Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.


 

Share

With every lie that we lived part of us had faded

Theresa Reebentoff
Theresa Reebentoff
Liczba postów : 2377
With every lie that we lived part of us had faded  Pon Sie 10, 2020 10:36 am

AARON:
---> godzina 9:22 pm


Było już późno, ale tu w centrum mimo braku słońca życie wciąż tętniło. Może nie tak intensywnie jak przed obiadokolacją, może już powoli się wyciszało, a mimo to latarnie zaczynały świecić jaśniej a niebo z granatu przechodziło w czerń. Minęło sporo czasu o mojej sprawie, może ludzie już zapomnieli, miasto żyło kolejnymi wydarzeniami, a gazety pisały o nowych bohaterach nie koniecznie pozytywnych. Czasami się zastanawiałem czy więcej w nich bohaterów czy czarnych charakterów.
Mijając kolejne uliczki dopiero uświadamiałem sobie jak ten świat tutaj różni się od tego na pustyni, jak nie wiele ma wspólnego z tym co dzieje się za murami. Całkowicie odmieniony świat. Czyj był, pragnąłem by kiedyś był i moim światem, a teraz? Czy nadal tego chciałem?
Rondo kapelusza rzucało cień na moją twarz, ja sam szedłem tą ciemniejszą stroną ulicy, docierając do centrum wąskim uliczkami, mniej oświetlonymi. Płaszcz lekko falował za każdym razem gdy dawałem kolejny krok, wolno, spokojnie ale pewnie, jak bym był stąd. Czy ubiór zwracał na mnie uwagę, nie sadzę w śród dziwactw całego Avalonu wyglądałem normalnie. Czy czułem się normalnie?
Nie wiem co czułem, czy myślałem o tym co powiem? Nie wiem. Czy wiedziałem jak potoczy się rozmowa? Nie. Teraz nawet nie myślałem o spotkaniu. Dopiero gdy pojawiłem się pod apartamentem, na drugiej stronie ulicy. Uniosłem głowę lekko do góry by odnaleźć to okno. Sięgnąłem po papierosa by po chwili włożyć go sobie do ust, na krótką chwilę moją twarz rozświetlił jasny płomień. Dopiero teraz wróciły myśli te z odległej i bliższej przeszłości. Te wymieszane poświęceniem, krwią, piaskiem, pustką.
Teraz wiedziałem że byłem jej to winien, cokolwiek się miało teraz stać, byłem jej to winien. Winien spojrzenia prosto w oczy.
Czy świat zapomniał nie wiedziałem, ona na pewno nie, tego byłem pewny. Gdy papieros się skończył ruszyłem przez ulice pewnie i zdecydowanie, prosto do wejścia. Nie miałem problemu z odnalezieniem jej drzwi. Nie wiedziałem też czy ją zastanę. Liczyłem na szczęście, byłem złodziejem, ale tym razem poczekałbym na właściciela, tym razem nie miałem zamiaru wchodzić jak złodziej.
Gdy już stałem przed tymi drzwiami moja ręka na chwilę zawisła w powietrzu potem po korytarzu rozległo się pukanie do drzwi.

THERESA:

Wróciła z Black Paradise wyjątkowo wcześnie, nie miała ochoty na przesiadywanie tam. Nie było nikogo ciekawego. Z uwodzenia już wyrosła. Zresztą i tak już wszyscy z BP wiedzieli, że nie jest taka łatwa, jak o niej mówią, co oczywiście nie przeszkadzało im nazywać ją kurwą. Przywykła. Nikt nie był w stanie nazwać ją gorzej, niż ona sama o sobie myślała.
Theresa stała teraz w swojej sypialnie, sięgając po kieliszek z winem, upiła łyk. Spory. Zamknęła oczy, przełykając i myśląc o tym, jak niewiele jej w życiu zostało. Może rzeczywiście zaciągnie Eberarda trochę postrzelac. Nikomu odrobina zabawy jeszcze nie zaszkodziła. Może nawet mogli wrócić do jakotakiej, dziwnej, pokręconej przyjaźni, jak ich łączyła. O'Shea był równie wykolejony, co ona. Wykolejanie się we dwoje nie wydaje się już takie przerażające.
Odłożyła wino, sięgnęła do zamka spódnicy i... usłyszała pukanie do drzwi. Zamarła. Kiedy ostatni raz miała gościa? Kto mógłby chcieć ją odwiedzić? Eberard? Joshua? Nie było chyba nikogo innego, kto chciałby się z nią widzieć.
Idąc do przedpokoju, by otworzyć, zgarnęła z komody broń. Nie miała nastroju do uprzejmości. Nieproszonych gości najwyżej postraszy, że odstrzeli im głowy. Zanim otworzyła drzwi, odblokowała broń. Do żartów też nie miałą nastroju.
Drzwi rozchyliły się. Najpierw ujrzała część ramienia w płaszczu, potem rąbek kapelusza, całą sylwetkę, twarz, oczy...
Ściągnęła palec ze spostu. Zmarszczyła lekko brwi, nie dowierzając kogo widzi na progu.
Miała ochotę podejść i walnąć go w ten dawno niewidziany ryj, zadać mu niewspółmiernie mały ból, w stosunku do jj samotności.
Miała ochotę podejść i najzwyczajniej w świecie się przytulić, sprawdzić czy to żywe ciało, a nie jakaś zjawa.
Miała ochotę podnieść broń i strzelić.
Miała ochotę założyć maskę i udać, że wcale nie jest poruszona.
Na cokolwiek miałaby ochotę, jej organizm na to nie pozwolił. Poczuła jak mięśnie jej zwiotczeją. Nie, nie, nie, nie... - zaklinała w myślach, jakby mogła rozmawiać z własnym mózgiem, który teraz miał inne plany. Mianowicie odciął Theresę od rzeczywistości. Kobieta osunęła się na dywan, wypuszczając z dłoni broń. Włosy rozsypały się wokół jej głowy niczym aureola. W ładnej satynowej bluzce, wąskiej spódnicy, biżuterii i butach na obcasach wyglądała jak śliczna, niegroźna lalka.

AARON:
Chwilę trwało nim klamka się poruszyła, nim klucz w zamku zazgrzytał. Czy miałem wątpliwości by tu przyjść, nie wiem, nie wiedziałem. Odruchowo odwróciłem się tyłem do drzwi i dopiero gdy zamek zatrzeszczał odwróciłem się w ich kierunku. Była w domu ona, a może nie ona. Nie wiem kogo mogłem się spodziewać w drzwiach. Liczyłem tylko na nią ale możliwości było wiele, nazbyt wiele. Nie obawiałem się ich już nikogo.
Gdy sylwetka kobiety pojawiłą się w drzwiach na tą krótką chwilę wbiłem wzrok w jej źrenice, zielone, przez moment wydało mi się, że to pustynna złuda, fatamorgana, że to co widzę wciąż nie jest prawdziwe. Czy coś zdążyłem w nich dostrzec, zaskoczenie, zdziwienie, złość, gniew, obojętność. Na krótką chwilę widziałem tą samą Theresę, tą którą znałem tą, którą… Myśli nagle się urwały, a obraz rozmył się niczym rysunek na piasku, zdmuchnął jak pustynny wiatr ziarenka piasku. Ciało Theresy osunęło się na podłogę, przyglądałem jak bezwładnie opada. Nie ruszyłem by ją łapać, stałem nieruchomo w miejscu. Wiedziałem że to nie o moją urodę tu chodzi. Do najbrzydszych nie należałem ale do powalającego urodą mężczyzny brakowało mi trochę. Gdy tak leżała zmierzyłem ją wzrokiem. Ta sama Theresa, teraz już wiedziałem, piękno połączone z drapieżnością, broń, ciągłe życie w strachu i niewinność. Tak wyglądała. Spojrzałem na korytarz w lewo, prawo był pusty, dopiero po tym wszedłem do środka zamykając za sobą drzwi, przekręciłem zamek po czym uklęknąłem przy Theresie.
Nie dotykałem jej, patrzyłem na nią, może w duchu czułem radość, może widziałem bezbronną kobietę. Umarli przychodzą by się zemścić, ja nie byłem umarły. Teraz jakby zatrzymał się czas. Tylko klatka piersiowa kobiety unosiła się lekko do góry, oddychała, a może nawet w tej ciszy, w tym zastoju dało się słyszeć bicie jej serca. Theresa wciąż oglądała się za siebie, żyła w strachu, wciąż nosiła broń. Na chwilę oderwałem wzrok od jej twarzy by spojrzeć w jej kierunku, wróciłem do kobiety wzrokiem by upewnić się, że tu jest, że to nie zjawa. Ona leżała na podłodze a ja przyglądałem się kobiecie która nawiedzała mnie w snach, która prześladowała me myśli, która niszczyła mój system, która dawała mi nadzieję, dzięki której żyłem i mogłem teraz klęczeć koło niej. Była moim tlenem na pustyni i cieniem, była palącym słońcem które przypalało skórę i oazą… Była, a teraz?
Teraz leżała, niewinna bezbronna istota, której bałem się dotknąć by sen się nie skończył.

