Duże mieszkanie mecenasa Ashdowna Mieszkanie ma cztery pokoje: salon, dwa średnie, z których jeden jest gabinetem, a drugi sypialnią i jeden mały, który został przeznaczony na gościnną sypialnię, a także dużą kuchnię z niewielką jadalnią i łazienkę z osobną toaletą. Sprzęty: - duża kuchnia węglowa - duży bojler - żelazko - chłodziarka z eterem - pralka - kawiarka - samowar - kombiwar
Mecenas Ashdown miał dzisiaj wyjątkowo dobry humor. Wrócił z sądu po kolejnej zwycięskiej sprawie, która tylko utwierdziła go w przekonaniu o jego nieomylności i prawdziwym talencie retorycznym. W końcu przekonał do siebie sędziego i ławę przysięgłych, broniąc prawdziwego sprawcę kradzieży, a dowody jego winy były tak oczywiste, że to aż dziwne, że ktokolwiek miał wątpliwości. A jednak się udało! I do tego przyznają mu premię. Wspaniale, po prostu wspaniale. W nagrodę nalał sobie kieliszeczek cherry i usiadł w fotelu z kolejną powieścią kryminalną, które tak lubił. Niedługo miała przyjść kandydatka na gosposię, więc nie przebierał się w domową odzież. Oby tylko panna się nie spóźniła, bo w takim przypadku na pewno nie dostanie tej pracy!
Naina jak zwykle się stresowała. Bardzo. Tym bardziej, że wydało jej się... nieodpowiednie, że idzie gdzie indziej szukać innej pracy, bo jest lepiej płatna. Ale tak bardzo chciała odłożyć na tę cukiernię! Zebrala już trochę oszczędności i była z tego powodu bardzo zadowolona. Teraz, na trzy minuty przed umówioną godziną stanęła więc w drzwiach i zapukała czy też zadzwoniła do nich.
Pięć minut przed jej przyjściem dokładnie umył kieliszeczek po cherry i odstawił go na miejsce. Nie znosił nieporządku. Słysząc pukanie, wygładził odruchowo spodnie i poszedł otworzyć. - Dzień dobry - przywitał się z lekkim ukłonem. W końcu przed nim stała kobieta! - Pani Webb, jak mniemam? - spytał, prostując plecy i uprzejmie się uśmiechając.
- Tak, dzień dobry. - dygnęła odruchowo i opuściła wzrok, uśmiechając się. Mężczyzna był starszy niż pan Marchant i zastanawiała się czy to dobrze czy źle. Nie potrafiła jeszcze osądzić. Scisneła w dłoniach niewielką torebkę.
- Zapraszam - powiedział, odsuwając się wgłąb mieszkania. Gdy weszła, zamknął dokładnie drzwi na zamek i zaprowadził panią Webb do gabinetu. Po drodze Naina mogła zobaczyć, że mieszkanie jest idealnie wysprzątane, wszystko, co stoi na wierzchu, jest poukładane w jakimś określonym porządku, wreszcie zaś - już w samym gabinecie - mogła się przekonać, że w tym domu mieszka pedant. Nawet krzesła dla interesantów były ustawione pod tym samym kątem w stosunku do biurka. Ethebert wskazał pani Webb miejsce na jednym z nich, sam zaś zasiadł po drugiej stronie. - Czy ma pani ze sobą list referencyjny? - spytał, kładąc dłonie na blacie biurka idealnie równolegle do siebie.
Poszła za mężczyzną, stukając obcasami butów po posadzcce, drewnie czy czymtam jeszcze. Usiadła na wskazanym miejscu, skromnie, ze złączonymi nogami, ale nie kładąc nogi na nogę. - Tak, oczywiście. - zaczęła grzebać w torebce, choć trochę trzęsły jej się ręce. - Z.. dwóch poprzednich prac. - wyjaśniła, podając oba listy, czy raczej kładąc je na stole.
