Pustkowie ma to do siebie, że jest... puste. Można natknąć się tu na stare, pousychane, martwe drzewa, jednak nie dają one wiele cienia. Im dalej się podąża, tym bardziej ziemia zmienia się w sypki piach. Wkraczasz na pustynię. Można się tu natknąć na intshe oraz pomniejsze stworzenia, takie jak kuropatwy czy pustynne liski. Nie można tracić czujności.
Mad była blada i wyraźnie wycieńczona. Krew Malone nadal tkwiła na jej spodniach i koszuli - zaschłe, brązowe już krople. Nie mogła na nie patrzeć, bo wywoływały w niej mdłości. Nie była przygotowana na taki przebieg sytuacji. Miała wszystkich chronić, a tymczasem... Przełknęła ślinę. A mimo wszystko trzymała strzelbę pewnie, w gotowości, jakby spod ziemi znowu miały wyskoczyć jakieś drapieżniki. Gdzieś kątem oka zobaczyła tego... jak mu tam było... Walkera! On również szedł bez słowa, rzucając w otoczenie uważne spojrzenia. Zrównała się z nim. - Czujność na pięćset procent, prawda? - uśmiechnęła się blado, ale w uśmiechu tym nie było rozbawienia.
O. Panienka. Od razu mu się lepiej na duszy zrobiło. Nic tak nie poprawiało Walkerowi nastroju, jak para ładnych... oczu. - Ano. - posłał jej nieznaczny uśmiech. - Jak nastroje? Pewnie ciężko tryskac optymizmem, po takiej rzeźni - i choć kragle miała... oczy, to wciąż bacznie obserwował okolice.
Pokręciła lekko głową. - Zazwyczaj udaje mi się zawsze patrzeć na życie z humorem, ale teraz... - westchnęła. - Trzeba będzie się szybko z tego otrząsnąć. Musimy być gotowi na wszystko. Nie możemy sobie pozwolić na jeszcze większe straty... - zasępiła się na chwilę. - Dziwię się, że Blackshear nie zarządzi powrotu do miasta.
Tony włożył ręce do kieszeni, lustrując ją z góry na dół. Ladniutka. Szkoda tylko, że glina. Tony miał zasadę, że nie zaprzyjaznial się z psami. - Jesteśmy już całkiem daleko. Powrót bez niczego, byłby dyshonorem dla tych, co wczoraj zginęli. - tu się zaśmiał - Może uda nam się wrócić w takim składzie, jakim jesteśmy obecnie. Musiał wrócić. Obiecał to Sylvii. - Czemu właściwie tu jesteś? Nie wyglądasz na fanke tego typu rozrywek. - spojrzał na nią znowu z Walkerowym uśmiechem
- Może. - przyznała z nieco sztucznym uśmiechem, bo i do śmiechu jej nie było. Jak dla niej, to mogli wracać. Wszyscy byli wycieńczeni i mieli podkopane morale przez to, co się działo. Gdyby ona miała decydować, wróciliby do miasta, wylizali rany, przygotowali się o wiele lepiej i dopiero wtedy rozpoczęli kolejna wyprawę. Wtedy była mniejsza szansa na straty w ludziach, a ludzie obchodziło Mad najbardziej. I gówno ją obchodził dyshonor naukowców. - Chciałam być wsparciem... hmm - wzruszyła ramionami. - Powiedzmy, że militarnym. - uśmiechnęła się słabo, rozbawiona nieco tym wyrażeniem. - Wiesz, wypatrzeć zagrożenie, obronić ludzi, jeśli byłoby to konieczne... - skrzywiła się odruchowo, dając jednoznaczny wyraz temu, że średnio jej to wychodzi. - Po prostu dodatkowa broń. - przyłożyła palce do nasady nosa, potarła skórę. - Widać kompletnie bezużyteczna.
