Victor po raz kolejny w ciągu ostatniej pół godziny wykręcił numer do własnego mieszkania i niecierpliwie czekał aż ktoś odbierze. Denerwował się, bo bądź co bądź Joel Miller miał raczej stresujący wpływ na ludzi, a na Howarda w takim stopniu, że zaczął już sobie wyobrażać swojego współlokatora zakatowanego we własnym domu. I biedną kotkę, której nikt nie będzie mógł dzisiaj nakarmić. - Rocheford! Cholera jasna gdzie ty się włóczysz? - warknął do słuchawki, kiedy tylko usłyszał głos współlokatora po drugiej stronie. - Trzy razy już się próbowałem dodzwonić! Masz pojęcie jak mnie zestresowałeś?! Może gdyby był mniej pijany zdałby sobie sprawę, że brzmi jak jego własna matka, kiedy Victor hulał po nocy dłużej niż obiecał, ale biorąc pod uwagę stan i okoliczności trochę mu to zwisało. Zresztą ktoś powinien w końcu Rochefordowi pomatkować!
Rocheford do późna był w pracy, a potem na drinku z nową pielęgniarką z położnictwa. Wrócił jednak do domu sam, bo w końcu przyjemności trzeba dozować. Nie zdążył ściągnąć butów kiedy zaczął dzwonić telefon. Podniósł słuchawkę i nawet nie zdążył się odezwać kiedy Victor zaczął go opierdalać bóg wie za co. Miał już jedną matkę, drugiej nie potrzebował! - Ale o co ci chodzi tak w ogóle? - spytał się, a potem ziewnął.
- Jak to o co chodzi?! Ja tu dzwonię, martwię się, a ty nie dajesz znaku życia! - oburzył się Victor coraz bardziej wczuwając się w rolę matki, tudzież zazdrosnej kochanki. - A jakby ci się coś stało? Hm? A przecież może się stać! Tylu popaprańców teraz po ulicach chodzi! I to o tej porze! A konkretnie to jeden, który czając się na Victora mógł właściwie zabrać się też za Rocheforda. Co w jakimś stopniu wydało się Howardowi pokrzepiające. On wdepnął w gówno, ale Nate też mógł się na tym gównie poślizgnąć. Właściwie po chwili dopiero uświadomił sobie, że może wypadałoby kolegę o niebezpieczeństwie powiadomić. Z drugiej strony kłóciło się to z jego sumieniem. Nie chciał robić Ellie problemów, a im więcej osób wiedziało, tym większe prawdopodobieństwo, że ktoś w końcu doda dwa do dwóch i jej sekret wyjdzie na jaw. No i co tu robić? - A tak w ogóle to mógłbyś mi nakarmić kota? Najpierw załatwi sprawy, które miały priorytet, potem będzie się dalej martwił.
Szkoda, że Victor nie widział miny Nate'a. Albo w sumie dobrze, bo pewnie by mu lutnął za wywracanie oczami. - Victor, jakich znowu popaprańców? O czym ty bredzisz? - spytał znudzonym głosem - Zresztą ciebie też nie ma w domu, gdzie się szlajasz? Pomyślałeś, że może ja też się martwię? - podniósł dla jaj głos co by sprawić wrażenie, że też chce go opierdalać. - Pamiętam o kocie, zaraz wrzucę mu żarcie. I zmienię żwirek w kuwecie.
Victor powoli zaczynał tracić cierpliwość. - Nie odpowiadaj pytaniami na pytania! - teraz brzmiał trochę jak nauczyciel, karcący dzieciaka za nieodrobione lekcje. - No jak? Przecież w pracy jestem! Zarabiam na nasz dom, na kota, na karmę i kuwetę. Nawet na twoje ekscentryczne zachcianki zarabiam! Tak, słyszałem jak mówiłeś, że chcesz sobie kupić suszarkę - dodał oskarżycielskim tonem. - No, ale w każdym razie dzięki, że zajmujesz się Bev...
Nathaniel wybuchnął śmiechem. - Stary, przypominam ci, ze jestem wziętym stomatologiem, sam płacę za swoje ekscentryczne pomysły. I suszarką to świetny pomysł! Nie ma to jak dojrzała rozmowa dwóch mężczyzn. - Przecież ja tego kota kocham jak swojego, jak miałbym się nią nie zająć. O której wracasz? Zostawić ci chleb na kolacje?