THERESA:
Świadomośćwracała powoli i leniwie. Theresa najpierw mruknęła, przyłożyła dłoń do czoła, nie otwierając jeszcze oczu. Odetchnęła głęboko, dłoń zsunęła się po twarzy obok głowy, powieki podniosły się wolno, a zielone oczy wpatrzyły się w klęczącego nad nią mężczyznę. Mogła sięgnąć po broń, ale to nie miało już żadnego znaczenia. Gdyby miała nie żyć, nie żyłaby od pierwszych sekund. A może nie? Może byłą w tym jakaś patologiczna gra. Do ich obojga pewnie by to pasowało. Nie potrafiłą sobie przypomnieć dlatego z uporem maniaka, myślała, że jeśli Aaron wróci, to po to, by ją zabić. Może czuła wyrzuty sumienia. Z drugiej strony niczego nie zrobiłaby inaczej. Aarona nie było, zostawił ją, a Eberard zapełnił pustkę, przynajmniej przez jakiś czas. Potem uciekła od siebie, myśląc, że może być innym, lepszym człowiekiem. Chyba nie mogła, skoro znajdowała się znó w swoim apartamencie. Trzecia, ani nawet druga strefa nie była dla niej.
Milczenie przedłużało się. Jedyne, co zrobiła Theresa to przyjęła wygodniejszą pozycję, jednak wciąż leżała. Wciąż patrzyła na mężczyznę, który ją postrzelił, na mężczyznę, z którego uczuciami igrała, ma mężczyznę, który stał siędla niej oparciem, gdy tego potrzebowała.
- Zostawiłeś mnie. - powiedziała po prostu, bez cienia emocji na twarzy.
Musiała włożyć sporo wysiłku, by maska się nie zsuwała, ani nie pokazywała zbyt wiele. Chociaż i tak już zemdlała. Tego nie dało sięwyjaśnić udawaną obojętnością.

AARON:
Obudziła się a mogłem zrobić tak wiele. Mogłem udusić ją poduszką, mogłem pocałować, mogłem sprawdzić czy pod spódnicą nie ma broni, przecież było by to w jej stylu, mogłem położyć się koło niej na wiktoriańskim dywanie. Mogłem ale nie zrobiłem zupełnie nic.
Czekałem.
Gdy powoli otwierała oczy, ja usiadłem na piętach. Teraz mogłem patrzeć ponownie w jej zielone oczy. Milczałem wydłużałem ciszę, nie chciałem powiedzieć więcej niż to potrzebne, nie chciałem zalewać ją pytaniami oraz opowiadaniami. To nie było zwykłe spotkanie po latach, nie było spotkaniem dwojga ludzi którzy lubili się bardziej lub nie nawiedzili mniej.
Gdy pierwsze słowa wypłynęły jej z ust, a dźwięk dotarł do uszu spuściłem głowę. Tak zostawiłem, powtórzyłem w myślach. Czy miałem jej teraz tłumaczyć, wypadało by. Znowu zapadła cisza, myślałem zbierałem myśli, nawet gdy planowałem te spotkanie milion razy, teraz musiałem układać je w głowie na nowo. Może nawet nie układać, a dać się ponieść temu co przyniesie czas, czekać na to co wypłynie z ust Theresy.
- Nie sądziłem że to tyle potrwa – rzuciłem, trochę beznamiętnie, ani nie było w tym żalu ani smutku. Po prostu wypowiedziane słowa.
W końcu się podniosłem z kolan. Ha bo to pierwszy raz. Stanąłem nad nią i wyciągnąłem do niej rękę, chyba nie miała zamiaru spędzić nocy na podłodze, może później. Dłoń zawisłą w powietrzu a ja czekałem. Może pragnąłem jej dotyku, może chciałem sprawdzić czy jest ciepła, czy zimna, czy drży, czy jest obojętna. A może czekałem aż wstanie nie podając mi dłoni. Ta opcja była Theresowa. Jeśli nic się nie zmieniła, tak właśnie zrobi. Milion słów zaczynało mi się cisnąć na usta ale wciąż czułem blokadę, wciąż nie mogłem za wiele z siebie wydusić.
- Dziękuję że mimo wszystko nie trzasnęłaś mi drzwiami - przerwałem w końcu cisze która ponownie się wydłużała, kącik ust mi lekko drgnął do góry, twarz może zrobiła się bardziej pogodna. W końcu to nie pogrzeb, żyła nie zeszła na zawał.
- Czy nie zdążyłaś? – dodałem po krótce, tym samym komentując jej nagłe omdlenie. Ciekawiło mnie które z jej emocji było najśilniejsze, które emocje doprowadziły ją do stanu w którym się właśnie znalazła, bądź co bądź leżała u mych stóp.

THERESA:
Uśmiechnęła się lekko, jednym kącikiem, czerwone usta rozciągneły się na bladej twarzy. Uśmiechała się po swojemu, trochę zaczepnie, trochę kpiącu.
- To, co mówisz, sugeruje, że miałeś jakiś plan, a biorąc pod uwagę ile cię nie było, to chyba był całkiem kiepski.
Ziggurat nie był duży, Aaron nie zaszył się w Kaan-anie i Theresie trudno było znaleźć usprawiedliwienie tak długiej nieobecności. Minęły długie miesiące, składające się na rok z ogonem. A jednak, gdy Aaron podnosił się na równe nogi, nie patrzyła na niego, jak na obcego mężczyznę. A może powinna? Skoro ona się zmieniła, dlaczego on miałby tego nie zrobić? Przez chwilę się nie ruszała, patrząc na wyciągniętą dłoń. Przez te wszystkie ostatnie lata nigdy nie dawała sobie pomóc, sabotowała własne przyjaźnie i kontakty. Nie wyszła na tym zbyt dobrze. Poza tym... owszem, zmieniła się. Dlatego chwyciła pomocną dłoń i pozwoliła, by Aaron pomógł jej wstać. Drugą ręką zgarnęła broń, która potem luźno zwisała z boku uda.
Ściągneła buty, odkopując je gdzieś obok.
- Nie zdążyłam. - wzruszyła ramionami z rozbawieniem. - Zresztą. Jaki byłby w tym cel? Pewnie wlazłbyś oknem.
Wprawnym ruchem zablokowała rewolwer i odłożyła go na półkę w przedpokoju. Chyba trochę demonstracyjnie. Dając znać, że nie spodziewa się złego obrotu spraw. Demonstracja zaufania? Być może. A miała siebie za mądrą kobietę.
- Chodź. Napijemy się. - ruszyła do kuchni, nie oglądając się za siebie. Tam wyciągnęła dwa kieliszki i wino, od razu nalała do pełna, odwróciła się, by podać mężczyźnie trunek. - Minęło sporo czasu. - stwierdziła oczywistość.
Świdrowała mężczyznę zielenią oczu, zupełnie bez skrępowania przyglądając się temu, jak wygląda, jaką ma postawę, ubiór, jakie grymasy pojawiają się na jego twarzy. Czysty, ogolony (?)...
- Ustatkowałeś się? - zapytała nagle, mrużąc oczy, wiedziona nagłym gniewem, że mógł ją zostawić i ułożyć sobie życie. Nawet nie chodziło o to, że życie ułożyłby sobie bez niej. Chodzilo o to, że mógł być szczęśliwy, podczas gdy ona nie była.

