Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.


 

Share

Retrospekcje Joela Millera

Joel Miller
Mistrz Gry
Joel Miller
Liczba postów : 340
Retrospekcje Joela Millera  Wto Cze 16, 2015 12:29 am

Neoziggurat, Wielka Wojna, rok 2849.

Joel Miller twardo trzymał w dłoni broń. W okopie w którym siedział znajdowali się także i inni ludzie, głównie z jego mocno uszczuplonej kompanii. Obok niego leżał jego martwy przyjaciel o imieniu Adam, zabiło go działko laserowe i jego truchło ciągle płonęło. Znali się od początku wybuchu Wielkiej Wojny i walczyli zawsze ramię w ramię. Nieraz żartowali że śmierć ich nie dosięgnie, że są nietykalni bo obydwaj mają żonę i dzieci, do których muszą wrócić a to daje niezniszczalność. Przez ostatnie cztery lata skutecznie przeciwstawiali się umieraniu i udawało im się to aż do dzisiaj, aż do tego cholernego momentu w którym klatkę piersiową Adama przeszył laser. Wyraz twarzy Adama zdradzał Joelowi, że martwemu jest wszystko jedno jak bardzo śmierdzi gdy się płonie. Martwe oczy patrzyły się wprost w jego ciągle żywe oczy i powtarzały mu ostatnie zdanie, jakie padło z jego ust tuż przed szybko zadaną śmiercią.
„Pamiętaj Joelu Millerze, jesteśmy niezniszczalni.”
Pół minuty później jego spojrzenie zastygło na zawsze, tak samo jak jego ostatnie słowa wryły się w mózg Joela. Joela który ze strachu zaczął sikać w gacie. Nigdy by sobie nie pomyślał, że dozna takiego upokorzenia pośród innych ludzi i mógł się pocieszyć jedynie tym, że w jego kompanii śmierci zdarzali się i tacy, co dosłownie srali w gacie. Zresztą takie wpadki były na wojnie codziennością i nikogo to nie dziwiło, nikt dosłownie nikt nikogo nigdy nie wyśmiał. Od śmierci Adama nie minęło więcej niż dwie minuty w trakcie których krzyki, huki, jęki i świst kul nie dochodziły do uszu Millera. To wszystko zastygło na ten krótki czas szoku jakiego doznał młody wówczas Joel - mąż Margaret i ojciec trojga dzieci. Ktoś szarpał go za ramię, krzyczał do niego by się pozbierał ale to wszystko nie miało znaczenia. Śmierć przyjaciela pokazała mu, że nie są niezniszczalni. Że on sam nie jest niezniszczalny. To było dla niego jak odebranie głodnemu dziecku ostatniej kromki chleba i wyrzucenie go na mróz by zamarzło.
Ktoś go znowu szarpnął. Miller spojrzał w twarz oficera Allistera Jonesa i poczuł na szczęce mocne uderzenie pięści.
- RUSZAJ SIĘ DO KURWY NĘDZY MILLER! CHCESZ DOSTAĆ JESZCZE RAZ W TEN PARSZYWY RYJ!? WRÓG NACIERA A TY TU LEŻYSZ JAK CIOTA I PŁACZESZ? MASZ STRZELAĆ TĘPY SKURWYSYNIE I ZAJEBAĆ ICH TYLU ILE TYLKO ZDOŁASZ!
