Zrujnowana dzielnica mieszkalna styka się z Trzecią Strefą. Odważni mogą dotrzeć do niej skrótem przez Boczną Uliczkę. To miejsce jest puste i martwe, jak jego dawni mieszkańcy, których podobno wciąż można znaleźć pod gruzami, tak jak ich skarby.
- Kurwa, musisz być tak upierdliwy? - burknął w jego kierunku. Jak pijawka. Albo kleszcz. Albo chuj wie co jeszcze. Stanął gwałtownie, tak, że Nathan praktycznie wpadł na jego plecy. Nie chciał już nikomu ufać. Nie chciał stracić przez własną głupotę ostatniej bliskiej mu osoby. - Nie wiem, co wy ćpacie w tych waszych burdelach, że nic do Ciebie nie dociera...Nie przyszedłem do Ciebie, bo wydawało mi się, że Crow też pierdoli układy. Dla mnie miał wyższą siłę sprawczą. Nie miałem pojęcia, że mnie zdradzi, że... - urwał w pół słowa. Każdej nocy, za każdym razem nawiedzał go obraz tamtego dnia. Płomienie, gruz walący im się na głowę, martwa Faith, Mia cała we krwi.
Aż złapał się za głowę stał i słuchał. Nie wierzył. Kręcił tylko z rezygnacją. - Co zamierzasz? - mrukną stojąc nie ruchomo. - Nigdy nie interesowały mnie układy Carswell
Spojrzał w tą głupawą twarz Lamba. Myślał, że uwierzy? Że pierdoli układy? Po tym co ta banda popierdoleńców zrobiła jego rodzinie ? Przeszywał go spojrzeniem dłuższą chwilę. Ciekawiła go bardzo jego zdanie, na temat jego wizji nowych porządków. Nie. Jest tylko jedna osoba , której ufał do tej pory i wiedział, że co by się nie działo, ta przyjmie go ciepło. - Nie wchodź mi więcej w drogę, Nathan. W końcu całe życie przed Tobą. - powiedział cicho Postawił chyba sprawę jasno. Odwrócił głowę i ruszył w tylko sobie znanmy kierunku
Stał nie ruchomo, nadal chyba go zamurowało jak czarny słup. - Znasz mój adres... - rzucił, nie będzie przecież za nim leciał jak pies, czuł w kościach że spotkają się szybciej niż mu się wydaje. Potem zrezygnował ze strzelnicy i poszedł do domu.
Dziwne było to miejsce na spacer. Było przecież na swój sposób przerażające. Szkielety kamienic, które już dawno zarosły kurzem, stały niczym samotne pomniki dawnych wojen, otulone księżycowym światłem. Jednakże było w nich też coś, co sprawiało, że ten nocny widok zapierał dech w piersiach. Stąpali cicho po uliczkach zawalonych gruzem, jakby się bali, że gdy się odezwą, coś się wydarzy i to wszystko gdzieś zniknie. - Chodź - szepnął, chwycił ją za rękę i poprowadził między budynkami, upewniając się, że nic im wpierw nie spadnie na głowę Szli przez chwilę w milczeniu, aż natrafili na stary, ciemny plac, osłonięty z każdej strony szkieletami budynków. Podszedł do starej ławki i strzepnął z niej tyle kurzu ile się dało, by Emily nie była cała oblepiona pyłem. A potem uśmiechnął się lekko i wskazał podbródkiem w górę - na niebo. Całe usłane gwiazdami. - Mało jest w mieście takich miejsc. Nie ma tu żadnych świateł, więc widać wszystko doskonale - wyszeptał, patrząc w górę.
Emily nie była zachwycona pomysłem wyjścia aż tak daleko, poza slumsy, do tego nocą. Szła blisko Silasa, z rękoma splecionymi na piersi i nie ukrywajmy - stresowałą się trochę. Nawet trochę bardziej. Gdy Kenway wziął ją za rękę spojrzała na niego zdziwiona, ale ruszyła za mężczyzną i po chwili wahania usiadła na ławce, patrząc w górę. Uśmiechnęła się od razu. - Fakt, pięknie. - obrócila głowę w jedną i drugą stronę, lapiąc wzrokiem jak najwięcej gwiazd.
