Pustkowie ma to do siebie, że jest... puste. Można natknąć się tu na stare, pousychane, martwe drzewa, jednak nie dają one wiele cienia. Im dalej się podąża, tym bardziej ziemia zmienia się w sypki piach. Wkraczasz na pustynię. Można się tu natknąć na intshe oraz pomniejsze stworzenia, takie jak kuropatwy czy pustynne liski. Nie można tracić czujności.
A moze po prostu był po drugiej stronie życia? Dobrze, że Lea nie zapytała o to głośno, bo Amos pewnie by pożałował przez chwile, że Jaszczur nie odgryzł jej dupy. Ta to potrafiła byc niewdzięczna! A ponieważ nie słyszał, to jeszcze mocniej przytulił do siebie dziewczynę. Potem odsunął ja od siebie, przyjrzał sie uważnie. No dobra. Nie dość uważnie, bo musiał zapytać. - Nic ci nie jest?
- Nie - pokręciła głową - oberwałam tylko pyskiem - wyjaśniła. Pewnie bedzie miała na żebrach i brzuchu wielkiego siniaka. - Chcę do domu - przyznała w końcu, nie będąc już tą hardą Leą co na poczatku, jak jeszcze myślała, że wszystko pójdzie jak z płatka.
W końcu zapanował jaki taki spokój. Jaki taki bo słychać było jęki rannych. Kilka ciał leżało gdzieś porozrzucanych. Ledwitch dostrzegł Brica i ruszył w jego kierunku. Klepnął go w ramię. - Jak tam brachu jesteś cały?- zapytał i obrzucił go szybkim spojrzeniem. Wyglądało na to, że obu się im upiekło. - Jezu co za syf.- dodał jeszcze spoglądając na swoje ubranie powalane posoką.
Logan, który jakimś cudem był cały i zdrowy zabrał się do pomocy przy ogarnianiu powstałego chaosu chociaż w duszy krzyczał, że on chce do Metis.
Starcie z potężnymi jaszczurami dobiegło końca. Bestie były martwe. Niestety, niektórzy podróżnicy również. Dziś pożegnaliśmy jednego z górników, doktora Malone'a i profesora Norfleeta. Pozostałych poturbowały albo laghairty, albo intshe. Rannymi zajął się doktor Beowulf i po dłuższej chwili można było powiedzieć, że podróżnicy względnie stanęli na nogi. Powoli zapadał zmrok. W końcu dotarli tu wieczorem i mieli rozbić obóz. Nikt jednak nie chciał spać w towarzystwie zmarłych i padłych laghairtów. Tych, którzy polegli w walce, pochowano, zakopano truchła gadów, zabierając tyle mięsa i skór, ile się dało. Romka, który nie mógł chodzić przez ubytek mięśnia, wpakowano na wózek. Po śmierci profesora, rolę przewodnika przejęli Hazel Blackshear, jako organizatorka wyprawy, i inżynier Richardson, który wyrwał siłą zasikanemu i zapłakanemu Parkerowi mapy. Na szczęście wielkie ptaki udało się utrzymać w ryzach. Nie ma też zbyt dużych strat w sprzęcie badawczym i ekwipunku, co jest dobrym znakiem, jeśli mają kontynuować podróż. A muszą. Nie po to wyruszyli po uranium, żeby wrócić z pustymi rękami. Ruszyli, byle dalej od tego pobojowiska. Przeszli może milę, gdy zadecydowano o rozbiciu kolejnego obozu. Tym razem obyło się bez przygód, choć przez panujące na pustyni ciemności poustawianie wszystkiego nie było łatwe. Po kolacji z mięsem laghairta w roli głównej, przyszedł czas na odpoczynek. Wędrowcy byli zmęczeni, obolali, ale ktoś jednak na warcie być musiał. Kto zaciśnie zęby i przypilnuje, by pozostałych nic już nie próbowało zjeść? Zasikany pan Parker przysiadł się do doktora Beowulfa na moment, by rozpłakać się znów. Chciał, by lekarz pomógł mu nie tylko z obrażeniami, których prawie nie miał, ale również z poradzeniem sobie ze śmiercią mentora. Reporter radia Wolny NeoZiggurat nadał krótki komunikat przez swoją radiostację.
Śpijcie dobrze, dzielni podróżnicy. Jutro nowy, długi i ciężki dzień!
- Śmierdzi pan szczochami. - zauważył błyskotliwie Ned. Co miał go przytulić? Zmienić pieluchę? Zaczynał się robić posępny. Poprawił laskę w dłoni, powiedział coś swojemu asystentowi i poszedł na obchód, pooglądać sobie śpiące buźki współtowarzyszy wyprawy.
Leanne przeszła do wózka, przy ktorym pewnie polożono Romka i usiadła na piachu. Była okropnie zmęczona, ale nie mieli okazji pogadać w trasie. Poprawiła mu włosy opadające na twarz i westchnęła do siebie. Nie wiedziała czy Romek śpi czy tylko ma zamknięte oczy.