Nie odpowiedział, miał ten tępy wyraz twarzy osoby będącej w głębokim szoku. Oficer jeszcze raz uderzył Joela w twarz, szarpnął nim mocniej i padł na ziemię, w ostatniej chwili unikając śmiertelnego postrzału w głowę. Grad kul spadł na przeciwległą stronę okopu wzbijając w śmierdzące powietrze pył. Młody Joel chwycił za broń i opamiętał się na tyle, by znów walczyć. Wychylił się na ostrzał i oddał salwę na oślep w kierunku wroga. Jedna z wystrzelonych kul odebrała życie przeciwnikowi rozłupując czaszkę młodszemu od niego mężczyźnie. Joel widział jak kula trafia go w twarz i rozpruwa głowę z tyłu, rozbryzgując wokół jej zawartość. Zadał szybką śmierć, już dawno temu przestał liczyć którą z kolei.
- Nieźle Miller! Jak chcesz to potrafisz się wziąć kurwa w garść! - Krzyknął do niego Jones, unosząc kciuk w górę jako znak aprobaty. - Oby tak dalej to wyrżniemy skurwysynów w pień i wygramy wojnę!
Nie trawił go i szczerze mówiąc już dłużej nie mógł znosić i niestety musiał dopóki trwała wojna, naprawdę nie mógł już znieść tego jego gadania o tym jak to dobrze się spisał teraz, wcześniej i dziesiątki jak nie setki razy wcześniej.
Oprócz tego młodego mężczyzny ginęli także i inni, mięso armatnie - szeregowi którzy nigdy nie trzymali w dłoni broni, dzieci którym dopiero zaczynał wyskakiwać zarost na twarzy. Sam je zabijał przez cały czas. Wszystkie te niewinne twarze, ich krzyki czasami błagania o litość… wszystkie naraz nawiedzały go w snach i rzeczywistości. Joel czuł że traci rozum a wraz z nim swoje człowieczeństwo. Tak bardzo zależało mu na tym aby zobaczyć żonę i dzieci, których nie widział już od czterech lat. Tak bardzo za nimi tęsknił, że gdy o nich myślał to do jego oczu napływały łzy. Rodzina stawała się dla niego wspomnieniem przypominającym obrazek z bajkowego życia, które przez wojnę wydawało się nigdy nie istnieć w rzeczywistości. Oficer Jones schylony w pół zostawił Joela samego sobie i wrócił na swoją poprzednią pozycję. Z daleka do jego uszu doszły wydane przez przełożonego rozkazy.
- Smith! Do mnie! Kurwa obydwaj nie jeden! – Finn i Robert byli braćmi, urodzeni jeden po drugim byli do siebie łudząco podobni na tyle, że gdy się na nich patrzyło można było dojść do mylnego wniosku jakoby byli bliźniakami. Obydwaj byli pupilkami Jonesa i Miller nie znosił ich równie mocno jak swojego oficera. Do „elity” należał jeszcze John Wright, ale jego akurat nie było w zasięgu wzroku. Rzekomo miał wykonywać jakieś ważne inne zadanie ale Joel wiedział, że tak nie było. John Wright nadawał się wyłącznie do pierdolenia kurew w burdelu, który trzy dni później miał wylecieć w powietrze. – Idźcie do Millera i zajmijcie pozycje po martwych! – Kontynuował Jones. – Pilnujcie tą dziewczynkę aby sobie w łeb nie strzeliła z rozpaczy nad ciałem Cole’a! Nie dajcie się przy okazji zabić!
Po czym Jones odwrócił się dupą do zniesmaczonych Smithów i wrócił do pasjonującego zabijania przeciwników. Finn i Robert z ociąganiem przyszli do Millera i zajęli pozycje. Walka rozgorzała na dobre i wszystkim wymienionym udało się przeżyć wyjątkowo zajadłe natarcie wroga a nawet odeprzeć go.