AARON:
Czysty i nieogolony
Minęło tyle czasu a ona była sobą. Cała Theresa. Odprowadziłem ją wzrokiem trochę łakomie, ale to chyba też był jeden z moich sposobów na życie. Chwilę milczałem słuchałem co mówi by móc jej z sensem odpowiedzieć. Ruszyłem w końcu za nią i oczywiście przyjąłem alkohol. Wiedziałem lecz nie do końca byłem pewny czy po raz kolejny spróbuje mnie uśpić czy zrobić cokolwiek. Raczej nie przy pierwszej lampce wina. Dziennikarska ciekawość jej na to nie pozwoli.
- Nie do końca był kiepski – mruknąłem, po czym lekko się uśmiechnąłem – trochę się wydłużyło ale część rzeczy udało mi się osiągnąć – zacząłem, nie było to tłumaczenie, chciałem by zrozumiała sens tego wszystkiego.
- Nie żyję , a żyję, nie wiedziałem a wiem, szukałem i znalazłem – tajemnicze może były moje słowa ale miały swój sens, nie były przypadkowe. Tylko ten czas.
- Czy się ustatkowałem? – Uśmiechnąłem się patrząc w jej oczy. Jak szybko potrafiła zmieniać nastrój, z rozbawionej kotki w małą złośnicę. Starałem sobie przypomnieć jaka była, właściwie odkurzyć nieco pamięć, przecież wiedziałem jaka była, ale czy ją znałem nie, nigdy jej nie poznałem do końca. Upiłem łyk wina spoglądając na nią z za kieliszka. Nie odpowiedziałem jej od razu, właściwie nie znałem odpowiedzi na jej pytanie. Nie wiedziałem co znaczy ustatkować się, nie wiedziałem co miała na myśli. I mi się cisnęło milion pytań, nie wiedziałem od czego zacząć. Co jej powiedzieć, chyba po prostu cieszyłem się chwilą która była.
- Teraz jestem spokojniejszy… Chyba… - wzruszyłem ramionami. Sam do końca nie wiedziałem kim byłem i kim się stałem, kim jestem i kim będę – czy ma znaczenie i sens bym tłumaczył ci zniknięcie? Czy chcesz wiedzieć? Czy zależy ci na tym? Czy w ogóle ci zależy jeszcze? Nie chce jeszcze wychodzić i nie chciałem wchodzić oknem. Po za tym słyszałem że też zniknęłaś na jakiś czas. Stare sprawy?

THERESA:
- Uhmmm. - mruknęła przeciągle na jego słowa. Milczała przez chwilę, jakby je rozważała. - A co takiego osiągnąłeś? Było warto?
Słuchała, trzymała wino w dłoni, nie upijając nawet łyka. Obserwowałą Aarona, z pozoru obojętna na jego tajemnicze słowa. Zazwyczaj lubiła grę słów, dzisiaj nie miała na to ochotę. Mogła się oszukiwać, że te długie miesiące niczego nie zmieniły, ale w głębi duszy wiedziała, że zmieniło się wszystko. Wystarczyło, że raz poczuła się zdradzona. Mogła mu wybaczyć wszystko, mogła mu wybaczyć nawet inne kobiety, ale nie poczucie pustki, nie odejście bez słowa. Wygląda na to, że nie była wystarczająco ważna, by zdradził jej swojej zamiary przed ich wykonaniem.
- Czy ma sens? - otworzyła szerzej oczy, rozkładając nieco ręce. Wino zafalowało w kieliszku. - Nie wiem, spróbuj. Daj mi chociaż jeden dobry powód dlaczego przed odejściem spotkałeś się z Pike, a nie ze mną. Zostały mi po tobie tylko blizna na ramieniu i enigmatyczny list.
Świadomość, że Aaron żyje, przyniosła ulgę, sprawiła, że kamień spadł jej z serca. Ale... Chociaż bardzo tego nie chciała, w głosie Theresy pobrzmiewały wyrzuty i złość. A przecież wiedziała, że w życiu nic nie jest pewne. Ona również.
Poczuła, jak zaciska jej się żołądek, gdy pytał, czy jej zależy. Aż z tego wszystkiego usiadła przy stole, wskazując na krzesło na przeciw siebie, dając znak, by usiadł. Ale mógł postać, jeśli chciał.
- Minęło sporo czasu. - powtórzyłą się, nie dając jednoznacznej odpowiedzi. Nie była romantyczką. Pokiwała głową. - Zniknęłam. Chciałam zacząć od nowa. - uśmiechnęła się lekko, jakby z pobłażliwością dla samej siebie. - Może nawet na ciebie czekała. - dopiero teraz upiła łyk wina. - Jak widzisz, nadal jestem w punkcie wyjścia. Więc chyba nic z tego nowego początku nie wyszło. Trudno się rozstać z dobrobytem. W ostatecznym rozrachunku tylko to mam - pieniądze.

AARON:

- Było – rzuciłem krótko ale stanowczo. Było warto znalazłem brata, i zniknąłem. Mało kto mógł by przypuszczać że żyję. Można powiedzieć mam czystą kartę więc tak było warto. Umarłem i żyję a to znaczyło dla mnie wiele. Kolejne słowa trochę mnie zakuły ale nie dałem po sobie poznać. Ostatnie nasze spotkanie mogło być przełomowym w naszych relacjach. Może właśnie to było powodem mojej decyzji. Może nie chciałem jej narażać.
Milczenie wyraźnie się przedłużało. Jeden konkretny powód. Dlaczego byłem u Clem a nie u niej, dlaczego wszystko zostawiłem za sobą. Dlaczego moje zaufanie było tak ograniczone? Dlaczego nie ufałem bezgranicznie kobiecie która mogła zmienić mój świat.
- Crow – rzuciłem. Starałem się znaleźć się w tamtym miejscu, w tamtym czasie, może odpłacałem jej wtedy tym czym ona mi brakiem zaufania, brakiem całkowitego otwarcia się. Doskonale pamiętałem te jej wieczne podchody, sztuczki, jej mur który tak skrzętnie murowała wokół siebie. Mimo to wracałem, mimo to przyczółek po przyczółku zdobywałem jej zaufania. Do dzisiaj nie wiem dlaczego. Co ciągnęło i nadal ciągnie mnie do kobiety która wiecznie wystawiała mnie na próbę.
- Punk wyjścia mam za sobą, jak widzisz jestem, a blizna może wtedy spudłowałem… - uśmiechnąłem się lekko. Potem usiadłem na wskazane miejsce, oparłem się o krzesło odchylając przy tym od stołu. Sięgnąłem do kieszeni po papierosy.
Wyjąłem jednego z paczki i odpaliłem. A gdy dym uniósł się nad głową kontynuowałem.
- Crow to przebiegły glina, nie chciałem by coś wywęszył, nie chciałem ryzykować, a jeden list – wzruszyłem ramionami – nie miałem możliwości, przeszkadzało mi to ale musiałem sobie poradzić. Tak jestem ci winny wyjaśnienie, czy twoja dusza dziennikarki i wrodzony charakter sprawia że musisz wiedzieć, czy potrzebujesz tego dla samej siebie, czy chcesz zrozumieć? Dlaczego tak się stało jak się stało, dlaczego zniknąłem i dlaczego tak mało osób wiedziało co się dzieje? Czy warto to rozgrzebywać? Skoro wciąż jesteś w punkcie wyjścia czy nie lepiej dać krok do przodu i nie tkwić w miejscu, ba a nawet cofać się?

THERESA:
Siedzieli przy dzielącym ich stole, wpatrując się w siebie, jakby byli o krok od pasywno-agresywnej gry. Theresa nie podnosiła głosu, choć wewnątrz niej szalał chaos. Potrafiła nad są zapanować chyba tylko dlatego, że od ich ostatniego spotkania minęł ponad rok. Może to i dobrze. W tamtym czasie może decyzją Reebentoff byłoby rzucenie się Aaronowi na szyję. A może nie.
"Crow" - usłyszała i czerwone usta skrzywiły się wyraźnie, bez choćby próby powstrzymania grymasu. Odebrała to nazwisko jako przywołanie emocjonalnej bariery, w końcu to z Crowem wtedy była. Choć chyba trudno nazwać to związkiem, bo ostatecznie i tak skończyła w ramionach Eberarda. Nie zamierzała mówić tego na głos. Nie było potrzeby. Romans z O'Shea też skończył się już dawno temu. Teraz byli tylko poturbowanymi przyjaciółmi.
- Crow. - powtórzyła, lecz tym razem jej wyraz twarzy się zmienił. W gruncie rzeczy lubiła wspomnienia o nim. - Wiesz, że próbował mnie zastrzelić? To chyba największy stopień miłości, jaki mogę dostać od mężczyzn.
Tym stwierdzeniem naokoło, chyba przyznawała wprost, że według niej Aaron coś do niej czuje. I dobrze. Ona też coś czuła. Nie byłoby tego całego zamieszania, gdyby było inaczej. Pytanie tylko co i w jakim zakresie. Od miłości niedaleko było do nienawiści i destrukcji.
Więc patrzyła tylko na Aarona, wlepiając te zielone ślepia jeszcze intensywniej. W końcu i ona sięodchyliła, oparła na krześle. Nie s ięgnęła po papierosy, wino pozostawiła na blacie, dłonie splotła na klatce piersiowej.
- A jest ku czemu stawiać te kroki? - zapytała po prostu. - Jestem poszukiwana listem gończym z Kaan-anu. - tego nigdy mu nie wyjawiła. - Ravenowi nie zajmie dużo czasu dodanie dwa do dwóch, a teraz, gdy stracił pamięć i nie powstrzymają go sentymenty, mogę trafić za kratki bardzo szybko. Kto wie, może skażą mnie na śmierć. - parsknęła śmiechem. - Po co cokolwiek budować, jeśli zaraz ma się to stracić? Nie ma nikogo, kto by mnie ochronił. Żadne ważne nazwisko nie stanie po mojej stronie. - przechyliła się do przodu, przedramiona opadła na blacie stołu, nachylając się w stronę Aarona. - Zapomnijmy o tym co było i dlaczego. Bardziej mnie interesuje dlaczego wróciłeś. - przekrzywiła głowę. - Kim teraz jesteś? Gdzie?