Hazel siedziała natomiast z Richardsonem przy ognisku i przeglądała wszystkie papiery, ktorych do tej pory właściwemu był Nortfeet. Owszem, nie wszystko poszło tak, jak chcieli, w zasadzie to poszło bardzo źle, ale to przecież nie powód, by wracać z pustymi rękoma. Mieli cel do osiągnięcia. A przynajmniej Hazel miała. Zresztą, po co ponosić straty, jeśli nie ma się żadnych zysków? To bez sensu, więc nasza pani naukowiec była zdeterminowana, by nie wrócić do miasta z pustymi rękoma. Przeglądając mapy, robiła jednocześnie notatki. Wszystko to w nikłym blasku ogniska. - Dotrzemy do drugiego stanowiska jutro, jeśli wyruszymy o świcie? - zapytała inżyniera.
Tony siedział nieco dalej, unikając towarzystwa. Wciąż przed oczyma miał Reda, trzymającego dłonie na gardle umierającego naukowca. Widywał już śmierć wiele razy, sam ją zadawał, ale ten przypadek sprawił, że jakoś się zasępił. Siedząc po turecku, podparty na lufie karabinu, wpatrywał się w ciemnym horyzont, zastanawiając się co teraz robi Sylvia i czy wszystko z nią w porządku. Chciałby, żeby była tutaj z nim. Odkręcił piersiówkę, z której upił spory łyk, po czym wrócił do samotnego patrolowania okolicy.
Romek oslabiony utrata krwi, lezal nieruchomo, poki nie poczul dotyku Leanne. Otworzyl wtedy oczy i usmiechnal sie na jej widok. Wyciagnal reke do jej dloni i uscisnal, nie chcac by Lea odeszla.
Uśmiechnęła się i pochyliła, by cmoknać go w czoło. - Położę się kolo ciebie jak chcesz.. - powiedziała, odgarniajac kosmyk z jego policzka. - Mam poprosić doktora o coś przeciwbólowego? - zapytala i rozejrzała się po obozie za Nedem.
Całus w czoło mile zaskoczył Romka. Popatrzył na Leanne ciepło i próbując zmienić pozycję, poruszył nogą, co wywołało falę kolejnego bólu. Nie tak silnego jak pierwotnie, bo zapewne coś dostał, ale jednak. - Nie, nie, zostań. Połóż się. Nie puszczał Leanne, chcąc by nie odchodziła. Bezsilność nie chciała go opuścić, a myśl o tym, że jest bezużyteczny, doprowadzała go do przygnębienia. Miał Leanne chronić, a sam teraz potrzebował pomocy.
- Pójdę po swój koc i zaraz wracam - wstała, puszczając go i znikając znikając na chwilę. Potem wróciła i rozlozyla posłanie kolo niego. - Jesteś pewien? Lepiej by ci się spało.. jadłes coś? - zarzucala biednego zmęczonego Romka pytaniami. Przesunęła się do niego i pogladzila po głowie - Ciesze się, że jesteś cały
Na strazy siedzial Red. Od momentu strzelaniny nie mowil wiele, wlasciwie byly to jedynie pomrukiwania. Tak, nie, po za tym niewiele mozna bylo z niego wyciagnac. Ewidentnie cos mu lezalo na sumieniu. Nawet to rozmow nie byl skory. Siedzial teraz wpatrzony w ciemnosc, smierc profesora chyba wplynela na niego bardziej niz by mogl sie tego spodziewac. Nie martwilo go jednak ze udusil czlowieka patrzac mu w oczy, martwilo go ze jego sumienie bylo pozbawione uczucia, jakiegokolwiek uczucia. Przeciez powinien czuc sie zle, nie czul.
Nie mógł się doczekać powrotu Leanne, przekręcając głowę i wlepiając spojrzenie w niebo. Zastanowił się co byłoby gdyby nie wziął udziału w wyprawie. Ani w pierwszej ani w obecnej. Może siedziałby teraz na uczelni, nigdy nie związawszy się z Hearness? Czy to byłoby lepsze dla nich obojga? Nie zdążył się zastanowić. Dziewczyna wróciła, a Romek spojrzał na nią i pokręcił głową. - Nie chcę. Odpowiedział i uśmiechnął się. Najważniejsze, że jej nic się nie stało.
- No dobrze - stwierdziła i połozyla sie obok, przodem do Romka, pod swoim kocem. - Chcę już wracać.. - mruknela po chwili wpatrywania sie w niego. Westchnęła.
Ned robił obchód (nie mylić z odchodem), ale nagle poczuł się okropnie zmęczony. Coś jeszcze zalegało mu na sercu i żołądku, a nie była to zgaga. Pokierował swoje kroki w stronę swoich przyszłych niedoszłych pacjentów. Sprawdził jak się mają, a przechodząc nieopodal Romka usłyszał to poruszające do granic możliwości wyznanie. Nie mógł zareagować inaczej. Jego delikatne wnętrze nie pozwalało mu na to, aby zostawić to bez słowa. - Też chcę już wracać... - wyrzekł łamiącym się głosem, ale przecież nie mogli tego zauważyć, czy usłyszeć. Mógł być po prostu zmęczony. Usiadł niedaleko studentów, z miną greckiego filozofa, podparł się na lasce i dumał. I wzdychnął raz. Pilnował ich, jak wierny pies.
Nie mógł położyć się na boku, więc tylko wyciągnął rękę i zacisnął dłoń na dłoni Leanne. Też wolałby już wracać, ale jeszcze kilka dni musieli na to zaczekać. - Za niedługo. Odpowiedział dziewczynie i pogłaskał ją po włosach drugą dłonią, którą zabrał, gdy pojawił się Beowulf. Popatrzył na niego chwilę, ale potem przesunął głowę i spojrzał w niebo.
Leanne szybko zasnęła, sciskajac dłoń Romka. Nie chciała się przytulać, była cała poobijana, a i Romek nie był w lepszym stanie. Gdy dosiadł się do nich Ned, Leanne już zasneła i mogli słyszeć tylko jej spokojny oddech.
Richardson pokręcił głową na pytanie Hazel. - Nie, to dwa dni drogi stąd - odparł, pokazując jej palcem na mapie. - Jesteśmy gdzieś tu, musimy dojść z powrotem do stepu, a potem jeszcze kilka mil na północny zachód. - Westchnął smętnie i złożył mapę. - Czas na odpoczynek. Dobranoc, panno Blacksher - powiedział uprzejmie, wstając, po czym ukłonił się i odszedł.
Głęboka noc wreszcie musiała się skończyć i nastał poranek. Po pożywnym śniadaniu wędrowcy ruszyli w dalszą drogę. Przed Wami dwa dni ciężkiego marszu. Oszczędzajcie siły i doglądajcie rannych!
Nastroje raczej nie były szampańskie. Nie wyspał się też za bardzo, wciąż budzony przez najcichszy szelest. Jego zmysły dopiero przyzwyczajały się na nowo do dźwięków pustyni. Rano zjadł, nie wymieniając z nikim ani słowa, ani spojrzenia, po czym ruszyli dalej.
Leanne spała zadziwiająco twardo, a na rano nie pamietała żadnych snów. Przyniosła pewnie śniadanie Hannonowi i zjadła obok niego. Potem wpakowano go na wóz i ruszyli dalej.
Red nie gadał, jak dnia poprzedniego, szedł niemrawo przy wózka trzymając ptaka za wodze czy na wodzu, no jakkolwiek to brzmi, prowadził go. Nawet nie próbował zaczynać z kimś rozmowy. Bo i po co. Można uznać że oszczędzał siły bo przecież droga była długa. Miał czas na przemyślenia o sobie o Nainie o Laboratorium, o tym co będzie dalej, nawet gdzieś tam w myślach krążyła Beth. Ale przecież to normalne. Co chwilę zerkał na fotografa który latał podniecony z aparatem, chyba cieszył się że przeżył i mógł dalej robić swoje zdjęcia. Kącik ust mu nawet drgnął do góry. Tak lekko się uśmiechnął. Red lubił ludzi z pasją. Lubił gdy ktoś cieszy się chwilą, gdy coś sprawia mu tyle radości.
Nie wiem co Victor robił całą wyprawę. Pewnie trzymał się blisko Neda, nie starając się jakoś specjalnie przejmować inicjatywy, o ile starszy rangą lekarz nie dał mu innych instrukcji. Pewnie po ostatniej masakrze miał okazję trochę się narobić, ale teraz... Teraz miał spokój. Teraz siedział gdzieś na uboczu, rozmyślając o wszystkim co ich tu do tej pory spotkało. Nie wykluczone, że coś go na tej wyprawie zabije. A jeśli miał zginąć... Cóż, żałował, że się z nikim nie pożegnał. Siedział tak i rozmyślał. Myślał o Michelle, o Emmie... przez myśl przemknęła mu też Lucy. Głównie jednak myślał o rodzinie, odpływając powoli na pogranicze snu i jawy. Po głowie krążyły mu wspomnienia z czasów, kiedy razem z siostrą byli dziećmi. Otoczony ciepłymi wspomnieniami zasnął, choć sen miał niespokojny. Następnego ranka niechętnie ruszył z resztą w dalszą drogę.
Jim odbębnił swoją część warty a resztę nocy przespał jak kamień. Nie dumał nad trupami które pochowali. Pustynia taka była a kto z nią igrał ten zawsze mógł źle skończyć. Przybrany ojciec już dawno temu nauczył go tej prawdy. Następnego dnia maszerował pewnie gdzieś na końcu kolumny osłaniając tyły.
Logan po przeżyciach wczorajszego dnia nie mógł spać. Obracał się tylko z boku na bok w efekcie czego następnego dnia wlókł się noga za nogą niczym jakieś zombie z tymi, którzy pozostali przy życiu.