***

Nastał wieczór. Czas płynął tak nieubłaganie wolno… Joel leżał na plecach w okopie i w ciszy obserwował jak inni wynoszą ciała poległych. Ta cisza w jego umyśle była już jedynym elementem, który pozwalał mu w ogóle egzystować. Gdzieś obok kręcił się Finn, starszy z braci Smithów. Obaj z Millerem wręcz pałali do siebie już nienawiścią nieskrywaną w słowach, gestach czy spojrzeniach. Joel kiedyś niemal stracił przez tego tępego idiotę życie ale to opowieść na inną okazję.
- Co tak leżysz Miller? Brakuje Ci tej cioty z którą trzymałeś sztamę?
- Spierdalaj Finn. – Uciął krótko Joel.
- Bo co mi zrobisz? Zawołasz tatusia, popłaczesz się pedałku?
- Wypierdalaj psie lizać rowa swojemu staremu! – Wrzasnął Joel zwracając na nich uwagę około piętnastu osób. Jego nerwy były już zbyt zszargane na utarczki słowne. Wojna trwała już cztery długie i pełne cierpienia lata. – Czego tu kurwa chciałeś?! – Miller podniósł się na łokciach i wstał, podciągnął rękawy.
- Ty chuju, ty cioto jebana! Zajebię cię!  
Sytuacja niewątpliwie zmierzała do bójki. Jones przyglądał się całej sytuacji ale nie interweniował, choć powinien. Finn doskoczył do Joela i zaczęli się szarpać, gdzieś w tej potyczce obydwaj mieli okazję dać sobie solidnie po mordzie, zanim kilka przypadkowych osób zainterweniowało i ich rozdzieliło. Trzymani przez cztery osoby jeszcze przez jakiś czas rzucali do siebie wyzwiskami i obelgami. Potem do akcji wkroczył inny oficer i zakończył całe widowisko bez sypania karami za zaistniałą sytuację. Joela i Smitha przeprowadzono kilka ulic dalej od frontu do szpitala wojskowego w celu opatrzenia rozcięć i ran. Smitha i Millera oddzielało kilka łóżek i mogli siebie słyszeć doskonale, jednakże i jeden i drugi nie mieli już na siebie ochoty ani patrzeć ani roztaczać od nowa dyskusji. Tak się złożyło, że Joela opatrywała znajoma jego żony. Nie widział Anne od kilku miesięcy.  
- Cześć Joel. Co ci odbiło aby wdawać się w bójki?
- Cześć Anne. – Odpowiedział niemrawo, jakby życie z niego uszło. – Zwykła wymiana zdań. Cieszę się że Cię widzę całą i zdrową.
- Nie taka chyba zwykła, skoro będę musiała założyć ci ze trzy szwy na łuk brwiowy. I ja też się cieszę że Cię widzę żywego, bo na okaz zdrowia to Ty nie wyglądasz.
- To tylko szwy. Postaraj się mnie połatać tak, aby Margaret się nie zorientowała, że w ogóle miałem na swojej twarzy takie zabiegi. – Na słowa o zdrowiu machnął ręką.
- Zobaczymy. Nie ruszaj się. – Zaczęła go zszywać. – To nie będzie z tym potem problemów. W ogóle martwię się o Maggie. – Anne nie powinna była wchodzić na ten temat. – Stara się udawać twardą ale wiem, że w środku umiera z zamartwiania się o Ciebie. Wziąłbyś sobie załatwił przepustkę do cholery i odwiedził rodzinę. Dał znak że żyjesz.
- Jakbym do cholery – celowo użył tego samego słowa co ona, odpowiedział trochę podniesionym głosem. Finn zaczął zwracać uwagę na to o czym rozmawiają. – miał normalne dowództwo i normalną kompanię to bym ją mógł odwiedzać chociaż raz na rok. Ale nie mam, Jones to kawał skorumpowanego chuja, Smithowie to popierdoleńcy a Wright to spec od pierdolenia kurewek. Wszyscy kurwa święci od siedmiu boleści i każdy z nich co trzy miesiące robi sobie miesięczne przerwy. Cztery pierdolone lata staram się o przepustkę na kilka dni i co? I nic! Dowództwo ma mnie w dupie! Siedzę w pierdolonych okopach i liczę na cud, że ta przeklęta wojna kiedyś się skończy i nikt do tego czasu mnie nie zabije.
- Joel! Nie przeklinaj i nie ruszaj się. Jesteś w szpitalu. – Fuknęła na niego jak na doktorkę przystało. Szczerze mówiąc nie umiała mu na to inaczej odpowiedzieć. Anne była pierwszą osobą od dawna, która kojarzyła mu się z normalnym życiem, więc postanowił nieco się powstrzymywać. Westchnął.
- Anne, - zaczął po chwili milczenia, głos mu się załamał – nie mogę już tego wszystkiego znieść. Tęsknię za Maggie i dzieciakami. Zrób coś błagam, żebym nie musiał już wracać na front.  
- Postaram się Joel. Może za tydzień – dwa będziesz mieć przepustkę.  
Powiedziała mu to samo co zawsze. Zawsze się starała i była to gówno prawda. Cała prawda była natomiast taka, że mogła ale nie chciała ryzykować. Miała zbyt dobrą pozycję do stracenia. Joel w odpowiedzi tylko popatrzył zrezygnowanym spojrzeniem w jej oczy. Nie było nic więcej do powiedzenia w zakresie jej starań. Oboje wiedzieli, że nigdy nie nadejdzie żadna przepustka załatwiona dzięki niej.