- Pfff - fuknął Victor do słuchawki. - Od razu wziętym! To niby gdzie to twoje branie? Jakoś tych zastępów zapatrzonych w ciebie panienek nie widzę! - No cóż, w tej chwili nie widział nawet samego Nate'a (co najwyżej oczami wyobraźni), ale przecież nie o to chodziło. Gdy Rocheford mówił tak o kocie Victora jakby był jego własnym, Howardowi aż się łezka w oku zakręciła. Bo właściwie to nawet nie była jego kotka. Ach, dali kochanej Bev nowy dom, a do tego miała teraz dwóch tatusiów. - Nie wracam, muszę dzisiaj eee... spać na oddziale. Ale tego. Wiesz co? Miałem ci mówić... Albo w sumie to może przywieziesz mi ten chleb do szpitala, co? Na chwilę udało mu się zapomnieć, że miał na głowie problemy większego kalibru niż dobrobyt Beverly.
Beverly na pewno wyjdzie na tym dobrze mając dwóch tatusiów. Oboje dbali o nią jakby była co najmniej dzieckiem, a nie zwierzakiem. - Eeee.... co? Teraz mam ci ten chleb przywieźć? - spytal się troche zbity z pantałyku. W końcu była późna godzina. On nigdzie nie miał zamiar po nocy jeździć! Nawet dla Victora!
Victor wzruszył ramionami, choć słuchawka pewnie niezbyt ten gest oddawała. - No... - bąknął tylko, ale mimo mocnego stanu upojenia alkoholowego, nawet on zdawał sobie sprawę, że Rocheford mu z tym chlebem do szpitala nie przyjedzie. - Ale no dobra, to tego... Pilnuj Bev. I nie otwieraj drzwi nieznajomym. Nikomu, dobra? Nawet sąsiadom. A zwłaszcza takim z siekierą. No chyba, że to jakaś gorąca laska, ale nawet jej zapytaj się najpierw, czy nie przyszła cię zabić, dobra? Znaczy jak laska będzie miała siekierę to w ogóle nie otwieraj - paplał tak trochę bez sensu dla kogoś kto nie znał jego położenia psychicznego ani skali procentów jaką już w siebie wlał. - I nie zapomnij zamknąć drzwi na klucz! Aha i sąsiadom z bronią też nie otwieraj! - przypomniało mu się, że przecież nie żyją w średniowieczu, więc ta przestroga przed siekierą niekoniecznie załatwiła sprawę.
Tu musiało paść to bardzo ważne pytanie: -Howard, czy ty piłeś w pracy? Może ja poślę po Ciebie taksówkę czy coś? Ten cały wywód Victora brzmiał niepokojąco.
- Co? Nie, nie, nic nie piłem! Nikt mi niczego nie udowodni! - zarzekł się no i miał chłop rację, bo nie pił w pracy, tylko na miejscu pracy, nie wykonując pracy, a to bardzo istotna zasadnicza różnica. - Ale tego no... tak ci mówię, bo ten... no bo byłem z Emmą na tym nowym horrorze w kinie i wiesz... lepiej dmuchać na zimne. Tak naprawdę nie miał pojęcia, czy w kinie w ogóle grali teraz jakieś horrory, ale zmyślając na poczekaniu człowiek nie zastanawia sie nad takimi szczegółami. - Albo w sumie to lepiej w ogóle się nie dmuchać. Z nikim, dobra? Nie no co on gada? Przecież nie będzie odmawiał kumplowi zaspokajania podstawowych potrzeb fizjologicznych... - Znaczy nie, że w ogóle ale no tego... nie dzisiaj. Albo przynajmniej nie z brodatymi dziadkami... ani z takim co tego no, przechodzą kryzys wieku średniego... aha znaczy tych bez brody też nie tykaj no bo mógł się ogolić, nie? Także ten... jakbys chciał eksperymentować to lepiej sobie odpuścić, bo wiesz... nigdy nic nie wiadomo! Ach, Victor nawet nie zdawał sobie sprawy jak wspaniałe słowotoki miał po alkoholu. Ale hej - kto pijanemu zabroni, nie?
Rocheford westchnął zaniepokojony. Nic kompletnie nie rozumiał z tego wywodu, ale podskórnie cos mu mówiło, że nie może teraz pójść sobie spać i zostawić Victora tam gdzie jest. - Jesteś u siebie w gabinecie czy na socjalnym?
Victor też westchnął i to tak głośno pełną parą. Można by nawet powiedzieć, że dmuchnął do słuchawki. Ot, tak dla dodania swoim słowom większej dramaturgi. Żeby Rocheford wiedział, że to nie jakieś przelewki, a poważna sprawa, jest! - Na socjalu, a co? - zapytał, a trybiki jego zalkoholizowanego mózgu już zaczynały pracować na najwyższych obrotach. Może Nate też już kombinował i zastanawiał się jakie jest prawdopodobieństwo, że taki brodaty dziadyga wlezie mu do łóżka tutaj na socjalu? No na pewno! - A w ogóle to nakarmiłeś już Bev? - przypomniało mu się nagle.