Chłonął ten widok, bo przypominał mu te cudowne lata, przed wybuchem. Chodzili tu często z Faith, zanim urodziła się Mia. Dziwne miejsce na randki, no ale, nikt nie twierdził, że oni byli do końca normalni. - Pomyślałem, że żyjąc wciąż w pierwszej strefie, rzadko masz okazję widzieć coś takiego - uśmiechnął się do niej kącikiem ust i wrócił do obserwacji nocnego nieba. - Taki prezent...za wszystko co dla nas zrobiłaś. Dla Kendry...i dla mnie
- Nie, jeszcze nigdy tu nie byłam.. Chyba zresztą nigdy tego nie widziałam.. pieknie tu. - mówila oczywiście wciąż o niebie, bo naokolo za ładnie nie było. Uśmiechnęła się, trochę speszona i spojrzała na niego. Caly czas gdzieśtam miała wrażenie, że już go kieydś widziałą, że go zna.. ale równocześnie wiedziała, że nie może go znać, że jest zupełne obcym jej człowiekiem na życiowym zakręcie. - Dla ciebie? - uniosła brwi i znów wróciła do patrzenia na niebo. - Nie sądze, bym cokolwiek dla ciebie zrobiła. Poza wydawaniem twoich pieniędzy na kilka sukienek za dużo..
Oderwał wzrok od nieba i spojrzał na nią kątem oka. - Jak zwykle nie chcesz widzieć swojej prawdziwej wartości. - westchnął cicho. Nie rozumiał, jak taka kobieta, może być tak zahukana i niepewna siebie. - Jesteś pierwszą osobą, która okazała nam tyle życzliwości. Myślisz, że to był jedyny portfel jaki w życiu podniosłem ? Podnosiłem portfele, klucze, zegarki...ale tylko ty, zareagowałaś na mój widok...no właśnie tak - zakończył nieco speszony i spojrzał w niebo by to zamasakować. Krzywe spojrzenia, agresja, krzyki, to była w jego życiu codzienność.
- To jak wyglądasz nie ma nic do rzeczy z.. z czymkolwiek - pokręciła głową, opuszczając ją w końcu bo zaraz sobie kark skręci w tej niewygodnej pozycji. - Inaczej zareagować bym mogła tylko wtedy, gdybyś ten portfel mi ukradł, a nie go oddał. Nie bylo tam nic bardzo ważnego, po prostu.. sam fakt. - pokręcila głową. - Sam portfel wart był więcej niż w nim bylo. Wiel by się nawet nie obejrzało podnosząc go z ziemi. - chciała dodać, że tym bardziej będąc w ciężkiej sytuacji, ale sobie darowała. Silas wybitnie nie lubił, gdy komuś go było żal i uważał go za.. słabszego? Może nie do końca tak, ale Emily była przekonana, że wydał by ostatnie kredyty, żeby kupić te sukienki Kendrze, a żeby nie zrobiła tego Emily.
Nie rozumiała, jak dla niego były ważne te słowa i to co zrobiła dla niego i dla Mii. Tym bardziej czuł wyrzuty sumienia, że od początku ją okłamywał, począwszy od tego kim jest, po to jaki ma w życiu cel. Tak było lepiej. - Może dla Ciebie to normalne, ale najwyraźniej niewiele osób tak myśli - uśmiechnął się znów delikatnie kącikiem ust. Chciałby coś dla niej zrobić. Sprawić by się częściej uśmiechała. Żeby mogła robić to czego pragnie. Zastygł tak na moment, patrząc na nią
Gdyby wiedziała, że nie uśmiechał się prawie wcale czułaby się zaszczycona. Niestety nie miała o tym pojęcia. Podniosła głowę ponownie, mimo, że bolała ją szyja, bo nie mogła się napatrzeć. - Cudowne. - mruknęła do siebie. - Faktycznie, mam ciarki. - zerknęła na Silasa z uśmiechem i wróciła do studiowania nieba. - A gdyby tak.. mieć teleskop.. - zastanowiła się.
Tak. Teleskop. Genialne - nie musiałby mrużyć jednego oka, by przez niego patrzeć - HOHOHO. Widząc jej uśmiech, odwrócił głowę na bok. Znowu poczuł się speszony. - Teleskop ? - uniósł znów głowę w górę - Nie głupie. Jeżeli się ma na to czas. Chociaż najlepiej by się obserwowało z pustyni. Tam to dopiero są widoki - aż westchnął na wspomnienie tamtego nieba sprzed lat. Wstał, bo zdał sobie sprawę, że nie może tak ciągać matki małych dzieci po nocach. - Chodź. Odprowadzę Cię. - wyciągnął ku niej mechaniczną dłoń, by jej pomóc wstać
Wiedziała, że jeśli Oliver jest w domu i nie śpi to będzie niemiło. Starała się jednak o tym nie myśleć, gdy podawała rękę Silasowi i wstawała, otrzepując sukienkę z resztek kurzu. - Byłeś na pustyni? - zainteresowała się. Ona sama nigdy nie opuściła murów miasta. I nigdy nie była poza drugą strefą w nocy. - Kiedyś w takim razie może uda nam się sprowadzic tutaj teleskop. I zabierzemy Kendrę. - spojrzała na Silasa. Wiedziała, że lubił małej wszystko pokazywać i chciał zapewnić jej jak najwięcej.
- Nie raz - zapewnił ją i powoli ruszyli w kierunku centrum. - Młoda na pewno się ucieszy. Lubi obserwować gwiazdy, ale nigdy jej tu nie zabrałem. Jest trochę zbyt niebezpiecznie, biorąc pod uwagę, że nie mogę spuścić jej z oka na minutę. Ruszyli dalej, a Kenway dbał, by wracali bezpiecznie, bez obaw,że jakaś belka spadnie im na głowę. Docierali powoli na skraj dzielnicy mieszkalnej, praktycznie na styk z nową. Kenway zatrzymał się na moment, patrząc w bok. - Zaczekasz tu chwilkę? - zapytał cicho Wszedł powoli do zrujnowanej kamienicy, która nie wyglądała na zbyt solidną. Był już tu nie raz, ale wracał za każdym razem, jakby się łudził, że to coś zmieni, że to jednak koszmar, z którego się obudzi, a Faith pogładzi go po włosach z uśmiechem i każe spać dalej. Gdy tylko tu przechodził, nie potrafił się powstrzymać przed wejściem tam chodź na moment. Szedł powoli aż stanął i pogładził zdrową dłonią ścianę jednego z pomieszczeń, jakby sprawdzał czy jest wciąż w miarę solidna.
- To fakt. - pokiwała głową. Kendra potrafiła się ulatniać w sekundę. - Widziałeś już jej uszy..? - spojrzała na niego, majac nadzieje, ze nie zbierze opieprzu. Chociaż Kendra mogła chować je pod rozpuszczonymi włosami. - Dobrze. - kiwnęła głową, otuliła się szalem i rozejrzała po okolicy. Trochę bała się zostawać sama, ale.. w razie czego jest przecież blisko, prawda? Po kilku chwilach jednak postanowiła, że wejdzie choć na dwa kroki do budynku, by nie było jej widać z ulicy.
Stał praktycznie w bezruchu, patrząc w jakiś nieokreślony punkt, wciąż dotykając dłonią tego kawałka ściany, który był kiedyś wejściem do pokoju Mii. Spojrzał w końcu na grunt pod swoimi stopami. Choć pożar strawił drewnianą podłogę i tapety, to wciąż tu i ówdzie można było dojrzeć brązowe, zaschnięte plamy, które świadczyły o koszmarze, który się tu 3 lata temu rozpoczął.
Gnana ciekawoscią weszła jeszcze kilka kroków. Stanęła od razu gdy zobaczyła Silasa, nie chcąc mu przeszkadzać. I tak pewnie zrobila hałas obcasami, więc teraz cicho cofnęła się o krok, cały czas go obserwując.
Słysząc kroki za sobą, spojrzał na nią przez ramię. Kobiety. Nigdy nie stoją w miejscu, jak się je prosi. Odwrócił się w jej stronę, ostatni raz dotknął ściany i ruszył w jej stronę. - To niebezpieczne miejsce. - powiedział spokojnie - Może lada moment się zawalić. Nie miał do niej pretensji, że weszła za nim. Przecież na zewnątrz było ciemno, miała prawo się bać.
- Przepraszam, powinnam zostać na zewnatrz. - bąknęła, lustrując wzrokiem spaloną podłogę. Nie chciała się nawet tłumaczyć, że jest ciemno, a oni są w takim miejscu, że nie powinna tu być sama o takiej godzinie i że właściwie to się bała i jest jej trochę chłodno. Tu nie było tylu budynków, które nagrzewały się za dnia.
Nie uśmiechnął się, ale też nie okazał gniewu czy innych negatywnych emocji. Gdy był już blisko niej, zauważył, że ta lekko dygocze, więc zdjął swoją skórzaną kurtkę i zarzucił jej na ramiona. - Wiesz...jesteś pierwszą osobą, którą tu przyprowadziłem. - powiedział i ruszyli w kierunku miasta - To był kiedyś mój dom.
Uśmiechnęła się przepraszająco i poprawiła kurtkę na ramionach. Na prawdę nie powinna mu przeszkadzać. - Sama się wprosiłam.. - mruknęła cicho, idąc obok niego i obserwując piach pod butami. - Nie musisz nic mówić, jak nie chcesz.. - dodala zaraz, bo miala wrażenie, że Silas chce się jej tłumaczyć.
Uśmiechnął się pod nosem. - To dobrze. - powiedział i już nie drążył tematu. Byli tak blisko tego tematu, jego prawdziwej tożsamości, Ale Emily szybko zmieniła temat, więc i on jakoś stracił odwagę. - Chodźmy już, nie chcę ci narobić problemów. - przyspieszyli kroku i opuścili gwiaździste ruiny.
Żadko wychodziłem do ludzi, jeszcze trochę, a będę jak Crusoe. Wpadam do Cato od czasu do czasu, i tylko z nim mogę pogadać, ostatecznie mógłbym wpaść do tej suki z długim jęzorem, tylko ona mogła być taką idiotką i pójść do psiarni. Może by złożyć jej wizytę... Ale aż tak się narażać dla niej, dla Holly to co innego, nie wiedzieć czemu ale chciałby zobaczyć ja i Clem, chciałbym widzieć jak pyskują do siebie na wzajem. Wyciągnąłem papierosa niestety już nie te od O'Shea, a może stety. Dziwny paradoks mam pieniądze sram węglem, a takie życie mi odpowiada, może nienawidzę tych wszystkich skurwysynów z centrum, za swoje dzieciństwo, za dzieciństwo innych. Pany w połyskliwych pantofelkach i ich śmierdzące perfumy. Rzygać się chciało, ich zapach zakrywa tylko smród jaki pod sobą skrywają, efekt jest jeszcze gorszy, śmierdzą jak gówno. Wolałem swój stary płaszcz i sweter w kaktusy niż tą marynarkę która piłowała każdy fragment mojego ciała. Siedząc tutaj mogłem właśnie rozkoszować się wolnością.
Abi kręciła się po zrujnowanej dzielnicy. Po głowie chodziło jej klika pomysłów, które chciała wykorzystać w najbliższym czasie. No i kredytów jej od dawna nie przybywało. Wątpiła by znowu zdarzyła się jej taka okazja jak ostatnio w pierwszej strefie. Dostrzegła mężczyznę siedzącego na kawałku gruzu. W głowie zapaliła się jej lampka. Dawno nie próbowała takiego numeru. Ciekawe czy nie wyszła z wprawy. Bezszelestnie podeszła do mężczyzny i usiłowała wsunąć dłoń w kieszeń sfatygowanego płaszcza.