AARON:
Widziałem jej szalejące emocje, może nie na zewnątrz ale w środku tak. Nie dało się tego ukryć. Widziałem to w jej oczach. Nie unikałem jej spojrzenia, może nie usta ale oczy mówiły wiele. Tak te zielone. Na wieść o próbach ze strony Crow’a uniosłem lekko brew. No tak nie on pierwszy. Była zasadnicza różnica, i ja nie byłem pierwszy który do niej strzelał. Nie odzywałem się, słuchałem słów które wypływały z czerwonych ust kobiety. Może wciąż niedowierzałem, że tu jestem. Gdy się pochyliła ja zrobiłem to samo.
- Poszukiwana, hmmm listem gończym – pokiwałem ze zrozumieniem głową, przecież rozumiałem taki stan doskonale.
- Sama mówisz że nie masz nic prócz pieniędzy, czyli jest to poniekąd taka twoja wegetacja, nie widzisz sensu ucieczki? Nie widzisz nic przed sobą? Czekasz? – zaciągnąłem się papierosowym dymem, gdzieś w głębi widziałem pustkę w jej oczach. Bezsilność, bezradność. Jakby nie była tą Theresą która chciała działać. Była kimś kim nie byłem ja. Wygrzebałem z wewnętrznej kieszeni dokument tożsamości, położyłem go na stole by w końcu przesunąć w kierunku kobiety. Bernd Vogt widniało nazwisko tuż przy zdjęciu. Jasper naprawdę się postarał i wzniósł się na wyżyny swojego kunsztu.
- Taki miałem plan wrócić, ale nie jako Fechner. Fechner nie żyje. Kawałek jego duszy zabrałem ze sobą resztę zostawiłem na pustyni. A to co zostało sprawiło że jestem teraz tutaj. Rozumiesz? Po za tym ja strzelałem do ciebie zanim poznałem kim jesteś, a to zasadnicza różnica – uśmiechnąłem się całkiem szczerze. To było dziwne ale im bardziej poznawałem Therese, im dla innych była bardziej odrażająca mnie przyciągała bardziej. Może po prostu byłem podobny, być może ona była podobna, być może stała w tym miejscu gdzie ja stałem przed swoimi wyborami. Być może jest teraz tutaj gdzie ja byłem przekraczając próg posterunku.
- Może plan nie był doskonały ale osiągnąłem nim to co zamierzałem… hm moje plany są dobre, wystarczająco dobre – zamyśliłem się na krótką chwilę upiłem łyk wina.
- Wróciłem by się dowiedzieć czy śmierć Fechnera ma sens, po za tym chcę wiedzieć jak wygląda mrok w oczach ludzi którzy widzą … - Urwałem nagle zawieszajac wzrok na kobiecie.

THERESA:
Splecione na klatce piersiowej dłonie nadawały Theresie zamkniętą postawę ciała. Zupełnie jakby broniła się przed całą sytuacją nie tylko mentalnie, ale i fizycznie. Uśmiechnęła się jednym kącikiem czerwonych ust, gdy Aaron tylko pokiwał głową ze zrozumieniem, słysząc o liście gończym.
- Nic? Zero zaskoczenia? - zaszydziła. - Wygląda na to, że wyjawianie jak bardzo jestem zła, nikogo już nie dziwi. - wzruszyła ramionami, przechylilła się znowu do przodu, by sięgnąć po wino, upić spory łyk i oprzeć łokcie na stole. - Ale tak naprawdę nie zrobiłam nic aż tak bardzo strasznego. Złe towarzystwo. Morderstwo w obronie własnej. Kradzież całkiem sporej sumy pieniędzy, która pozwoliła mi byc kimś, kim jestem teraz. - parsknęła śmiechem. - Nic wielkiego.
Drażniły ją słowa Fechnera, lecz jednocześnie wiedziała, że jest w nich prawda. Nic nie miała i niczego nie oczekiwała, a już na pewno na nic nie czekała. Już nie. Bo przecież siedział teraz przed nią. Wszystko się dopełniło. Wyglądało jednak zupełnie inaczej, niż sobie wyobrażała. Kamień spadł jej z serca, gdy zobaczyła Aarona żywego, ale była to tego rodzaju ulga, która przywoływała świadomość, że Theresa mogłaby już po prostu umrzeć.
Przyciągnęła do siebie położony na stole dokument.
- Bernd Vogt. - powiedziała na głos. - Można sobie na tym język połamać.
Powoli zaczynała rozumieć, co Aaron tak naprawdę zrobił. Skąd zniknięcie. Skąd skazanie. Skąd nowe dokumenty. Nie wiedziała tylko czego ma się spodziewać po tej wizycie.
Wstała, podeszła do Aarona i oparła się tyłkiem o stół obok niego, była tak blisko, że nogą dotykała krzesła. gesty miała nonszalanckie, może nawet aroganckie. Jak to ona. Schowana za nieprzepuszczalną fasadą. Nadal to potrafiła. Patrzyła na mężczyznę z góry. Zamyślona. Sięgnęła po jego papierosy i zapalniczkę, odpaliła, zaciągnęła się. Na chwilę przeniosła spojrzenie na sufit unosząc głowę, wypuściła w przestrzeń kolejną porcję dymu. Wyraźnie dawała sobie czas na przemyślenie tego, co chce powiedzieć. Dopiero po chwili ponownie spojrzała na Aarona.
- Jeśli zrobiłeś to wszystko dla mnie, powiedz to. - zaczęła. - Jeśli wróciłeś dla mnie, powiedz to. Jeśli myśl o mnie trzymała cię przy życiu, powiedz to. - pochyliła się nad nim, zawieszając swoją twarz nad jego. - Jeśli mnie kochasz, powiedz to. Tak po prostu. - nawet powieka jej nie drgnęła. - Możesz mnie mieć. Ale niczego nie jestem w stanie ci obiecać. To wszystko może okazać się snem. Albo koszmarem.

