Średnie mieszkanie Holly Greywood Mieszkanie ma trzy pokoje, dwa mniejsze i jeden większy. W kuchni jest wystarczająco dużo miejsca, by postawić stół i cztery krzesła. W łazience za niewielką ścianką jest mały kącik do prania, z pralką i kilkoma sznurkami podwieszonymi pod sufitem.
Sprzęty: - duża kuchnia węglowa - duży bojler - żelazko - chłodziarka z eterem - pralka
Łączne zużycie węgla to 13,64 jednostki.
Mieszkanie jest urządzone w starym stylu. Dodatkowo większość rzeczy było po prostu używane, odnowione, wyczyszczone dokładnie już w mieszkaniu, by sąsiadów nie dziwiły nowe graty znoszone do mieszkania w takiej części miasta. Bo mieszkanie było co prawda jeszcze w Drugiej Strefie, ale bardzo blisko granicy ze Slumsami. Okna i zamki w drzwiach zostały wzmocnione i odpowiednio zabezpieczone od wewnątrz.
Odwrócił głowę, spoglądając na zgarbione plecy kobiety, obejmującej swoje kolana. Stanął za nią i zrobił coś, co było do niego niepodobne. Dotknął jej włosów i pogłaskał po głowie w opiekuńczym, czułym geście. Theresa Reebentoff nie została sama. Nie wszyscy chcą ją zabić. - Nie umrzesz. Ty mogłaś się poddać, ale ja nie. Opuścił ręce i podszedł do szafek, otworzył jakąś na ślepo. Pudło. W kolejnej znalazł whisky. - Nalać ci?
- Tak naprawdę umarłam już dawno temu. - odparła bez żalu. Czując dotyka na głowie, poruszyła się jak kotka przyjmująca pieszczotę. Czasem się zastanawiała ile w przyjaźni Jamesa jest dobrowolnej woli a ile polecenia Danfortha. Ale tylko czasem. W ostatecznym rozrachunku nie miało to większego znaczenia. Prawda? A może jednak miało to większe znaczenie niż Theresa chciała się przyznać przez samą sobą. - Poproszę. Whisky będzie w porządku.
Pokręcił tylko głową. Ile w tej przyjaźni było obowiązku, a ile nieprzymuszenia to tylko sam James wiedział i raczej nie kwapił się do wyjaśnień. Nalał alkoholu i podał Theresie. - I tak kogoś u przyślę, żeby miał na ciebie oko. Nawet go nie zauważysz. - powiedział w tonie, który sugerował, że lepiej się z nim nie sprzeczać, bo już postanowił. Napił się whisky.
Pokręciła głową. Tego jej jeszcze brakowało - jakiegoś stalkera, który będzie za nią wszędzie łaził. Może troska Jamesa byłaby rozczulająca, gdyby nie to, że Theresa wolała działać skrycie. Bez świadków. Im mniej osób wie, co robi, tym lepiej dla niej. Wiedziała jednak, że Alcester nie ustąpi. - Lepiej dla niego, żebym go zauważyła. - mruknęła. - Bo jeśli będę mieć pewność, że to on, strzelę mu między oczy. Nie potrzebuję świadków własnego życia. Wypiła łyk alkoholowego trunku. Potem rozmawiali jeszcze o wszystkim i o niczym. Niemniej jednak Theresie dobrze zrobiło to spotkanie. Po pół godzinie pożegnali się i James wyszedł.
Od czasu do czasu pod kamienicą pojawiał się mężczyzna. Nie nie wpatrywał się uporczywie w okno Theresy. Przechadzał się obok kamienicy. Pan Duffey był świetny w swoim fachu. Wtapiał się w tłum, nie robił nic natarczywie. Nie rozumiał dlaczego Faust tak uporczywie drążył temat tej kobiety. Nie rozumiał ale i nie pytał. Czasami miał wrażenie że bardziej Faustowi zależało na dziennikarce niż pani Hazel. Czy tak było może kiedyś zapyta w prost. Wykonywał nudne zadanie. Ale na tym polegała jego praca, raz nudne raz ciekawe. Miną kamienicę i zniknął w bocznej uliczce. W niej oparł się o mur spędzając tak jakiś czas. Robił tak niemal codziennie. Nie widząc w tym większego sensu. Ale nie mu było oceniać.