Z wewnętrznej kieszeni marynarki wyjął okulary na łańcuszki i wcisnął je na nos. Dosłownie, bowiem nie miały one zauszników i trzymały się tylko i wyłącznie na nosie. Przeczytał szybko, choć uważnie, przedłożone dokumenty i po chwili odłożył je z powrotem na biurko, przysuwając nieco w stronę pani Webb. Zanotował w pamięci, że jej ostatnim pracodawcą był pan Marchant. - Jak napisano w ogłoszeniu, proponuję pensję w wysokości 15 kredytów tygodniowo i 5 jednostek węgla, nawet w przypadku zamieszkania w miejscu zatrudnienia - powiedział, zdejmując okulary i chowając je z powrotem do kieszeni. - Czy taka suma panią satysfakcjonuje?
Starała się nie patrzeć na niego, wpatrywała się zatem w listy, oba były zamknięte szczelnie i nie otwierane przez nią. Nie wiedziała nawet co w nich jest.. - Tak, jak najbardziej. - pokiwała głową. - I.. z tym zamieszkaniem.. - zamotała się już i nie wiedziała jak dalej ładnie ubrać to w słowa. - To gdybym mogła zamieszkać tutaj.. - zacieła się i opuściła wzrok, czerwieniejąc.
Domyślał się, że ta kwestia zostanie poruszona, dlatego wcześniej przygotował sobie odpowiedź. - Jeśli zechce pani tutaj zamieszkać, z pani pensji zostanie odjętych sześćdziesiąt procent tygodniowego przydziału węgla, ze względu na koszty ponoszone przeze mnie na pani utrzymanie - odparł. Uważał to za rozsądne rozwiązanie.
Zmarszczyła brwi na moment, zastanawiajac sie ile to jest 60% z pięciu, ale nie była w stanie do tego dojść. No nie miała pojęcia. Jak zrobić sześćdziesiat procent z pięciu? Potem pomyślała, że każda jednostka to przecież sto sztuk czyli pięćset sztuk.. ale to nic nie rozjaśnilo. Właściwie to odwrotnie, całość okazała sie jeszcze trudniejsza. Nie zamierzała więc dyskutować. - Rozumiem. - nic nie zrozumiała.
Może i domyślał się, że dziewczę niewiele zrozumiało, ale był przekonany, że to uczciwa oferta. - Jeśli zgadza się pani na te warunki, możemy przejść do zakresu obowiązków, a potem oprowadzę panią po mieszkaniu. - Zamilkł, dając jej moment na sprzeciw czy negocjacje. Nie wydawało mu się jednak, by to młode dziewczę zechciało się sprzeciwić narzuconym przez niego warunkom.
Pokiwała tylko głową zanim się odezwała. - Tak, jak najabrdziej. - może i niewiele mówila, ale nie lubiła rozmawiac z obcymi, poza tym ten człowiek miał być jej szefem, wiec też nie chciała za dużo się odzywać.
I pani Webb podejście miała słuszne. Według Ethelberta dobra służąca to taka, która się niewiele odzywa, której niemal nie widać w mieszkaniu. - Pani podstawowym obowiązkiem będzie utrzymanie tego domu w czystości i porządku - zaczął, otwierając szufladę i wyjmując jedną kartkę, zapisaną od góry aż po sam dół eleganckim charakterem pisma mecenasa Ashdowna. Położył ją przed sobą i zakrył dłońmi. - Każdy przedmiot ma tutaj swoje miejsce, w którym znalazł się nie bez przyczyny. Proszę zwracać szczególną uwagę na to, co gdzie być powinno, przestawiania i zaburzania ustalonego porządku nie będę tolerował. Posiłki jadam w większości na mieście, więc do pani obowiązków będzie należało przygotowywanie jedynie śniadań o 7:30 każdego dnia. Codziennie o 17, ani minuty później ani wcześniej, piję swoje lekarstwo i życzę sobie, by je pani o tej właśnie porze podawała. Wszelkie prace porządkowe proszę kończyć przed moim powrotem. Drzwi wejściowe mają być zawsze zamknięte na górny zamek. - W końcu wziął do ręki leżącą przed nim kartkę i podał ją Nainie. Rozpisany tam był dokładny plan dnia mecenasa Ashdowna, a dokładniej to, co i o której godzinie powinna robić, tak, by niczego nie zapomniała. - Nie interesuje mnie, co pani będzie robić po wykonaniu wszystkich obowiązków, jednak ma pani wrócić przed dziesiątą wieczorem. Niedziela jest pani dniem wolnym, jednak i tego dnia proszę wracać przed 22. Nie życzę sobie, by w tym domu pojawiły się jakikolwiek rośliny, więc jeśli pani marzeniem jest hodowla róż w doniczkach, proszę o tym zapomnieć. To samo dotyczy zwierząt. Proszę również wypraszać wszystkich, którzy przyprowadziliby cokolwiek żywego. Narzeczonemu proszę powiedzieć, by nie przysyłał kwiatów. - Zastanowił się chwilę, czy aby o niczym nie zapomniał i kontynuował. - Jeśli rozkład dnia z jakiegoś powodu ulegnie zmianie, czy to jednorazowej, czy stałej, zostanie pani o tym poinformowana z wyprzedzeniem. Czy jak do tej pory wszystko jasne?