No faktycznie, średnio jej wyszło. I taka osoby pracowały w policji, ha! No dobrze, nie smiejmy się z niej za bardzo. Młoda jest, niedoświadczona. -To czego uczą was w policji, na pustyni raczej się nie przydaje. Tutaj kalkulacja i chłodna logika nie zdają egzaminu. - znów patrzył przed siebie, z wyraźną fascynacją. Oczywiście pustynią, nie Mad. - Jesteś Madeleine, co nie? — tak mu się wydawało, że słyszał - Za długo... Mad, Madie! Nie pękaj, dojdziemy do kolejnego stanowiska, znajdziemy uranium i wracamy. I tak nam się to już mocno przedłuża. - zauważył
Dobrze, że Walker nie wypowiedział swoich myśli na głos, bo to by było jak uderzenie w twarz dla Mad. Niby była na takie rzeczy uodporniona, w końcu w szkole policyjnej nie raz podważano jej policyjne zapędy, no ale... Odchrząknęła, popatrzyła gdzieś w bok, by ukryć rumieniec. - Tak... - zaczęła z wahaniem. - W mieście i na posterunku są zupełnie inne realia. (Więcej kawy, więcej pączków...) - To rzeczywiście się trochę nie sprawdza. Entuzjazm mężczyzny trochę dodał jej otuchy. Co się stało, to się nie odstanie. Teraz w zasadzie trzeba było osiągnąć cel i jakoś wrócić do domu. Żywą. - Wystarczy Mad. - uśmiechnęła się, już trochę bardziej pogodnie. - Anthony też niezbyt krótkie. Tony? - przekrzywiła głowę, czekając na potwierdzenie?
Skrzywił się mimowolnie, gdy nazwała go "per" Anthonym. Naprawdę nie znosił swojego imienia, Tony brzmiało znacznie lepiej. Tylko Carswell Senior nazywał go pełnym imieniem, co doprowadzało go do białej gorączki. Na szczęście stary zdechł i więcej go tak nie nazwie. -Tony, Tony i tylko Tony - wyszczerzył się w szerokim uśmiechu. - Nie bałaś się zaciągnąć do policji Mad ? Pewnie Cię tam nieźle gnębią, żeś dziewczyna. Och, gdyby wiedział, że jego Sylvia znów sobie flirtuje z tym pierdolonym czarnuchem, to by się wkurwił. On tu jak ten wierny pies ( o ironio, skoro o policji mowa) a tamta sobie piwkowała i chichotkowała.
- W porządku, więc Tony. - uśmiechnęła się, a po chwili machnęła ręką. - W zasadzie to tak. W szkole policyjnej było ciężko, prawie zrezygnowałam, jak mnie na pierwszym roku chcieli wykurzyć i mi dali taki wycisk, że przez tydzień rzygałam z wycieńczenia. A potem... Potem już się zahartowałam. - usmiechnęła się pogodnie, bez złości. - Nawet jak koledzy z pracy ciągle mnie traktują protekcjonalnie. Poprawiła pasek strzelby na ramieniu. Już dawno nie wypowiadała tego wszystkiego na głos i nawet się zdziwiła, że przestało ją to już ruszać. Było, jak było. Kobieta, ktora chciała czegoś innego niż jej nakazano była traktowana jak dziwadło, które trzeba zlikwidować dla dobra kobiecej populacji. A Mad po prostu nie chciała się temu poddać. Tyle w temacie. Żadnej filozofii. - A ty, Tony? - przekrzywiła głowę. - Co tu robisz? Jesteś amatorem mocnych wrażeń?
Domyślał się, że musiało być jej ciężko. W policji jak w wojsku - durne zaczepki, przekraczanie granic przyzwoitości, klepanie po tyłku, może i próby gwałtu ? Wolał jej nie wypytywać. Dlatego gardził policją i wszelkimi pochodnymi tego chorego, skorumpowanego tworu. - Ano. Spędziłem tu trzy lata, ostatnio zjechałem na dłużej do miasta. Teraz skorzystałem z okazji by wrócić i przypomnieć sobie stare, dobre czasy. Robota barmana nie jest zbyt zajmująca. - wzruszył ramionami. Gdyby przyjrzała mu się bliżej, zauważyłaby posiekane pustynnym wiatrem, muskularne ramiona, na których znaleźć można było kilka blizn po zwierzęcych pazurach czy zębach - Lubisz swoją pracę, mimo wszystko ? - zagadnął
- Jesteś... barmanem? - uniosła brew. Wzrok automatycznie skierował się w stronę broni. Gwizdnęła. - Zatem świetnie strzelasz, jak na barmana. Szli miarowym krokiem ludzi optymalnie wykorzystujących swoją energię. Nie na tyle szybko, by się zmęczyć i nie na tyle wolno, by się rozleniwić. Rozsądne tempo p[ieszych podróżników... Wszyscy powinni jechać na ptakach, pomyślała przelotnie. Przeniosła spojrzenie z pustej i piaszczystej równiny na Walkera. Nie, nie wyglądał na barmana. Zdecydowanie. - Jasne, że lubię. Tyle walczyłam, żeby zostać policjantką, że teraz czułabym się jak ostatnia idiotka, gdybym nie lubiła. - zaśmiała się, ale w końcu wzruszyła ramionami. - Zresztą... Z niektórych ścieżek nie ma już odwrotu. Nie wiem, co mogłabym robić innego.
Uśmiechnął się znów po Walkerowsku. Innymi słowy zwalająco z nóg, ba. Potem wybuchnął śmiechem - Naprawdę? Jesteś pierwszą osobą, która tak twierdzi. To robota niezbyt zajmująca, ale za to ile człowiek się nagada, a ile nasłucha! A strzelanie...od smarkacza miałem dobre oko. Wiesz proca, te sprawy - zarechotał Nie, lepiej nie pozwolić jej zbyt długo zastanawiać się, gdzie on się tak nauczył strzelać. Ładniutka była i w zasadzie niczym nie zawiniła, wolałby jej nie zabijać. - Ponoć kto robi co lubi, ten nigdy nie pracuje...ale nie wierzę, że czasem nie masz dość. Robota gliny jest dość parszywa. - w końcu niecodziennie ratowało się świat, raczej wywlekało pijaków i awanturników z baru lub domówek.
- Mam. - przyznała po dłuższej chwili i wzruszyła lekko ramionami. - Wiesz... Ja zawsze myślałam, że wszystko będzie raczej białek, a tu... - pokręciła głową. - Jest różnie. Mówiła zdawkowo, nie chciała wchodzić w szczegóły, przecież Walker był zupełnie obcy, a i przyjaciołom by nie mówiła o tym, że czasem nie podoba jej się to, co dzieje się na posterunku. Była juz raczej osobą, która powiedziałaby coś na głos w odpowiedniej chwili, niż paplała na swoich kolegów z pracy pokątnie. Postanowiła skierować tory rozmowy na coś bardziej przyjemnego. Np na przyszłość. W której oboje żyli. - Jak dobre masz oko? - posłała mu łobuzerski uśmiech. - Może się kiedyś zmierzymy na strzelnicy?
Uśmiechnął się do niej chochlikowato. - Czemu nie ? O co się zakładamy ? Byle nie o flaszkę, darmowy alkohol mnie nie kusi. - uśmiechnął się do niej, patrząc na nią znacząco. Czyżby chciał.... Parsknął śmiechem. Nie. - Może masz jakieś propozycje ? - myśli Tony'ego obecnie krążyły chwilowo obok Valmount.
- Od razu zakład? - zaśmiała się. - Myślałam, że wiesz, tak dla przyjemności, no ale jak potrzebujesz ryzyka... Cieszyła się, że zagadała do tego mężczyzny, miał pogodne usposobienie i jakoś lepiej jej było znosić te rzeź, którą niedawno przeżyli. Rozmawianie o sprawach codziennych było zbawienne. O ile strzelanie można uznać za sprawy codzienne... - Hmm... To może o przysługę?
Jak każdy mężczyzna, potrzebował adrenaliny. Czy to z zakładu czy z zabijania czy z dobrego seksu. - Przysługę ? - zapytał śmiejąc się cicho pod nosem - Już masz jakiś pomysł ? W sumie miałby dla niej zadanie, gdyby przegrała...zdecydowanie by jej się to nie spodobało. I choć atmosfera była swobodna, śmiali się i dokazywali, to Tony wciąż był czujny.
Wędrówka trwała cały dzień. Pod koniec rozbiliście obóz, zjedliście kolacje i po wyznaczeniu wart mogliście iść spać. Następnego dnia od rana czeka was dalsza cześć drogi. Przeszliscie dalej na step i w koncu dotarliscie do drugiego stanowiska.
- Nie. - odparła i wzruszyła ramionami. - Podkręćmy napięcie, nie znajmy stawki. - zaśmiała się. To nie było w jej stylu, ale też i sytuacje w jakich się znajdowała nie były teraz tak do końca normalne, więc pozwoliła sobie na odwrócenie swojej uwagi od pozostawionych z tyłu trupów. - Jak wyjdziemy z tego żywi, to spotkamy się na strzelnicy i zobaczymy, kto ma lepsze oko.
Porozmawiali jeszcze chwilę, a potem rozbili obóz.