wylosował! Romesey pokiwał głową i szedł dalej, uśmiechając się sam do siebie. Jimowi kobieta zawróciła w głowie! Miał ochotę poklepać go po ramieniu i kazać mu wracać, ale ponieważ chciał Buibuie, to sobie podarował. - I nie obraziła się? Aurora na pewno... Stwierdził, chociaż bardziej był tym rozbawiony niż zmartwiony. Zdążył się przyzwyczaić do fochów rudzielca.
Raz na milion przypadków nawet Jim strzela w dziesiątkę więc należało się spodziewać różnych przypadków, nigdy nie można było przewidzieć, który akurat będzie celny. Ledwitch otarł pot z czoła. Słońce grzało niemiłosiernie i nawet dla niego przyzwyczajonego do tych temperatur dawało ono w tyłek. Spojrzał na majaczący w oddali płaskowyż. Jeszcze kilka kilometrów i tam dotrą. - Naina? Obrazić się?- Jim głośno i wesoło się roześmiał jakby usłyszał dowcip roku. Nie wyobrażał sobie tego w wykonaniu panny Webb, która własnego cienia się bała. - A jak się ta twoja obraża to masz spodnie, mężczyzna z ciebie to pokaż babie gdzie jej miejsce.
Morza szum, ptaków śpiew, antwali ryk. Nie no, żartujemy, ale co by wam za nudno nie było, let's play a game, shall we ?
1,2 - z pobliskich krzaczorów słychać gdakanie 3,4 - a cóż to ? Czyżby mały fenek wychylał nochala z dziury w ziemii ? 5 - Romek, masz szczęście ! W spieczonej słońcem trawie popierdziela całkiem spory okaz bui buia ! Co on tu robi ? 6 - Ups, kyarr na horyzoncie, radzimy spierdalać.
Zaśmiał się również, zarażony przez Jima. i rozbawiony jego radą. Aurora Osel nie była typem, który dałby się łatwo ustawić. Ale Romek w odróżnieniu od Jima nie szukał kobiety, która siedziałaby w kuchni. Najbardziej to chciał, żeby podzielała jego zapał w badaniach. - Patrz! Szepnął, zatrzymując się nagle i wskazując na małego fenka, wychylającego z dziury.
Wesoła kompania podążająca przez pustynię. Tym swoim śmiechem powinni wszystko odstraszyć co się dało. Ewentualnie mogli też zwrócić uwagę niepożądanych osobników ale fenek, którego mu wskazał Romesay był jak najbardziej pożądany. - Świetnie.- Jim zsunął z pleców swój ekwipunek i odwiązał z niego kilka klatek, które były tam przymocowane. udoskonalił ich konstrukcję by się łatwiej składały i były łatwiejsze do przenoszenia. - Rozkładaj.- rzucił do młodego i sam się za to zabrał. Liczył, że w drodze powrotnej znajdą tutaj kilka fenków. Ostatnio były w modzie wśród elit.
Ponieważ nie trzeba tu żądnych specjalnych umiejętności, a zwykłego farta, pozostawmy to losowi.
1,6, - nope, nie ma fenka 2,3 - złapałeś jednego! 4 - złapałeś dwa ! 5 - nic nie złapałeś, a x'abaril stojący nieopodal, nie wygląda na zadowolnego z waszego towarzystwa, hehe
Romesey zdecydowanie wolał oglądać takie Fenki na wolności, na pustyni. Nie zamierzając nigdy parać się ich sprzedażą i hodowlą, do rozkładania klatek zabrał się tylko aby wspomóc kolegę. Zerkając na to, jak Jim radzi sobie z klatkami, poszedł jego śladem i rozłożył kilka. - Może Aurorze powinienem sprawić... Odezwał się, chociaż sam do siebie bardziej. Po skończonej pracy, wyprostował się i złapał z powrotem za plecak, który narzucił na ramiona. - Dużo już ich złapałeś? Zagadnął ciekawsko, nie mając pojęcia, że ma do czynienia z pechowcem.
Zastawianie pułapek zajęło im chwilę. Jim włożył jeszcze do środka przynętę licząc, że jakiś futrzak się skusi. Najlepiej by było kilka. - Sprawdzimy je jak będziemy wracać.- odezwał się do Romka, kiedy wszystko było gotowe i mogli ruszyć dalej. Pewnie ze dwie godziny i się rozbiją na płaskowyżu. - A spraw, spraw, panna zaraz łaskawszym okiem spojrzy.- nie wspominajmy o tym jak Naina buczała o Gustawa a teraz przecież się nim opiekuje. - O dużo, dużo.- zrobił minę prawdziwego łowcy, który trafia ze stu metrów.- To dobry zarobek ostatnio.
Nie miał pojęcia czy Aurora byłaby zadowolona ze siersciucha z pustyni. Ale skoro Jim radził robić prezent, to Romek mógł posłuchać prawdziwego łowcy! Pokiwał głową, uśmiechając się. - To jednego zaklepuje! Odpowiedział ochoczo, nie mając pojęcia, że nic nie będzie tu na nich czekało. Nawet jakoś przyspieszył kroku, jakby chciał już drogę powrotną. - Dlaczego zostałeś myśliwym? Zagadnął w drodze, gdzieś między jednym odciskiem stopy a drugim. Idąc już w samej koszuli, rozpiętej w połowie, zachwyciłby grono swych fanek z uczelni, z Francescą na czele.
- Załatwione.- Jim kiwnął głową. Na pewno jak wrócą to pułapki będą pełne fenków. Jeden w ta czy w tamtą nie robił przecież różnicy a i młody pomagał w rozstawianiu to i udział w zyskach mu się należał. Dorównał tempem Romesayowi. Sam chętnie rozłoży obozowisko i upije co nieco z niewielkiej butelki bimbru, którą zazwyczaj ze sobą zabierał. Nie za dużo ale ze dwa łyki na lepszy i spokojniejszy sen. - Dlaczego zostałem myśliwym?- no to go chłopak zaskoczył.- No bo ojciec był myśliwym to co żem miał innego w życiu robić.- opowiedziała jakby to było najprostsze wytłumaczenie. Rzeczywistość była nieco bardziej skomplikowana ale Ledwitch już dawno ją zamknął. Zachód słońca był coraz bliżej jak i płaskowyż do którego się zbliżali.