AARON:
- Już ci powiedziałem wiem jaka jesteś – nachyliłem się lekko do przodu w jej kierunku, może by widzieć ją z bliska.
- Największym zaskoczeniem dla mnie jest to jak bardzo się otwierasz, jak łatwo mówisz o sobie, jak bardzo szczera jesteś, tak – pokiwałem z uznaniem głową. Nie przypominałem sobie aby Theresa była tak bardzo otwarta przy mnie, jak wykładała karty na stół. Może miała dosyć udawania, może miała dosyć uciekania. A mimo wszystko wciąż dzierżyła mocno rewolwer w dłoni. Mimo wszystko wciąż się bała i patrzyła za siebie.
- Nigdy nie pozbędziemy się demonów przeszłości, nigdy nie przestaną nas śledzić, nigdy kroczyć za nami, ale jest parę wyjść z takiej sytuacji – zaciągnąłem się ponownie papierosowym dymem, a gdy się rozszedł po płucach jego resztki wypuściłem wolno ustami.
- Nauczymy się z nimi żyć, przestaniemy z nimi walczyć albo poddamy się im – dokończyłem swoją wcześniejszą myśl.
Nie omieszkałem jej zlustrować spojrzeniem, nawet tego nie ukrywałem, mogła to widzieć a mi to nie przeszkadzał. Nie było mi wstyd patrzeć na kobietę której przecież tyle nie widziałem. Patrzyłem na jej ruchy, na to co robi, nawet na chwile zawiesiłem wzrok na jej biodra i pośladki. W końcu były niemal na wysokości niemal mojego wzroku. Wciąż to robiła, nie wiedziałem czy świadomie czy też nie ale każdy jej ruch wydawał się zaplanowany i dokładnie przemyślany.
Gdy milczała ja jej nie przerywałem, nie chciałem się spieszyć z tym co być może ma do powiedzenia czy ja miałem. Nie planowałem wcześniej wyjść. Chyba.
Kolejne jej słowa wbiły mnie w krzesło, mimo że ciało nie drgnęło źrenice na każde z nich rozchylały się bardziej, gdy się pochyliła, a ja niemal czułem jej oddech na swojej twarzy wymieszany z resztką papierosowego dymu i cierpkiego wina. Powtarzałem w głowie każde jej słowo które wypływało z jej ust i w głowie odpowiadałem. Czy zrobiłem to dla ciebie, tak dla ciebie. Czy wróciłem dla ciebie, tak. Co mnie trzymało przy życiu, ty. Kolejne pytanie zadzwoniło w głowie jak dzwon.
- Wiem że nie jesteś kobietą którą można po prostu mieć, nie oczekuję żadnych obietnic, to nie jest snem i o tym wiem, uwierz wiem jak wygląda zjawa i sen, i tak to ty byłaś w nich na pustyni, to ciebie widziałem w zielonej oazie, to ty kładłaś się obok mnie każdego wieczoru gdy zasypiałem.
Teraz ja zamilkłem, czy ją kochałem.
- Czy słowo kocham ma znaczenie? A gdy ci powiem że nie znam tego uczucia? Że nie wiem co to miłość, że to co do ciebie czuje jest miłym dla mojego serca uczuciem, że to co o tobie myślę sprawia mi przyjemność, że to gdy cię widzę mnie uspokaja, że to gdy słyszę sprawia, że serce mi zaczyna bić szybciej. Że oddech przyspiesza, a myśli kotłują się w wielkim młynie. Że rozsądek muszę trzymać w ryzach. Nie wiem co znaczy kochać Thereso, ale tak te wszystkie rzeczy i ty sama to wszystko jest… A co dalej nie mam bladego pojęcia.
Dopiero teraz się uśmiechnąłem, źrenice zapewne wróciły do swojego rozmiaru wpatrując się w zielone oczy kobiety.

THERESA:
- Naprawdę? Myślisz, że wiesz? - powiedziała z przekorą.
Ale Aaron rzeczywiście mógł wiedzieć. Zamiast ją oceniać, osądzać, wykorzystał tę energię na obserwowanie. Tak, mógł wiedzieć. Czy jej się to podobało? Niekoniecznie. Wolała być nieprzenikniona, bez pozorów czuła się, jakby była naga. Przynajmniej słowa mężczyzny były pełne otuchy. Chyba rzeczywiście powinna nauczyć się żyć ze swoją przeszłością, a nie ciągle ją tłumić, wypierać, jakby można było wymazywać lata z życiorysu.
Widziała jak Aaron na nią patrzył, widziała, jak zaskakuje go bezpośredniość z jej strony. Pytała otwarie o uczucia, choć wcześniej jej się to nie zdarzało. Musiała przyznać sama przed sobą, że ostatnio coraz częściej. Odpowiedź, którą otrzymała sprawiła, że uśmiechnęła się lekko, tak normalnie, bez krzywych grymasów pobłażliwości. Mogła mu przerwać ten potok słów, ale wolała słuchać.
- Też nie wiem, co dalej. Może na początek zostaniesz na noc? - tym razem uniosła ironicznie jeden kącik ust, ciekawa reakcji na jej kolejne słowa. - Pozwolę ci spać na kanapie.
Przeciągnęła się, wyglądało to, jakby była rozluniona, ale nie była. Znowu zaciągnęła się papirosem. Została jeszcze jednak rzecz. Coś, o czym Aaron musiał wiedzieć.
- Jest coś czego nie potrafię ci odpuścić. - powiedziała, przenosząc wzrok na oczy mężczyzny. - Eberard O'Shea. Malarz, którego szantażowałeś, groziłeś. Cóż, tak się składa, że się przyjaźnimy. Namalował cię, rozmawialiśmy, dodałam dwa do dwóch i dlatego rozpoznałam cię wtedy na pustyni. Dlatego do ciebie strzelałam. Jak widzisz Eberard jest kimś, dla kogo mogłabym zabić. Jeśli masz być przy mnie, chciałabym, żebyście się dogadali.
Najwyraźniej Theresa chciała być szzera do granic możliwości.

AARON:
Uniosłem do góry wzrok z zaciekawieniem. A potem szeroko się uśmiechnąłem. To było zabawne, to o co mnie prosiła było poniekąd mało realne. O’shea! No właśnie. Miło było usłyszeć że Theresa ma jakiś tam przyjaciół. Czyli ktoś umiał w niej coś odnaleźć wartościowego. Tak jak ja. Dlatego tu siedziałem.
- Dobrze zatem skorzystam… hm tylko kanapa? – Sięgnąłem po kieliszek z winem upiłem łyk, po czym pusty już odstawiłem na stole.
Wracając do O’Shea, poniekąd był człowiekiem dzięki któremu Theresa stała się kimś ważnym dla mnie. To od niego się wszystko zaczęło. Dlatego też Theresa miała prawo tego ode mnie wymagać.
- Przyjacielem – pokiwałem ze zrozumieniem głową – z tego co pamiętam określiłaś go jako zabawkę.
Ponownie się uśmiechnąłem, bawiła mnie ta sytuacja z malarzem, misternie uknuty plan za kratami więzienia w celu szybkim i łatwym wyjściu na finansową prostą. Wróciłem myślami do tamtych czasów. Tak wydawać by się mogło że nie byłem rozmemłany jak teraz, nie bawiłem się w uczucia. Wtedy nie pomyślałbym że będę siedział przy stole i rozmawiał z kobietą na której mi zależy.
- Myślę że nie ma takiej możliwości, może już o mnie zapomniał po co mu przypominać, nie sądzę byśmy się dogadali. Po za tym jak ma się dogadać z kimś kogo już nie ma – wzruszyłem ramionami. Ciekawe czy ładnie mnie namalował. Po za tym nie mogłem powiększać zbytnio kręgu wiedzy o mnie. To stwarzało ryzyko którego musiałem unikać. Takie życie, tak wybrałem. Ale być przy niej, nawet nie wiedziałem co to znaczy, a chciałem tego. Słowa które wypowiedziała o swojej przeszłości komplikowały mi sprawę. Ucieczka z miasta była rozwiązaniem, teraz komplikowało się ponownie. Zdawałem sobie że bycie przy niej nie będzie proste, ze nie wyjdziemy na ulicę trzymając się za ręce, że nie pójdziemy wspólnie na wernisaż malarza Eberarda. To było bardziej skomplikowane niż mogło się wydawać. Dlatego cieszyłem się chwilą, cieszyłem się ze jestem tu i teraz i zamierzałem skorzystać z kanapy. Skoro już zaproponowała. Nigdzie mi nie było śpieszno, już nie.

THERESA:
- Uhm, tylko kanapa. - przytaknęła, powtarzając się przy okazji. - Minęło sporo czasu. Zrobiłam się okropnie wstydliwa.
Gdyby były tu inne osoby niż Theresa i Aaron, pewnie cała sytuacja wydawałaby się co najmniej dziwna. Dziennikarka tak po prostu mówiła o dawnych nieporozumieniach, a dosadniej mówiąc - przestępstwach. Głośno zastanawiała się nad rozwiązaniem.
Zaśmiała się całkiem dźwięcznie i można to było poczuć aż na stole, o który przecież wciaż się opierała. Może nawet kusiła. Może nie umiała zachowywać się inaczej w stosunku do mężczyzn. Wieczna gra. Patrzenie, ale nie dotykanie.
- Zabawka... - zastanowiła się, przeciągając w zastanowieniu. - Ja zabawiłam się nim. On mną. Nikt nikomu nie ma niczego za złe. Rozumiemy nasze pokręcone natury. W moich standardach to chyba wyewoluowało w przyjaźń.
Uśmiechała się, lecz w miarę jak Aaron mówił, tylko usta zostały lekko rozciągnięte, w oczach zgasły żartobliwe nuty. Uświadamiała sobie to samo, co on. Może i oboje coś do siebie czuli, ale te uczucia przynosiły ze sobą bardzo dużo komplikacji.
- Szkoda. - powiedziała po prostu, podniosła rękę i położyła Aaronowi na policzku. Wciąż mogła patrzeć na niego z góry. - A jak mam się pokazywać z kimś kogo nie ma? - zapytała łagodnie. - Prócz Eberarda nikt o tobie nie wie, a on nie wyda cię za nic w świecie, jeśli go o to poproszę.
Gdzieś w trzewiach czuła jak naiwność zaciska się na wszystkich jej wnętrznościach. Próbowała włożyć i siebie i Aarona w jakieś ramy rzeczywistości, lecz nie trudno było zrozumieć, że mają to, co teraz. Może trochę więcej dni. Może tygodni. Może miesięcy. Bez konkretów. W rozsypce. W oparach tajemnic. Z ukrywaniem się.
Mogła być Holly. Wykupione wcześniej mieszkanie w drugiej strefie nadal było jej.
Problem polegał na tym, że lubiła być Theresą. Lubiła wystawne bankiety, przepych, skandale i pociąganie za sznurki.