***

Następne dwa dni Joel spędził w okopach. Święta czwórka dowiedziała się z relacji Finna o tym co sądzi Miller, że narzeka na dowództwo, że jest mu ciągle źle a że miał okazję to dopowiedział jeszcze kilka swoich bajeczek w ramach rewanżu za przykrą dla niego obelgę i mocno obitą twarz. Padły pewne ustalenia i wdrożono plan w życie. Wieczorem drugiego dnia do jednego z kolegów Millera, trzymających wartę nieopodal podszedł Wright.
- Silverton, słyszałeś że dzielnicę  w której mieszka Miller i jego rodzina zaatakował wrogi pułk? Podobno wyrzynają teraz wszystkich mieszkańców i kwestią godzin jest nasza realokacja w tamte tereny.
Odezwał się Wright, niby cicho. Joel z każdym jego słowem truchlał. Najgorsze w tym wszystkim było to, że faktycznie z tamtego kierunku dobiegały odgłosy walk.
- Serio John? – Szeregowy Silverton, młody chłopak łykał kłamstwo równie dobrze jak umęczony wojną Miller. Popatrzył się ukradkiem w stronę swojego kolegi, którego rodzina rzekomo była już martwa. – Trzeba mu to powiedzieć. Kto mu to powie?
- Nikt, prawdopodobnie dowie się tak samo jak i reszta z nas gdy przyjdzie oficjalny rozkaz z góry.
- A ty niby skąd o tym wiesz? – Silverton nabrał podejrzeń ale odpowiedź która padła momentalnie je rozwiały.
- No od Jonesa, przecież z nim trzymam nie? A on też swoje źródła ma…
Joel nie mógł tego dłużej słuchać, zatkał sobie uszy palcami. Serce waliło jak oszalałe, przez myśli przelewała się kolejna fala najtragiczniejszych scenariuszy i na domiar złego w tym akurat momencie zaczął się ostrzał. Grad kul spadł około dwudziestu metrów od jego pozycji, wszelkie rozmowy zostały przerwane i wszyscy jak jeden mąż padli na glebę. Wojna ponownie upomniała się o ich życie. Jeden z młodych żołnierzy-ochotników, Aaron Fechner bodajże krzyknął że wróg naciera z flanki i dzięki temu część oddziału zdołała powstrzymać śmiertelnie niebezpieczne natarcie.
Joela jednak ta walka nie dotyczyła zbyt długo. Wykorzystał zamęt i zdezerterował pod osłoną nocy. W jego głowie kołatała się tylko jedna myśl.
Ocalić rodzinę.
Plan Jonesa, Smithów i Wright'a zadziałał dokładnie tak jak chcieli. Joel Miller udupił sam siebie i wszyscy mieli czyste ręce.

Cdn… niebawem
Joel Miller
Mistrz Gry
Joel Miller
Liczba postów : 340
Re: Retrospekcje Joela Millera  Sro Cze 17, 2015 6:42 pm

[[Retro było pisane na szybko, jak będę miał czas to je poprawię, na chwilę obecną musi być w takiej formie w jakiej jest obecnie]]

Kilka godzin później, nieopodal domu Millera.

