Był już we własnym domu. Siedział na kanapie. Zdziwił się, że dzieciak już jest na świecie, ale trudno powiedzieć czy się cieszył. Szczególnie po tym co słyszał od innych. Nawet w gazetach pisali o tym wszystkim. Suka. - John. - przywitał się ciepłym głosem. Może uśmiechał się do swojego koleżki? - Słyszałem co nieco... - O czym? Zobaczymy, czy rozumieli się bez dalszych słów wyjaśnienia.
Silver miał kilka słabości. Jedną z nich było czytanie ploteczek. Był wielkim fanem "Od Podszewki", i kupował każdy numer. Toteż wiedział, jaką dziwką (choć czy da się być jeszcze większą niż do tej pory?) okazała się żona Beowulfa. - Ned - odpowiedział, słysząc głos kolegi. - Czytałem. Palił cygaro. Strzepnął popiół na podłogę, by żona się nie nudziła w domu. Teraz będzie miała co robić. - Pytałem tych półgłówków z posterunku. Podobno został u niej na noc.
Chyba nie o to mu chodziło, ale tor jaki obrała ta rozmowa, przypadł Nedowi do gustu. Albo... pan doktor się zainteresował. Dobrze, że tej wywłoki nie było akurat w domu. - O. Hm. - Tyle dostał w odpowiedzi. Może znowu jest brzuchata? Ale kto by chciał babę z brzuchem. Och... no tak. - Z jednym? - pytał unosząc brwi. Zerknął na swoje stopy. - Powinienem nie wiem... sam już nie wiem. Czytałem ostatnio, że dobre są te... jak oni je tam nazywają. Karne jeżyki. - mówił i mówił. Ach, jak dobrze mu się z Silverem rozmawiało. Był chyba jego bratnią duszą. Doskonale się rozumieli.
Silver po prostu miał swoje priorytety w życiu. Artykuły z pierwszej strony "Podszewki" były dla niego ważniejsze i bardziej wartościowe od... na przykład złapania Fechnera (a raczej wpuszczenia go do celi). W końcu to akurat była kwestia czasu! - Black też do niej polazł. Albo obaj. Słyszałem, że dziecko jest rude? - zaciągnął się znowu. Ach, mocne było to cygaro, dobrze skręcone, z porządnego tytoniu. Znowu strzepnął popiół na podłogę. Żona chciała elegancką posadzkę, to teraz niech o nią dba. - Mam wrażenie, że dawno jej po pysku nie dałeś. Chciałoby się dopisać mój drogi. Lecz to niemęskie, szczególnie przy takich okazach.
- Nie, czarne włosy ma. - powiedział krótko. - Ładna dziewczynka. - dodał jeszcze, zimno, jakby rzucił mu suchym faktem. Ale wewnątrz był przecież cieplutki.. Bo Ned miał tak naprawdę pełne miłości i wrażliwe na piękno serduszko, które tylko potrzebuje uwagi. Taką też zapewniał mu Silver. Bo to dobre chłopaki były. - Też mi się zdaje, że muszę jej przypierdolić. Może wprowadzę jakiś grafik. - Poniedziałek, dzisiaj Wiktoria dostaje po pysku. Na dzień dobry, wstawaj kochanie. - Szczególnie, że mam niedługo starać się o inne stanowisko, mówiłem ci chyba przed wyprawą...?
Serca ich ciepłe były niczym tosty wyskakujące radośnie z tostera. - Taa... mogę coś szepnąć tu i tam. Nie wiem z jakim skutkiem - wzruszył ramionami. Bo i co on miał do szpitalnych biznesów? - Wybacz, że to mówię, ale powinieneś tę swoją szmatę zaczepić na jakąś smycz - wypowiedział się uprzejmie i kulturalnie o Wiktorii.- Ośmiesza cię tylko, a klaunem nie jesteś. Musi być strasznie rozepchana.
- Będę wdzięczny, chociaż na razie chciałem to załatwić sam. W końcu trochę już w tym szpitalu pracuję. - dodał do tego tematu. Był zadowolony, że Silver mógł mu w tej kwestii pomóc, ale miał również nadzieję, że nie będzie takiej potrzeby. - Jak jej zaszyję dupsko to się odepcha. - zauważył subtelnie.
- Im łatwiej to się załatwi, tym lepiej - stwierdził. Przyjaciołom w końcu trzeba pomagać. A John był w końcu okazem pomocnego samarytanina. - Ja bym zszył razem z ustami. Kto wie, co w nich miała. Nie myślałeś o tym, żeby zamknąć ją w piwnicy na kilka dni? Razem z węglem? Dzieciakowi nic się nie zdanie, za to może ten cyrk nieco przycichnie. I tak nie będzie pracowała w najbliższym czasie. Swoją drogą. Moja żona upiekła pyszne ciasto. Mógłbyś nas odwiedzić kiedyś.
Nie myślałeś o tym, żeby zamknąć ją w piwnicy na kilka dni? No rozumieli się jak mało kto! Aż się pod nosem złowrogo Ned uśmiechnął. Hamował chęć głośnego prychnięcia. - No tak. Mam do niej słabość, tak czy siak. Dziwny ze mnie człowiek. - I słabo mu się robi jak słyszy o rzeczach, które wyprawia. Ale chętnie by jej mimo wszystko wpierdolił. - Gorzej jak zacznie węgiel wpierdalać. - zaśmieszkował i zaczął rechotać jak żabka. Tak naprawdę to tego nie powiedział. Nadal milczał. - Och, pozdrów ją w takim razie ode mnie. Postaram się wpaść jak tylko załatwię sprawę ze szpitalem. I pytanie, zaprosić go do siebie? Może pomógłby z tą piwnicą?
- Słabości należy przezwyciężać - stwierdził. Jak to każdy Janusz, który się na wszystkim zna. A Silver znał się na wielu rzeczach. Od uderzania głową przesłuchiwanego w ścianę, po podważanie nożem i wyrywanie paznokci. Oraz wiele innych. Cenił sobie kreatywność, inwencję twórczą, pomysłowość. Można by go nazwać na swój sposób artystą. - To naprawdę przykre, że trafiłeś na taką żonę. Pozdrowię, jak nie zapomnę. Oczywiście, że zapomni. Pieczenie ciast i gotowanie obiadów to był jej zasrany obowiązek, a nie zabawa. Aj, kochał strasznie tę swoją żoneczkę.
Może był brudnym draniem, który lubił sobie czasem wziąć coś z życia (niekoniecznie swojego), ale przecież miał też swoje uczucia, ponoć dawno już gdzieś głęboko w ziemi pogrzebane. - Co zrobisz, jak nic nie zrobisz...? - zapytał i westchnął. Przyłożył rękę do czoła i rozłożył się na kanapie jak francuska dziewczyna gotowa do pozowania. - O Fechnerze też słyszałem. - mówił. Wiedział może trochę więcej niż przeciętny Kovalsky, a pewnie dowie się i więcej od Silvera czy własnymi sposobami.
- Trochę z nim przesadziłem, no ale co zrobisz? - przyznał, choć ani odrobinę nie czuł się winnym skopania Fechnera do nieprzytomności. Właściwie, to był z tego wyjątkowo zadowolony. To się nazywało uciszanie świadka! O ile Fechner rzeczywiście był świadkiem czegokolwiek, i mówił prawdę. Tego Silver nie był pewien. - No nic nie zrobisz.
- Nie no, pewnie na twoim miejscu zrobiłbym to samo. - wspierał przyjaciela. - Dobrze, że dycha. Jeszcze coś powie. - wzruszył ramionami, bo właściwie nie wiedział, czy Aaron cokolwiek powie i chyba go to nawet w tej chwili za bardzo nie interesowało.
- No właśnie... powie, albo nie powie. Ale. Dostałem wczoraj znaczek z motylkiem. Wreszcie mam całą serię - pochwalił się.- Kojarzy mi się trochę z tą pizdą Callahan. Jej tyłek jest chyba stworzony do jebania - stwierdził tonem nieżartobliwym, bo filozoficznym.
- To ta seria, na którą narzekałeś, no widzisz. - pokiwał głową, przy której nadal znajdowała się łapa. - Kto wie. Baba w policji, to wiesz... - Tak jak kobiety w wojsku. Ned był dosyć staroświecki. Kobieta powinna znać swoje miejsce. - Ja muszę wrócić do robienia swetra. Skończyłem dziergać rękaw jak sobie nagle przypomniałem, że mam iść na pustynię. - westchnął.
- A jednak, udało się zebrać - był pod wrażeniem. Nie było łatwo zebrać serię motylkowych znaczków. To było nie lada wyzwanie, ale dokonał tego. Teraz mógł się szczycić pełną kolekcją. - Po co ci sweter na pustyni, Ned? Nocą przydatny, ale nie w mieście.
- No, chyba że tak. Skoro dzierganie cię uspokaja - pokiwał głową. Dbanie o nie zszarganie delikatnych nerwów było w ich przypadku bardzo ważne. Mieli takie odpowiedzialne stanowiska. Tyle przecież od nich zależało. - Wracając do Fechnera... leży w szpitalu, pewnie ktoś cię do niego wezwie. Może ci się z czegoś zwierzy przypadkiem. Czasem ludziom języki się rozwiązują w takich chwilach. Podpytaj o bliskich ludzi.
- Myślę, że znajdziemy wspólny język... - zaśmiał się cichutko, może nawet nieśmiało! Znaleźliby nie tylko wspólny język, ale pewnie wspólną laskę. - On jest bystry, trzeba go inaczej podejść.
- Powinien uwierzyć, że ktoś jest po jego stronie - Silver popatrzył na swoje paznokietki. Może powinien zrobić sobie ładny manicure? Zgasił cygaro w popielniczce. - Albo coś z tym stylu- stwierdził. Nie po to naszczał na Fechnera, żeby ten teraz wyszedł na swoje. Swoją drogą, uważał to za świetny dowcip.