AARON:
- Wstydliwa? – zapytałem trochę ze zdziwieniem, w końcu znałem ją z zupełnie innej strony. Do wstydu często i gęsto było jej bardzo daleko. Nawet teraz patrząc na jej mowę ciała. Oj daleko. Gdy mówiła o Eberardzie i jej zabawie z nim, potwierdzała moją wcześniejszą tezę . Nie chciałem dopuszczać do głowy myśli jakie mogły być to zabawy dlatego otrząsnąłem się w myślach i zgasiłem je jeszcze w samym zarodku. Tak jak się gasi papierosa butem.
Najwidoczniej jednak Theresa nie zamierzała tak szybko go kończyć. Gdy położyła swoją dłoń na policzku uniosłem głowę by móc patrzeć na kobietę, słuchałem jej słów dokładnie je analizując w głowie.
- Pokazywać? Nie jestem eksponatem, chociaż dla poniektórych mógłbym być – mruknąłem tylko na chwilę jej przerywając. Dopiero gdy skończyła wstałem wysuwając swoją twarz spod jej dłoni. Teraz była na wysokości mojego wzroku, oparta o stół. Jeszcze raz zlustrowałem ją spojrzeniem, może nawet trochę bezczelnie, może trochę lubieżnie, a może trochę łakomie.
- Aż taki masz wpływ na niego? – zapytałem obchodząc stół, sięgnąłem po butelkę z winem po czym wróciłem na swoje miejsce, nie usiadłem jednak, stanąłem naprzeciwko Theresy, nalałem sobie wina, a potem uniosłem lekko butelkę – doleję ci – stwierdziłem, nie pytałem tylko po prostu to zrobiłem.
- Skoro będzie wiedział tylko on to co to zmieni? Chcesz się bawić w trójkąty? – uniosłem lekko brew, po czym sięgnąłem po swoją już pełną lampkę wina i dałem krok do tyłu.
- Odwołuję to co powiedziałem nie znam cię – to było trochę jak pstryczek w nos. Ale nie umiałem jej odpowiedzieć co myślę o jej propozycji. Nie chciałem komplikować jeszcze bardziej niż było to skomplikowane. Z trójkąta zrobił by się czworokąt bo przecież była jeszcze Naomi z którą pokomplikowało się równie mocno. Bo przecież była Clem która zapewne nie chce mnie znać, zresztą godzić się z czyjąś śmiercią kilkukrotnie nie może być łatwe. Teraz i ja zaczynałem mieć wątpliwości czy moje pojawienie się tutaj było dobrym rozwiązaniem. Może życie w niewiedzy jest lepsze, ha na pewno łatwiejsze.
Skierowałem wzrok na kanapę którą mi proponowała Theresa. I tylko to w tym momencie wydawało się najbardziej realne.
- A może to wszystko sen – rzuciłem, wpatrując się pytająco w zielone oczy kobiety.

THERESA:
Swoim gestem, tym położeniem dłoni na policzku Aarona chciała złamać barierę, jaka między nimi była. Kto wie, może nawet chodziło o zachęcenie do podobnych gestów. Spotkało się to jednak z obojętnością, a Theresa cofnęła dłoń i połozyła ją na stole, obok swojego biodra. Palce zacisnęły się na drewnie. Wróciłeś, więc po co ten dystans? - zadawała sobie pytanie, lecz nie wypowiedziała go na głos. Zupełnie, jakby miłość Aarona do dziennikarki najzwyczajniej w świecie go uwierała. Gryzła podskórnie.
- Nie chodzi o bycie eksponatem. - zaprzeczyła, odwracając nieco głowę, by nie patrzeć mężczyźnie w oczy. - Chciałabym móc mieć cię obok siebie, a nie ukrywać pod łóżkiem, jeśli zechciałbyś zostać.
Coś w niej kruszało, chciała zrzucić wszystkie maski, ale strach trzymał jeszcze wszystko na swoim miejscu. Powiodła za Aaronem wzrokiem, gdy ten szedł po wino, a potem tylko nadstawiła kieliszek. Powinna zachować jasność umysłu, ale naprawdę potrzebowała rozluźnić ciało. Była spięta. Ale czy to coś dziwnego? Przecież odwiedziny duchów przeszłości to nic co można by nazwać codziennym.
- Nie wiem czy aż taki. Jakiś. - ucięła temat, nie chcąc już drążyć tego tematu, zwłaszcza, że Aaron eskalował wszystko już do trójkątów. Uśmiechnęła się z przekąsem. - Wyglądam na kogoś, kto lubi się dzielić przyjemnościami z osobami trzecimi?
Kolejne słowa Aarona nie były jak pstryczek w nos. Były jak policzek. Theresa zacisnęła usta, wlepiając kocie oczy w mężczyznę. Miała ochotę wylać mu wino prosto w twarz, jak w tanim dramacie. Przyznawał się do miłości, a teraz rzuca to wyzwanie, jakby zupełnie nic nigdy ich nie łączyło, jakby odbyte rozmowy nigdy się nie odbyły, nagle stwierdzał, że jej nie zna. Podczas gdy kiedyś wydawał się być jedynym, kto ją rozumie. A przynajmniej nie osądza. Najwyraźniej coś się zmieniło.
- W snach ta sytuacja byłaby bardziej romantyczna i mniej skomplikowana. - wzruszyła ramionami i upiła łyk wina. Po czym odłożyła kieliszek, by móc unieść się nieco na rękach i usiąść na stole. Kieliszek znów powędrował do dłoni.

AARON:
Najwidoczniej minęło zbyt dużo czasu, gdy coś płonie, rozpala się a nawet nie rozpali na dobre, gdy płomienie jeszcze w pełni nie osiągnął swojej mocy, nie obejmą całymi sobą, gdy płomień nie roznieci się i nie będzie podtrzymywany, może zgasnąć.
Czy tak było? Nie wiedziałem, nie tak planowałem to spotkanie i nie tak je widziałem. Wszystko było nie tak. Czas który nas rozdzielił mógł by pochłonąć wszystko, mógł zgasić iskry które nie zdążyły być nawet płomieniem. To było straszne, ale zdawałem sobie sprawę jak daleko byłem, jak by nie Avalon nas dzielił a lata świetlne. Jakbym chciał się cofnąć w czasie, jak wsiadłem do maszyny i wróciłem nie do tego miejsca, nie do tego do którego miałem wrócić. Przerażało mnie to. Przerażało mnie że skończyło się coś co w gruncie rzeczy nawet się nie zaczęło.
Zasłoniłem twarz dłonią, to było trudniejsze niż mogło mi się wydawać, odstawiłem kieliszek by drugą dłonią jeszcze bardziej zasłonić twarz. Chwilę tak tkwiłem w końcu osunąłem je z twarzy, a gdy już bezwładnie opadły przegiąłem głowę na bok by znów wbić wzrok w kobietę.
- Nie wiem od czego zacząć, nie tak planowałem nasze spotkanie i nie tak to wszystko układałem w głowie. Nie chce uciekać, nie chce wychodzić, nie chce zamykać za sobą drzwi, nie chce cię stracić… - przełknąłem ślinę, czułem się bezradny, cała energia jaka była za nim przekroczyłem próg jej mieszkania jak by ze mnie uszła, nie wiedzieć czemu.
- Nie wiem czy jestem w stanie odnaleźć to co siedziało we mnie, wiem że chcę, nie wiem czy potrafię, ale chciał bym móc cofnąć czas wrócić do chwili do momentu w którym wiedziałem czego i kogo pragnę, sam tego nie zrobię, sam nie dam rady, boję się że nie mam w sobie już tyle sił, że nie potrafię walczyć tak jak kiedyś, wciąż jesteś moim ukojeniem, tęsknotą i pragnieniem, ale wydajesz się bardziej odległa i nie dostępna niż ostatniej nocy.
Musiałem szybko coś z tym zrobić, musiałem spróbować.
- Jeśli to jest sen, to nie chce się jeszcze budzić, pozwól mi śnić i marzyć o zielonych oczach, tak jak by nie było nikogo tylko my, jak by było tu i teraz i nie było jutra, jakby nie było nikogo tylko ty, tylko ja.
Gdy usiadła na stole ja stanąłem naprzeciwko niej, dałem krok do przodu aż poczułem jej kolana na swoich udach, przesunąłem dłonie po jej udach potem ramiona, pochyliłem się lekko a w końcu ja przytuliłem, obejmując ramionami. Jak bym chciał czuć ją w tym śnie jeszcze bardziej realnie.
- Cieszę się że cię widzę, jestem szczęśliwy – szepnąłem tuż przy jej uchu. W tej odległości niemal czułem smak jej skóry zapach jej włosów – nie zostawiaj mnie proszę, zostań chociaż na krótką chwilę.