Joel w pośpiechu opuścił okopy. W jego głowie krzyczały dwa głosy – rozsądku i paniki. Górował tylko jeden i niestety nie był to głos rozsądku. Gdzieś po drodze z wojskowej kabury wypadł mu rewolwer, nawet tego nie zauważył. Przez większość drogi biegł co sił w nogach i powietrza w płucach, pod koniec nieomal wpadając pod motocykl przecinający ulicę na pełnej mocy silnika. Nie wiedział zupełnie jakim cudem nie słyszał jego ryku, wspomniana wyżej panika omotała wszystkie jego zmysły i czyniła go ślepym, głuchym głupcem a w głowie dalej kołatała się tylko jedna myśl.
Ocalić rodzinę.
Rodzina była wszystkim tym co czyniło go człowiekiem. Czułym, wrażliwym, odpowiedzialnym i twardym by czasem stawać się miękkim. Dawała mu szczęście i sprawiała że czuł dumę jako mąż, ojciec i mężczyzna. Zastanawiał się pewnego razu kim stałby się Joel Miller, gdyby życie pozbawiło go jedynego źródła jego siły i wystawiło na próbę ułożenia sobie życia na nowo. Wystarczyło mu wówczas tylko kilka chwil aby raz na zawsze porzucić swoje rozważania na ten temat i nigdy więcej do nich nie wracać. Od zawsze bowiem czuł, że gdzieś bardzo daleko na krańcach umysłu, gdzieś bardzo głęboko w jego duszy czaiło się uśpione zło, gotowe obudzić się na dany od losu znak i wyciągnąć po niego swoje czarne łapy by zawładnąć nim i zniszczyć wszystko to czym uczyniła go Margaret, narodziny Judy i pozostałych dwojga jego dzieci. Biegł bardzo długo by z frontu dotrzeć do odległej dzielnicy w której mieszkał. Dopiero gdy był już niemal w domu zaczęło do niego docierać, że wojna nigdy tutaj nie dotarła. Głos rozsądku chwilowo zaczął pokonywać głos paniki i Joel zaczął zastanawiać się nad tym co się stało i jak doszło do tego, że zdezerterował. Przystanął i oparł się o ścianę budynku, gdy dotarła do niego brutalna prawda o tym jak dał się oszukać, jak go zmanipulowano i wywiedziono w pole tak, aby sam siebie wyjął spod prawa i skazał na surowe konsekwencje wśród których między innymi znajdowało się rozstrzelanie przez pluton egzekucyjny. Zrobiło mu się gorąco i zimno na przemian, na czoło wstąpiły gęste krople potu, w pewnym momencie nieomal zwymiotował. Został zdradzony i najgorzej bolał fakt, że święta czwórka wykorzystała słabość jaką wykazał w rozmowie z Anne. Odsłonił się i teraz będzie musiał ponieść konsekwencje które wynikną z procesu w niedalekiej przyszłości – bo cokolwiek by teraz z tym chciał zrobić, było już za późno. Był niemal pewien że oficer Jones już do tej pory powiadomił odpowiednie służby i przedstawił im dowody jego dezercji, pewnie nawet mocno naciągnięte.
Joel znalazł się na skraju kompletnego załamania.
Stał w bezruchu kilka minut podczas których uspokoił oddech i szaleńczy rytm bicia serca. Teraz gdy już mleko było rozlane nie było odwrotu. Postanowił nie wtajemniczać Margaret w to co się stało. Okłamie ją, pomimo tego że obydwoje nienawidzili się okłamywać i że przyrzekali sobie nigdy tego nie robić. Okłamie ją, bo nie ma innego wyjścia. Tym razem po prostu nie potrafił powiedzieć jej prawdy. Ruszył dalej i już nie biegł. Był w okolicy domu po raz pierwszy od czterech lat i bał się spotkania z osobą za którą mógłby oddać swoje życie. Doszedł do końca ulicy i wyjrzał zza rogu.
Stał tam. Dom pogrążony w ciszy wczesnego poranka – ciszy przerywanej od czasu do czasu odległymi wystrzałami z broni palnej i laserowej. Wschodzące słońce pomalowało dach jego domu odcieniami pomarańczy i żółci, padało na zasadzone obok schodów kwiaty i zaglądało do sennej atmosfery sypialni dzieci. Miał nadzieję, że spały spokojnym snem. Pomimo wczesnej pory jego piękna żona Margaret plewiła grządkę z warzywami. Była nachylona i odwrócona do niego plecami więc nie mogła go widzieć. Natomiast na jej widok serce Joela zaczęło szybciej bić, musiał włożyć sporo energii w to by nie rzucić się biegiem w jej stronę i drugie tyle by się nie rozpłakać i zachować męski, twardy jak zwykle wyraz twarzy. Poszedł w jej stronę powolnym krokiem i gdy był już blisko zatrzymał się w miejscu.
- Margaret.
Odezwał się do niej po czterech latach rozłąki. Mimo wszystko nie brzmiał tak twardo jak chciał. Usta drgały mu mimowolnie i nie potrafił tego kontrolować. Jego żona zastygła na dźwięk jego głosu i odwróciła się, po chwili w jej oczach zabłyszczały łzy. Łzy szczęścia.
- Joel?
Dopiero po kilku sekundach nastąpiła eksplozja radości, niedowierzania i płaczu. Tamten dzień był jednym z najszczęśliwszych w ich życiu i Joel długo miał się tym szczęściem nie cieszyć. Wówczas tego jednak jeszcze nie wiedział a po upływie dwudziestu lat, tamten dzień miał mu się jawić koszmarem śnionym każdej nocy.

***

Dwa dni później, wczesny ranek, dom Joela.

Leżeli w łóżku z Margaret. Dzieci spały gdyż było nawet na nie jeszcze zbyt wcześnie. Akurat skończyli się kochać i oboje nigdy mieli się już nie dowiedzieć, że z tej miłości powstać miało kolejne nowe życie. Drugi syn, albo trzecia córka. Patrzyli sobie w oczy i oboje byli szczęśliwi tak jak każdego dnia sprzed wybuchu wojny. Uśmiechnęli się.
Po raz ostatni.
Ktoś kopniakiem wyważył drzwi i wdarł się do ich domu. Zanim zdążyli się ubrać (Margaret była w tym zawsze szybsza) usłyszeli krzyk ich syna i młodszej córki. Włosy stanęły im dęba i zaczęli wykrzykiwać imiona dzieci. Powstał chaos w którym zakładanie ubrań przestało mieć znaczenie, więc ze swojej sypialni wybiegli nago, najpierw jego żona a na końcu on. Joel nigdy miał już nie zapomnieć tego dnia. Oboje zatrzymali się na szczycie schodów, sparaliżowani przez strach o życie dzieci.
- Jones! Co ty kurwa robisz?! – Wrzasnął Joel, trzęsący się z nerwów których nijak nie dało się porównać do doświadczeń czterech lat frontu. Histerycznie zawtórowała mu Margaret.
- Puszczaj mojego syna bandyto! Nie rób mu krzywdy!
- Stójcie w miejscu albo odstrzelę mu łeb! – Jones był pijany.
Joel w życiu nie przypuszczał, że w swoim domu zobaczy oficera Jonesa w sytuacji w której ten trzyma rewolwer przy skroni swojego małego i płaczącego pięcioletniego syna, wybudzonego z pięknego snu wprost w koszmar rzeczywistości. Gdzieś z pokoju najstarszej córki dobiegały krzyki jej, Roberta i Finna Smitha, Margaret sprawiała wrażenie jakby miała postradać zmysły i ciągle krzyczała, dzieci nawoływały matkę i ojca. John Wright właśnie przytargał za włosy na korytarz drugą ich córkę, ona też płakała. Brutalnym kopnięciem zmusił ich córkę do uklęknięcia, a potem wymierzył w jej głowę broń. To było zbyt dużo dla jego żony.
- NIEEEEEE!!!!!
Zawyła i ruszyła po schodach szarżując na napastników, z którymi nie miała żadnych szans. Joel próbował ją powstrzymać ale nie zdążył zareagować i natychmiast ruszył za nią. Oficer Jones wycelował broń w twarz Margaret i nacisnął na spust. Kula zabiła jego żonę natychmiast akurat w momencie gdy Finn i Robert wychodzili z ich córką z jej pokoju. Joel nie widział wówczas że twarz starszej córki była już obita, że miała rozciętą wargę i krwawiący nos. Jedyne co wówczas widział to to jak głowa jego żony odskakuje do tyłu a ciało w pędzie pada na schody i zatrzymuje się tuż pod stopami syna i pierwszej córki. Jej martwe oczy wbijały swoje spojrzenie wprost w oczy młodszej córki. Na krótką chwilę wszyscy umilkli a napastnicy przestali się uśmiechać. Twarz Joela ozdobiły krwawe plamki i tkanki, które można było uznać za mózg Margaret. Sam Joel zatrzymał się prawie na końcu schodów i szeroko otwartymi oczami widział, jak z dziury w głowie jego żony wypływa krew i galaretowata substancja. Złapał się za głowę i zawył jak dzikie zwierzę. Dzieci mu zawtórowały i nie zamierzały się już uspokoić, chaos od nowa ogarnął cały dom. Percepcja Joela została ograniczona do twarzy oficera Jonesa. Nie myślał wcale gdy skoczył do przodu z gołymi pięściami przeciwko czterem rewolwerom. Nawet się nie zorientował jak dostał rękojeścią w twarz i jak stracił na krótką chwilę przytomność.
Gdy się ocknął był związany i skrępowany jakby był świnią gotową do zarżnięcia. Znajdowali się w kuchni. Jego córki i syn również były skrępowane i przywiązane a grono oprawców dyskutowało na korytarzu. Zza zamkniętych drzwi dochodziły stłumione odgłosy kłótni. Dzieci dalej płakały, tylko znacznie ciszej. Najgorzej wyglądał mały Steve. Z całej trójki tylko najstarsza próbowała się uwolnić.
- Dzieci, – Odezwał się łamliwym głosem, w głębi duszy odpychając od siebie widok martwej Margaret. – nie bójcie się, tata zaraz coś wymyśli.
Joel szarpnął się, próbując uwolnić się z więzów. W rezultacie z kredensu spadła cukiernica i stłukła się na podłodze, robiąc raban. Na korytarzu ucichły głosy i do kuchni wpadł John Wright.
- Obudziłeś się rycerzyku? – Zapytał z pogardą i kopnął go w brzuch. Joel stęknął.
- Wy skurwysyny… - znów dostał w brzuch kopniaka. Bolało jak diabli, jednak strach w oczach dzieci był gorszym doświadczeniem. - … za co?! ZA CO?!
- Już Ty kutasie jebany dobrze wiesz za co. – Do kuchni wszedł oficer Jones.
- Tak, tak, już on dobrze wie za co. – Zawtórował mu któryś ze Smithów na korytarzu.
- NIE WIEM! ZABIŁEŚ MOJĄ ŻONĘ SKURWYSYNIE, ZAJEBIĘ CIĘ! – Krzyknął Joel, czerwieniejąc na twarzy.
Jones podszedł do Joela i skopał go tak bardzo, że bolało go niemal wszystko.
- To wszystko to kara za to co nam zrobiłeś. – Miller miał teraz pewność, że wszyscy czterej byli pijani w sztok.
- O czym ty mówisz pojebie?
- Patrzcie go, kurwa. On dalej udaje że nie wie co narobił!
Jones wycelował rewolwer gdzieś w okolicę dzieci i wypalił. Joel zdążył tylko krzyknąć. Kula poleciała w stronę dzieci i na szczęście trafiła w butelkę mleka stojącą na stole. Dzieci były tak przerażone, że nie potrafiły już ze strachu płakać.
- Co ty robisz Jones, na litość boską! Cokolwiek Ci zrobiłem zostaw moje dzieci w spokoju, to tylko dzieci!
- Zapłacisz nam za to!
Joel naprawdę nie wiedział dlaczego to wszystko się dzieje. Przecież to oni wrobili go w dezercję do cholery! Joel nie zdążył czegokolwiek więcej powiedzieć. John wkroczył do akcji i zaczął go bić, niemal pozbawiając przytomności. W którymś momencie dzieci zaczęły krzyczeć a on sam zaczął czuć dym.
Jones złapał go za włosy i podniósł jego głowę z posadzki do góry.
- Patrz mi w oczy śmieciu. Pożałujesz wszystkiego.
Wyciągnęli go ze środka na podwórko i dzieci zostawili w kuchni. Ciągnęli go przez korytarz gdzie mignęła mu twarz jego martwej żony. Dzieci krzyczały tak bardzo, że aż rozrywało mu serce.
- Nnn-ie, niie! Wypuść moje dzieci Jones, na Boga, Joneeees. – Joel płakał a wręcz wył. Był bezsilny, trzymali go zbyt mocno i było ich czterech.
- Chcesz mnie zabić to mnie zabij ale zostaw moje dzieci w spokoju, błagam!
- Słucham?
- Moje dzieci, błagam. Zrobię wszystko tylko uwolnij moje dzieci. – Szlochał.
- Zrób mi laskę Miller i spisz się dobrze, to pogadamy.
- Jones, to tylko dzieci. Błagaaaaaam!
- Zrób mi laskę Miller a je uwolnię… – Jones brzmiał jak totalny psychol. -… nim spłoną żywcem. Patrz skurwielu, płonie ogień, płonie. Czas ucieka a ty bezczynnie na tych kolanach tak klęczysz przede mną.
Pozostała trójka oprawców śmiała się i świetnie się bawiła, podczas gdy pożar ogarnął już piętro jego domu. Joel miał przez cały czas widok na tą makabrę. Wolał stracić honor, dumę, życie i wszystko inne byleby tylko uratować swoje dzieci. Rozpiął spodnie Jonesa ale ten strzelił go w twarz nim zdążył zrobić cokolwiek.
- Czy ty kurwa Miller nie rozumiesz, że to Twój koniec? Jesteś zerem, pierdolonym donosicielem. Takich jak Ty, w wojsku się nie toleruje. Patrz jak płoną, będzie to ostatnia rzecz jaką zobaczysz przed swoją śmiercią! Wiedz skurwysynie, że wszystko co Cię dziś spotkało to tylko Twoja wina!
- NIEEEEEEEEEEEEEEEE!!!
Joel wrzeszczał a oni zmusili go to tego aby patrzył w okna swojego domu ogarniętego przez pożar. Gorsze od tego widoku było to, że wewnątrz były jego dzieci. Ich krzyki były coraz głośniejsze, wołały go a sam Joel czuł że zaraz oszaleje z rozpaczy, ból psychiczny niemal rodzierał go fizycznie na pół. Szarpał się, gryzł i próbował kopać ale oni trzymali go zbyt mocno. Żaden sąsiad nie reagował. Nikt mu nie pomógł. Jego dzieci wiele wycierpiały, zanim ogień dotarł do kuchni i wysadził bojler na gorącą wodę. Dopiero eksplozja w kuchni uciszyła krzyki jego dzieci. Wówczas z jego gardła wyszedł przeraźliwy krzyk boleści, który raz na zawsze zmienił dźwięk jego głosu. Ten krzyk był oznaką tego, że Joel Miller stracił duszę. Gdy jego dzieci spłonęły przyszedł czas na jego własną śmierć i Joel pragnął jej ponad wszystko i było mu wszystko jedno jak do tego dojdzie, stał się wrakiem. Cała czwórka na sam koniec skatowała go do nieprzytomności, być może nawet wpędzili go w śpiączkę. Przenieśli go nagiego poza mury miasta i pozostawili na pustyni na pewną śmierć.

Tamtego dnia Joel Miller stracił swoje człowieczeństwo i na jego miejsce narodził się potwór.
Retrospekcje Joela Millera
Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry
Strona 1 z 1
Similar topics
-
» Metis Curbeam - RETROSPEKCJE
» Theresa Reebentoff - RETROSPEKCJE

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
 :: Retrospekcje :: Pamiętniki-
Skocz do: