Noc jest labiryntem, a my nie mogliśmy znaleźć wyjścia Okna były zasunięte ciężkimi zasłonami, paliło się kilka lamp oliwnych i jedno z wonnych kadzideł o piżmowym zapachu, które według akuszerki miał uspokoić rodzącą. Siedzący przy łóżku Isaak miał pamiętać tę woń do końca swojego życia i szukać jej zamienników. Patrzył się ze stoickim spokojem na cierpiącą żonę, próbującą wydać na świat jego potomka. Ręka szukała ręki oddając pokrzepiający uścisk. Cichy szept miał umilić ten okropny czas. Mężczyźnie wydawało się, że to trwa długie godziny. Długie godziny bolesnych dla jego uszu jęków i krzyków ukochanej. Mokra ściereczka przecierała jej rozgrzane czoło, zwilżała spękane, suche usta.
Płacz dziecka oznajmij jego narodziny. Żałosne zawodzenie małej istoty odbijało się od ścian zaciemnionego pomieszczenia.
-To córka... - powiedziała akuszerka, uśmiechając się nieznacznie, samej będąc zmęczoną. Odłożyła dziewczynkę w przygotowane miejsce. Ręcznik chlapnął w misce z wodą, zaraz później obmywając małe ciało.
Alice ścisnęła rękę Isaaka.
-Amelia. - powiedzieli jednocześnie, przyciszonymi głosami. Od dawna mieli wybrane imię.
Ojciec wziął swoje dziecko w ramiona, patrząc się w oczy, które były koloru, jakiego jeszcze nigdy nie widział. Błękit pomieszany z różem, jakby krew nabiegła małej do oczu.
-Powinniście iść z tym do lekarza. - podsunęła starsza kobieta, wrzucając narzędzia do wody i zaczynając je myć. W tym momencie Alice jęknęła i złapała się za podbrzusze.
-Tak, tak, jeszcze urodzimy łożysko...
-Nie... to nie to...
Na podłogę z łóżka zaczęły spływać strugi krwi. Akuszerka patrzyła się na to zdębiała.
-Na świętą maszynę, zrób coś kobieto! - krzyknął przerażony mężczyzna, zupełnie nie wiedząc co się dzieje, choć oczywistym było, że obfity krwotok nie jest dobrym objawem. Widział jak żona traci oddech, jak słabnie jeszcze bardziej, jak błagalnie na niego spogląda.
-Niech pan biegnie po doktora Madsena!
Isaak odłożył maleńką Amelię do własnoręcznie zrobionej kołyski i wybiegł z domu. Mieszkanie lekarza było dwie kamienice dalej, miał nadzieję, że zastał go w domu. Załomotał w drzwi ciężką ręką, budząc sąsiadów, jedna czy dwie kobiety wychyliły się na klatkę schodową, przysłuchując się rozmowie, która zaraz miała miejsce. Zaspany, starszy mężczyzna z siwą brodą ze zdziwieniem popatrzył się na Isaaka.
-Doktorze... Alice, ona... urodziła.. i strasznie krwawi.. proszę!
Medyk pokiwał głową. Do rodzącej szedł nawet w środku nocy. Na piżamę nałożył jedynie płaszcz, chwycił swoją torbę lekarską i wraz z Burtonem pojawili się w mieszkaniu. Poprosił świeżo upieczonego ojca by zabrał córkę z pokoju.
Minuty, kwadranse, kolejna nieludzka godzina. Krzyki i lament. Bezgłośne modlitwy. Drzwi zaskrzypiały i pojawił się w nich lekarz, w rękawach uwalanych krwią.
-Sytuacja jest opanowana. Stan żony nie zagraża w obecnej chwili jej życiu. Przyjdę jednak z samego rana. A teraz chciałbym jeszcze rutynowo zbadać noworodka. Pan pozwoli...
Isaak oddał Amelię w ręce doktora, a sam udał się do żony. Spała... Dotknął jej złotych włosów, a potem pochylił się, składając pocałunek na jej czole. Pokój posprzątano, pościel wymieniono.
-Z małą wszystko w porządku. Proszę czuwać...
***
Kilka tygodni później Alice nadal leżała przykuta do łóżka. Jej organizm trawiła choroba, powoli je osłabiająca. Lekarz zawyrokował, że podczas krwotoku poporodowego musiała wdać się infekcja. Dawał młodej kobiecie do trzech miesięcy życia, będąc przykutą do łóżka. Zbyt słabą by wstać. Perliste łzy spływały po jej twarzy, kiedy pochylała głowę, słysząc te słowa.
Isaak zajmował się domem, dzieckiem, antykwariat stał zamknięty. Im mniej energii miała Alice, tym w jego oczach zagaszczał większy mrok i smutek. Każdego dnia spoglądał na walkę swojej żony z najprostszymi czynnościami, nie potrafiąc się przygotować na moment, kiedy jej już nie będzie.
Zaprosił do domu fotografa. Pomógł Alice usiąść na krześle w eleganckiej sukience. Wcześniej rozczesywał jej długie włosy, nie potrafiąc spojrzeć w jej naiwnie radosne oczy. Fotograf zrobił kilka zdjęć rodziny. W tym jedno, które Isaak zawsze nosił w kieszeni na sercu. Jego dwie dziewczynki...
***
Rzadko padał w Zigguracie deszcz. Ciężkie krople uderzały o parapet, chmury zasłoniły słońce w ostatni dzień Alice Burton na tym świecie. Amelia spała, jakby szum za oknem utulił ją do snu. Isaak leżał przy swojej żonie, trzymając ją w ramionach. Włosy z nerwów miał posiwiałe, w tak młodym wieku. Był blady, miał podkrążone oczy, nie śpiąc po nocach, czuwając i wstając do dziecka. Alice stała się przeraźliwie chuda. Skóra na policzkach się zapadała, włosy wypadały garściami, a dłonie nie potrafiły samodzielnie się poruszać. Przez kilka miesięcy jakby postarzała się o wiele lat.
-Kocham cię... - szepnął mężczyzna do kobiety.
-Ja też cię kocham, Isaaku... - odpowiedziała zmęczonym głosem. Przyłożyła głowę do klatki piersiowej męża, wtulając się. Zamknęła oczy, nie mając ich już nigdy więcej otworzyć. Żałosne łkanie zrozpaczonego człowieka wypełniało mieszkanie przez wiele godzin.
A potem przyszła ciemność.