Naina słuchała prawnika tylko kiwając głową albo potwierdzając wszystko jakimś cichym "tak". Trochę bała się tego, że czegoś zapomni albo coś jej nie wyjdzie, spóźni się, zostanie u Reda za długo.. bo przecież nie zaprosi go tutaj. Starała się na razie o tym nie myśleć, żeby nie stresować się czymś co się jeszcze nie stało. Trochę przerażała ją ta drobiazgowość, choć pracodawca przed Marchantem był podobny. Za to pan Henry był raczej.. inny niż cała reszta i do wszystkiego podchodził na większym luzie, nie złoszcząc się na Nainę o cokolwiek. Nawet o to spóźnienie na początku! Wzięła plan do ręki i przejrzała go szybko. Musi go mieć ze sobą i nie zgubić! Bo będzie krucho. - Tak, tak, wszystko jasne. - potwierdziła składając plan i chowająac go do torebeczki.
Pomyślał jeszcze chwilę, po czym pokiwał głową. - Wspaniale - powiedział, wstał i wygładził spodnie. - Najpierw pani pokój. - Wyszedł z gabinetu, oczywiście czekając na Nainę, i zaprowadził ją do najmniejszego z pokoi. Był urządzony skromnie, ale ładnie. Pojedyncze łóżko, niewielka szafa, komoda i biurko stojące pod oknem. Następnie pokazał jej pozostałe pomieszczenia, za każdym razem zwracając jej uwagę na miejsca, w których znajdowały się przedmioty - by przypadkiem nie przyszło jej do głowy czegokolwiek poprzestawiać. Wycieczka zakończyła się w salonie. - Jeszcze dwie rzeczy, panno Webb - powiedział. - Po pierwsze, nie życzę sobie, by zapraszała pani tutaj swoich gości. Po drugie, po domu proszę chodzić w płaskich, cichych butach. Od tego stukania cierpię na migrenę. - Uśmiechnął się uprzejmie. - Kiedy może pani zacząć pracę? - spytał.
Obeszła wszystko, starając się jak najwięcej zapamiętać. Będzie musiała uważać przy sprzątaniu, bo miała wrażenie, że wystarczyło cokolwiek przestawić o centrymetr i mężczyzna to zauważy. Gdy tylko zwrócil uwagę na buty NAina momentalnie podniosła się o pół centrymetra na palce, by nie stukać. - Przepraszam. - zrobiło jej się głupio z tego powodu, mogła wiedzieć, mogłą się domyślić no. A ona mu tu stuka... I to ma być dobre pierwsze wrażenie? - Od.. od zaraz, proszę pana.
- A więc do jutrzejszego wieczoru ma pani czas na przeprowadzkę - powiedział spokojnie. - Jeszcze dziś przygotuję pani umowę, a oficjalnie zacznie pani pracę od środy, 22 kwietnia. Zaraz przyniosę pani klucze. - Zniknął na moment w gabinecie, a po chwili wrócił, dzierżąc dwa klucze spięte kółkiem. - Ten większy jest od zamka w mieszkaniu, mniejszy od piwnicy. - Podał klucze Nainie i uśmiechnął się krótko.
Gdy odszedł na chwilę Naina rozglądała się po pomieszczeniu, zrobiła kilka kroków w jedną, kilka w drugą.. oglądała sobie wszystko.. I starała się zapamiętać co gdzie stoi. Bała się, że coś przestawi i pracodawca będzie na nią zły.. Uśmiechnęła się tym trochę skrępowanym, trochę nieśmiałym uśmiechem do prawnika i odebrała kluczę. - W takim razie.. to ja już pójdę, przygotować wszystko. - dygnęła przed nim.
Ukłonił się uprzejmie i odprowadził pannę Webb do drzwi. W końcu pracę zacznie dopiero od środy, więc póki co była jego gościem. - Do widzenia - pożegnał się i wrócił do swoich zajęć. Akta, potem szklaneczka whisky i cygaretka przed snem, książka i... spać!
Przneniosla wszystkie swoje rzeczy i gdy tylko ułozyla je w pokoju wyciągnęła magiczną kartkę od pracodawcy i zabrala się za rzeczy z listy. Choć część może dzisiaj zrobić. Pozamiatala caly dom, umyła podłogę i zmiotła kurze. W międzyczasie zrobiła pranie brudnych rzeczy, a potem przygotowała sobie małą przekąskę.
Powoli wdrażała się już w rytm dnia swojego pracodawcy. Pewnie zdarzyło jej się popełnić jakiś mały błąd, ale.. komu się nie zdarza? Stała właśnie nad garami i robiła obiad. W piekarniku zaś dochodziło do siebie ciasto, a obok stał rosnący właśnie chleb. Czasem robiła go sama, czasem kupowała w piekarni. I cały czas marzyła o swojej cukierni! Miała nadzieję, że Beth się nie rozbije na motorze, bo kto jej będzie robić taką dobrą szarlotkę? Dolała wody do mięsa i czekała dalej. W końcu poprzekładała wszystko na talerze i poszła podać gorący obiad. Gdy tylko wróciła do kuchni wyciągnęła z pieca ciasto na podwieczorek i wsadziła chleb do wypieczenia. Po zrobieniu wszystkiego umyla sie i poszla spac
Wróciła do domu i zabrała się za obiad. Pieczeń z indyka, sos, surówki i pewnie coś jeszcze. Ciasto na deser, tym razem szarlotka. W międzyczasie zanosiła wszystko co było do prania i segregowała z grubsza kolorami. Niektóre rzeczy i tak trzeba prać ręcznie. Poukładała wszystko w zgrabne kupki i pobiegła do kuchni, by sprawdzić czy coś trzeba przełożyć, doprawić, dolać, zmienić.. Nie, jeszcze jest chwila czasu, dziesięć minut i ciasto będzie gotowe, może powoli zacząć prać i zaraz tu wróci. W końcu, co zajęło jej pewnie z 3 godziny, wszystko było gotowe. Podała obiad, bo akurat pan domu był i nie jadł na mieście, zostawiła trochę dla siebie i mogła zabrać się za szycie nowej sukienki dla siebie.
Przyszła, zestresowana nie możliwie. Ale w końcu musiała to zrobić. Reda poprosiła, żeby zaczekał przed drzwiami, a sama z miekkimi nogami i walącym sercem podeszla do drzwi, otwarła je i weszła do srodka. Przeszła do salonu, szukając pracodawcy a nei chcąc krzyczeć. Miała wrażenie, że zaraz zemdleje.
Szedł za nią jak dziecko za rączkę och taki milusi Redzik. GDy dotarli do domu w którym pracowała Naina staną przed obserwując mieszkanie, duże zapewne duże, tylko takich bogatych stać na pomoc domową. Grzecznie stał i czekał... Oooo!