THERESA:
Obserwowała Aarona z zaciekawieniem, gdy ten zasłonił twarz dłońmi. Pierwsze długie minuty z tym mężczyzną, tego wieczoru, sprawiły, że jeszcze bardziej budowała wokół siebie mur. Niepewność była najlepszym budulcem. Nie chciała być skrzywdzona, więc odruchowo zaczęła się wycofywać. Także fizycznie, bo wyznania Aarona były nieoczekiwane, szczere i pokazujęce, jak dużą słabością była dla niego Theresa. Przestraszyła się. Nawet próbowała się przesunąć na stole w tył, lecz nie było gdzie uciekać, gdy już czuła uda mężczyzny przy swoich kolanach, a potem dłonie na biodrach i w końcu ramiona oplatające się wokół niej. Zesztywniała i z pewnością było to odczuwalne. Wstrzymała powietrze. Dostała to, czego chciała i przez pierwszą chwilę nie odważyła się po to sięgnąć.
Dopiero po kilku długich sekundach uniosła dłonie, by również objąć Aarona, zacisnęła palce na jego płaszczu, przyciskając się do mężczyzny i czując, jak misternie budowany mur opada, jak kruszeje pod wyznaniem mężczyzny, na którego czekała.
- Zawsze wiedziałam, że przy mnie miękniesz, jak mały chłopiec. - zaśmiała się cicho, wtulając twarz między szyję a ramię Aarona. Milczała przez chwilę, wsłuchując się w rytm oddechu, a potem uniosła głowę i po prostu pocałowała Aarona. Najpierw nieśmiało, potem zachlannie, z uczuciem, jakby wgryzała się w owoc, który smakuje jej najbardziej. Agresywny pocałunek skończył się tak szybko, jak się zaczął, a Theresa objęła dłońmi nieogoloną twarz Fechnera, przesunęła kciukami po jgo policzkach i uśmiechnęła się lekko. - Nie wiem, czy mogę ci cokolwiek obiecać, ale wiem, że chcę obudzić się jutro u twojego boku, poczuć ciepło twojej skóry, kto wie, może nawet przyniosę ci kawę do łóżka. Tylko nie odchodź ode mnie zbyt szybko.

AARON:
Czułem jej dyskomfort do czasu, aż wyszeptał mi niemal do ucha słowa. Uśmiechnąłem się lekko, nie zdążyłem nic dodać gdy jej ciepłe usta znalazły się na moich. Mogłem tak trwać wiecznie i delektować się chwilą, w dodatku bardzo krótką. Doskonale pamiętałem nasz pierwszy pocałunek, wówczas nie miałem na to zgody. Teraz jakby zgoda przyszła sama. Byłem tak blisko mogłem delektować się głębią zieleni jej oczu, czuć jej oddech na swojej twarzy. Teraz ja zrobiłem dokładnie to samo co ona przed momentem, położyłem dłonie na jej twarzy i lekko musnąłem jej ust, jak bym testował chwilę. Odsunąłem głowę jeszcze raz spojrzałem jej w oczy a potem ponownie pocałowałem, dłużej, namiętniej, mocniej, niecierpliwiej, zachłanniej. Nie chciałem czekać, nie mogłem już dłużej tak żyć.
- Kto powiedział, że pozwolę ci spać? – na mojej twarzy pojawił się ponownie uśmiech, tym razem bardziej zadziorny. Ponowny pocałunek był delikatniejszy. Jakbym smakował jej skóry, jakbym chciał poznać każdy jej kawałek, centymetr po centymetrze. Z każą chwilą chciałem więcej i więcej, dłonie zsunęły się wolno z twarzy na jej szyję, kark, wzdłuż ramion, aż do dłoni.
- Póki co nie wypieram się nigdzie – szepnąłem, między jednym pocałunkiem a drugim. Nie potrzeba było słów, były zbędne.
Bycie przy Theresie stawało się dla mnie wystarczające. Tak jak by właśnie miała się skończyć moja droga, jakby miała właśnie zakończyć się książka, szczęśliwym zakończeniem. Mogło by się tak stać, mogło, ale wiedziałem, że nie dla mnie, że nie dla niej.
Stół był fajny i owszem ale skoro już wspomniała o łóżku… nie przestając całować zacinałem dłonie na jej biodrach a potem uniosłem do góry. Doskonale znałem drogę do sypialni. Dopiero przy łóżku pozwoliłem jej stanąć na nogi.
- Nie chce już więcej czekać – szepnąłem ponownie.

***

THERESA:
Bliskość Aarona była oszałamiająca. Kręciło jej się w głowie od wina, nagłych sytuacji i namiętności. Jednak gdzieś w środku wciąż coś zaciskało się na wnętrznościach, niepokoiło. Może były to ostatnie podrygi przyzwoitości, nie chciała ich teraz słuchać, chociaż już postanowiła, że postara się odbudować wszystko to, co jeszcze zostało z jej tożsamości. Teraz jednak nie chciała tego słuchać. Pozwoliła, by opadli na łóżko, całkowicie oddała się tęsknocie i pożądaniu. Straciła poczucie czasu. W tym momencie istnieli tylko oni, a łóżko było ich małym światem.

***

Niezależnie od tego, co rzeczywiście się wydarzyło, po wszystkim zamknęła się na chwilę w łazience. Ruchy miała somnambuliczne, nie czuła się szczęśliwa. Coś, co już wcześniej ściskało jej wnętrzności, zacisnęło się jeszcze mocniej. Odrzuciła od siebie wszystkie myśli, skupiając się na prostych czynnościach. Wzięła prysznic, po czym założyła lekki jedwabny szlafrok. Wyszła na balkon z paczką papierosów. Z krótkich włosów na ramiona opadały krople wody, pozostawiając na szlafroku nieznaczne, mokre kropki. Bez makijażu wyglądała nawet niewinnie. Wsadziła sobie papieros w usta i zapatrzyła na wschód, ponad miastem. Niedługo miało wstać słońce.
Aaron Fechner
Aaron Fechner
Liczba postów : 1240
Re: With every lie that we lived part of us had faded  Czw Wrz 03, 2020 9:32 am

Można by powiedzieć że czas zatrzymał się w miejscu. Tak jednak nie było, płyną i to bardzo szybko. Tak jak i noc pełna uniesień, wzlotów, gorączki, ekscytacji, fantazji i wielu innych nieprzyzwoitych gestów i uczynków.
Może ten wschód słońca był symboliczny, może był kolejnym wschodem nad brudnym i chyba zapomnianym miastem. Mogłem tak myśleć, miałem do tego całkowite prawo. Teraz gdy wydawało się, że od tej nocy minęły wieki wiedziałem, że już nic i nigdy nie będzie takie samo. Gdy wyszła, nie spałem, leżałem na plecach i patrzyłem w sufit. O czym myślałem? Nie wiem. Gdy wróciła podnosiłem się  opierając swoje plecy o szczyt łóżka. Obserwowałem ją jak wychodzi z pokoju na balkon, przez otwarte drzwi widziałem jej smukłą sylwetkę, widziałem jak jej jedwabny szlafrok oplata jej ciało, jak krople wody spływają po jej włosach.
Wziąłem głęboki oddech, zacinałem usta, chciałem coś powiedzieć, ale nie wiedziałem co. Wiedziałem natomiast, że coś się skończyło, że wschód słońca być może będzie ostatnim naszym wschodem słońca, Wiedziałem, że jutro nie będzie naszym wspólnym. Wtedy gdy jeszcze będąc na pustyni łudziłem się, że płomień rozpalony ciągle się tli, teraz jakby gasł w oczach. Jakby promienie słońca dławiły i gasiły go doszczętnie.
Czas zrobił swoje.  Nic nie mówiłem, może dawałem się wypłakać ciszy, może chciałem zachować obraz jej i nasz wspólny ten jaki był, ten jaki został. Może to wszystko nie było zakończeniem, a początkiem czegoś zupełnie nowego. Nowego ale nie wspólnego. Może ten wieczór, ta noc, ten poranek był początkiem a zarazem końcem. Gdzieś w duszy którą zatraciłem popłynęła łza, opadła razem z kroplą wody, opadła i rozbiła się o ramię Theresy. Nie wiedzieć czemu ale czułem, że ona wie o tym, że myśli tak samo, że czuje podobnie. Tak czas zrobił swoje i nie da się tego cofnąć. Mimo wszystko wciąż się cieszyłem że tu jestem, że z nią tu i teraz. Tak mogło by się to zakończyć. Byłem dziwnie spokojny. O niczym nie myślałem tylko o niej, o jej przenikliwych zielonych oczach, o jej czerwony ustach, o jej bliźnie na ramieniu. Miłe i przyjemne wspomnienia jakby wyryły się w mej głowie, nawet te złe były miłe. To dzięki niej odkryłem się na nowo, chciałem i mogłem żyć.
- Co będzie dalej Thereso? – szepnąłem, chociaż nie wiem czy słyszała. Wstałem owijając pościel wokół pasa. Stanąłem tuż koło niej. Patrzyłem dokładnie w ten sam punkt co ona.
Theresa Reebentoff
Theresa Reebentoff
Liczba postów : 2377
Re: With every lie that we lived part of us had faded  Czw Wrz 03, 2020 12:30 pm

W całym tym zamyśleniu zapomniała odpalić papierosa. Dopiero gdy Aaron stanął obok, Theresa otrząsnęła się, po czym odpaliła zapalniczkę, zaciągnęła się. Westchnęła, opierając się przedramionami o barierkę, a potem popatrzyła na mężczyznę. Uśmiechnęła się lekko. Po prostu. Nie czuła żalu, choć zaczynała rozumieć w jaką pętlę urojeń i marzeń oboje wpadli. Ten romans miał szansę trwania tylko w sferze niematerialnej. W sferze domysłów, niedopowiedzeń, imaginacji. Przeniesienie tego do łóżka wcale nie smakowało Theresie. Wyobraziła sonie idealnego mężczyznę dla siebie, a teraz zorientowała się, że to nierealne mrzonki. Nie dlatego, że Aaron okazał się inny niż myślała, ale dlatego, że to ona była inna.
Podała mu papierosa, a potem odchrząknęła, czując, że powinna... nie, że chce przerwać milczenie.
- Czy wszystko jest teraz w porządku? - zaczęła, a potem zaśmiała się, rozkładając lekko ręce. - Wiesz, z twoją sytuacją. Możesz zacząć od nowa bez lęku, że policja będzie ci zaglądać po kieszeniach? Czysta karta. O ile to w ogóle możliwe w przypadku takich ludzi, jak my.
Popatrzyła znowu przed siebie. Miała całkiem spokojny wyraz twarzy. Może nawet troszkę czuła, że mogłaby zacząć od nowa. Tyle tylko, że to nie była prawda.
- Zastanawiałam się, czy jest jakiś prawnik, który byłby w stanie prawnie oczyścić mnie z przeszłości. - zamyśliła się. Przymknęła oczy, wystawiając twarz ku słabym promieniom porannego słońca. - Uciekanie jest takie męczące.
Aaron Fechner
Aaron Fechner
Liczba postów : 1240
Re: With every lie that we lived part of us had faded  Czw Wrz 03, 2020 12:56 pm

- Nikt, nie ma czystej kart i nie można wystartować od nowa – pokręciłem przecząco głową.
Sięgnąłem po papierosa, potem po zapalniczkę, musnąłem jej dłoni najdelikatniej jak mogłem, a ona mogła poczuć szorstkie palce mojej skóry. Nie były tak gładkie jak kiedyś. Nie tak miały wyglądać moje dłonie. Nie tak miał wyglądać świat. Patrzyłem się nadal przed siebie. Nie umiałem jej odpowiedzieć, nie umiałem jej pomóc. Nasza sytuacja wyglądała fatalnie, ale oferując jej pomoc wiedziała by, że są to tylko słowa znała moją sytuację ja znałem jej. Mogłem próbować, ale i tak na nic by się to zdało. Theresa była samowystarczalna, nawet gdyby potrzebowała pomocy nie poprosiła by o nią. Tym bardziej mnie.
- Czuję się dobrze, jeśli o to pytasz, przyszedłem tutaj… - zamyśliłem się na chwilę – przyszedłem by Cię zobaczyć, przyszedłem do Ciebie, przyszedłem by wiedzieć, że to wszystko co było miało sens, że to co się wydarzyło miało znaczenie, teraz już wiem.
Zaciągnąłem się papierosowym dymem. Milczałem, chwilę, chociaż milczenia było aż nad to. Gdy dym opuścił moje usta, przymrużyłem oczy wpatrując się w słońce.
- Wiesz, że promienie słońca mnie nie rażą, nauczyłem się na nie patrzeć, dostrzegać każde ich załamanie, one są jak ludzkie życie, niektóre proste, niektóre złożone, niektóre kończą się nagle inne załamują, jeszcze inne urywają albo uciekają w nieznanym kierunku, innych nie dostrzeżesz, a jeszcze inne zlekceważysz. Niczego nie żałuję Thereso, wszystko było jak miało być, tak jak było napisane. To co stało się tej nocy jest moim pragnieniem, marzeniem i rzeczywistością. Jeśli była by możliwość zatrzymania czasu zrobił bym to… - ponownie się zaciągnąłem – ale nie ma – dokończyłem wypuszczając dym z płuc.
Theresa Reebentoff
Theresa Reebentoff
Liczba postów : 2377
Re: With every lie that we lived part of us had faded  Wto Wrz 15, 2020 9:04 am

Zaśmiała się cicho, naturalnie i swobodnie. Bez ukrytego pod czerwoną szminką (której zresztą teraz nie nosiła) jadu, bez podtekstów. Chyba po prostu cieszyła się, że Aaron żyje, że nic mu nie jest - przynajmniej pod względem fizycznym. Opadło z niej całe napięcie i strach o niego, które wydawały się wcześniej nieuświadomione. Oczywiście bała się też, że ją zabije, chociaż w ostatecznym rachunku chyba nie miał powodów. Za Eberarda? Cóż, czasem nie warto być małostkowym.
- Za dużo gadasz. - znowu się zaśmiała, ponownie spoglądając na wschód. - Jak zawsze zresztą.
Nie chciała rozmawiać czy coś ma jeszcze jakiekolwiek znaczenie, wiedziała, że nie. I chociaż była wdzięczna Aaronowi za każdą chwilę, którą ze sobą spędzili, to jednak zdawała sobie sprawę z toksyczności tych relacji. Cóż. Oboje byli trochę patologiczni, jeśli chodzi o emocje i życie generalnie.
- Co planujesz? Tak ogólnie? Zostajesz w Zigguracie, czy jednak wyruszasz do Kaan-anu, teraz gdy jest to już możliwe? Chyba mógłbyś tam zacząć nowe życie. - zasugerowała.
Sama wzdrygała się na myśl o rodzinnym mieście. Dom zawsze przywoływał na myśl Pearl. Ile miałaby teraz lat, gdyby żyła? Siedemnaście z kawałkiem. Prawie dorosła kobieta. Przeszłość wsadziła Theresie zimne ostrze w serce. Aż się wzdrygnęła.
- Szkoda, że w Zigguracie nie ma zakonów. - ponownie się zaśmiała, tym razem z ironią.
Siostra Theresa. To by dopiero był cyrk.
Sponsored content
Re: With every lie that we lived part of us had faded 

With every lie that we lived part of us had faded
Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry
Strona 1 z 1

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
 :: Retrospekcje-
Skocz do: