Na pustkowiu droga, która rozpoczyna się przy bramie miasta zaczyna zanikać. Myśliwi zapuszczają się w tę stronę rzadko. Nie znajdzie się tu żadnej wody chyba, że ma się ogromne szczęście i napotka rosnący kaktus. Okolica zaczyna się robić niebezpieczna, więc lepiej nie zbaczać se ścieżki, by się nie zgubić.
Uśmiechnął się tylko na jego słowa, sam Red doskonale wiedział o czym mówi Walker, jednak nie przerywał mu gdy mówił o pustyni. Było to samą prawdą. - Nie mam czego marnować Tony, wszystko co się działo, tam i tutaj stało sie, nie zmienię przeszłości, ani nie mam zbytniego wpływu na przyszłość, los i tka płata nam figle więc, nawet panami własnego losu być nie możemy czy tu czy tam - wzruszył ramionami patrząc po członkach wyprawy. Wzrok był jednak pusty, jakby zawieszony w martwym punkcie.
- Wydajesz się nie mieć w sobie woli walki. Zawsze mamy wpływ na swoje przeznaczenie, Red. To nasze decyzje nasz kształtują, choć tak jak mówisz los płata nam czasem figle. Jednak tylko od nas zależy, jak sobie z tym poradzimy. - powiedział i wyciągnął paczkę papierosów. Odpalił swojego i poczęstował nimi Reda, jeżeli ten chciał.
- Nie dzięki - pokręcił przecząco głową. Red nie palił. Wsłuchał sie uważnie w słowa Walkera. Nie gadał głupio facet, było w tym sporo racji. W jednym się tylko mylił Red miał wole walgi tylko po prostu ostatnie wydarzenia tą wolę uśpiły, Red po prostu nie miał już sił szukać, nie chciał. Miał dość, było mu wszystko jedno, obojętność stała sie jego wyznacznikiem życia. jedyne co sprawiało że ta maszyna pracuje to praca w Laboratorium i mechanika. Po za tym nie było nic. Tak wydawało mu się na chwilę obecną.
Tony za to nie nalegał na dalszą rozmowę. Wiedział, że Red zrozumiał, co ten ma mu do przekazania. Wielką zaletą mężczyzn było to, że nie gadali na siłę, gdy nie musieli. Stali sobie więc razem w milczeniu, Walker kopcąc jak lokomotywa a Red pogrążony we własnych myślach.
- A ty co zdecydowało ze z pustyni przeniosłeś się po trzech latach do miasta? Zapytał w prost. Jak na Reda przystało. Prosty chłop był to i prosto myślał. Ciekawy był jednak odpowiedzi Walkera.
Ten cały Ray zachowywał się tak, jakby był pępkiem świata i wszystko kręciło się wokół niego, ale Mad to nie przeszkadzało. Wydawał się sympatyczny. Może trochę aż nazbyt naładowany energią, ale przecież za to nie można nikogo winić, prawda? Uśmiechnęła się łagodnie. - Aby chronić wszystkich, nie tylko pa... ciebie. - poszukała w pamięci informacji o poprzedniej wyprawie. - Tak, ta ostatnia nie dla wszystkich skończyła się szczęśliwie. - pomyślała o Ravenie, który ledwo wyszedł żywy spod pazurów drapieżników. I o Kevinie. Westchnęła, tęskniła za nim. Każdy chyba tęsknił. Odchrząknęła, bo coś dziwnego grzęzło jej w gardle, gdy myślała o zmarłym koledze z pracy. - Mam nadzieję, że teraz wszyscy wrócą cało i zdrowo. Na komplement uśmiechnęła się leciutko. - Cóż... Dziękuję. Chyba. - znowu zainteresowała się aparatem. - Chcesz napisać później reportaż o tej wyprawie? Czy masz może inne plany co do tych wszystkich zdjęć? Sprzedasz je gazecie?
Tony sam zadawał sobie to pytanie. W końcu kochał pustynie, kochał tą swoją wolność...i dobrowolnie z niej zrezygnował. - W zasadzie miałem wrócić na tydzień, góra dwa, by uzupełnić zapasy... - tu się uśmiechnął delikatnie, przypominając sobie ten zgrabny Valmountowy tyłeczek - ...ale pojawiła się w moim życiu taka jedna. Dla niej zostałem i dla niej chcę wrócić stąd w jednym kawałku. - zaciągnął się znowu.
Ah o to chodzi. W zasadzie red mógł nie pytać. - Baby, przez nie tylko same kłopoty, brak jasnego umysłu i problemy. Ciągle myślisz jak zrobić aby dogodzić, a i tak powie ci że to nie to. Albo za szybko, albo za wolno, za ciasno, za luźno, za późno, za mało. Wiecznie coś. Tak był zły, na siebie i na baby. Takie z nich mąciwody. Umiały zakręcić skutecznie facetem, tak by chodził według ich zasad.
- Tak chronić wszystkich – poprawił Ray, oczywiście ze chodziło mu o takich którzy z bronią mają niewiele wspólnego. A tym bardziej nie są zaprawieniu w takich przygodach. - Też mam taką – dodał, a gdy wspomniała o fotografii, spojrzał na aparat, uśmiechnął się po czym wstał odszedł kilka kroków i zrobił zdjęcie Mad. - Dzielna policjantka na tropie uranium – rzucił wracając na miejsce. - Pracuję w redakcji robiąc zdjęcia, nie piszę o nich, zdjęcia są tym co mam do powiedzenia. Każdy w zdjęciu dostrzega inne szczegóły, dla jednych to będzie twój uśmiech, na drugich ta strzelba koło ciebie. Wybiorę te najlepsze do artykułu pozostałe zostaną dla mnie.
Tony słysząc te żale Reda, znów zaczął się śmiać. Za ciasno, za luźno ? Co on do cholery robił, że jej było za luźno ? - Ktoś tu się naciął na babę - zarechotał - Musiała Ci zaleźć za skórę. ..ano z kobietami tak już jest. Z nimi skaranie boskie, ale bez nich...o chłopie, koszmar. Wypuścił dym z ust.
- Prać, gotować, sprzątać sam potrafię... - rzucił - a z resztą nie ważne. Machnął ręką urywając temat bab, baby są jakieś inne. - Bez nich spokojniejszy sen.. ooo takie ooo to pcha się na pustynie - kiwnął głową na Mad - szukają cholera nie wiadomo czego nie doceniając tego co maja pod nosem.
Był coraz bardziej rozbawiony. Naprawdę musiał mieć przesraną babę. - Jak wrócimy, poznam cię z moją Sylvią. Zobaczysz, że musisz po prostu dobrze trafić. Wyobraź sobie pannę, która jest seksowna jak diabli, sama ci daje piwo, jest tak samo napalona jak ty, nie jęczy Ci o byle gówno i możesz z nią rozmawiać jak z kumplem przy piwie. - nakreślił mu idyllę, z którą dzielił życie...i łózko. Popatrzył na Mad. Niezła dupa. - Och każdy ma jakieś hobby, nie ?
- Na pewno chcesz mnie z nią poznać? - zmarszczył brwi uśmiechając się przy tym cwaniacko. - Skoro to taki skarb jak mówisz ja bym trzymał ją z daleka od innych facetów. mam nadzieję ze nie zostawiłeś jej testamentu przepisując cały majątek na nią? - teraz to Red się roześmiał. - No tak hobby.
Och, był absolutnie pewny, że co jak co, ale Sylvia na Reda by nie poleciała. A jakby poleciała, to znaczy, że miała coś z łbem. - Tobie tylko jedno w głowie widzę - zaczął rechotać. - Nie mam czego przepisać. To jest najlepsze. Jak nie masz kasy, a kobieta się Ciebie trzyma, to znaczy, że naprawdę kocha. Ci co mają kasę, nigdy nie mogą być pewni czy baba kocha ich, czy ich pieniądze - zauważył. I pewnie sobie gadali, aż im się znudziło. I ponieważ autorka wyjeżdża i jej nie ma, co by się nie działo, proszę uznać iż Tony walczył dzielnie, prężył adonisowe muskuły i cała damska część wyprawy wzdychała za jego żelaznym pośladami. Amen
Jim się zajmował tym co poprzedniego dnia czyli poganiał sobie intsha ciągnącego wózek. Kilkugodzinne milczenie zupełnie mu nie przeszkadzało. Właściwie to jakby stan naturalny dla niego był. Raczej przysłuchiwał się co dzieje się w okół niego.
Nogi bolały okropnie. Słońce prażyło na pewno o wiele mocniej niż w mieście i przez to miał cały czerwony i łuszczący się nos. Dobrze że uszy chronił kapelusz. Ekwipunek ciążył mu na plecach i tylko dlatego, że był facetem to nie marudził. Zamiast tego czas sobie skracał pogawędką o pierdołach z Marianem.
Gdy tak sobie odpoczywali, z oddali dało się słyszeć tętent kopyt? racic? cholera wie czego, ale dźwięk ten, w przeciwieństwie do wycia kyarra, przybliżał się i to w zastraszającym tempie. Niedobrze. Nim podróżni zdążyli dobrze wstać, mogli zobaczyć pędzące w ich kierunku xabarile. Trzy pustynne świnie szarżowały na odpoczywających po trudach wyprawy śmiałków. Biegną, jak szalone. Coś je musiało naprawdę potężnie wystraszyć. Jeszcze trochę i Was stratują! Ratuj się kto może! Póki Was nie zadeptały, macie szansę coś ustrzelić - może reszta wystraszy się i odbiją w lewo?
Kto chce, może strzelać - czyli rzucać dwiema kostkami na celność. Trzy świnie wybijają się na przód. Dwie mniejsze i jedna większa, jakby przywódca stada.
Pierwszy xabaril By go zabić, wystarczy zdobyć 32 punkty. Zwierz obrywa w kadłub i pada martwy. Jak się nie uda, zwierz zostaje trafiony przednią nogę, co go trochę osłabia i spowalnia - za drugim razem wystarczy już tylko 30 punktów, by go zabić.
Drugi xabaril Jest mniejsza i biegnie szybciej, niż pozostałe, wyprzedzając nawet przywódcę stada. Jest bliżej więc wystarczy 30 punktów, by ją powalić. Jak się nie uda, kula przelatuje przy łbie xabarila, rozrywając mu ucho, przez co w panice przyspiesza i wpada prosto na strzelca, powalając go na ziemię. Przynajmniej łatwiej go teraz trafić! Wystarczy 28 punktów.
Trzeci xabaril Najłatwiejszy do załatwienia. Wystarczy 28 punktów, by zwierzę padło, a to dlatego, że jest nieporadne i potknęło się o własne nogi. Jak się nie uda, zwierz dostaje po tyłku i odbija nieco w bok, prosto w intshe. Tylko nie zastrzelcie ptaków! By dobić xabarila, potrzeba minimum 26 punktów. Za dwie dwójki (2, 2) - gratulujemy! Właśnie upolowałeś swojego pierwszego intsha!
Macie czas na łącznie 6 strzałów, zanim rozszalałe stado stratuje Was, a Wasze ciała wbije w piasek. Wystarczy zabić dwie świnie, by pozostałe zmieniły kierunek i ominęły morderców szerokim łukiem. Co będzie jak się nie uda? Cóż, dowiecie się w następnym poście. Strzelać może każdy - pamiętajcie jednak, że każdy strzał to jeden zużyty nabój!
Gdy Tony poszedł Red siedział do momentu aż usłyszał tętent, jakby stado koni biegło w ich stronę. - Co jest do... - odwrócił się w stronę odgłosów. - Stado xabaril! - wrzasnął chowając się za własny plecak. Nie zamierzał czekać, chwycił za strzelbę, padł na ziemie tuż za swoim plecakiem i wycelował w tego drugiego, najszybszego i najbliższego. Chyba padł, uniósł głowę zza plecaka patrząc na powalone zwierzę. Nie było czasu, wycelował ponownie.
Jim słysząc krzyk Reda nie zastanawiał się tylko wypalił w stronę pędzącego stada. Och zapowiadał się pyszna kolacja dzisiejszego wieczoru. Kolejny xabaril wyciągnął kopytka w górę.
Słysząc ten racicowy stukot, Amos podniósł się leniwie spod koła wozu, przy którym odpoczywał w cieniu. Równie leniwie chwycił strzelbę. Papieros zwisał mu nonszalancko z kącika ust. Wycelował - oczywiście, leniwie. Żadne, kurwa, świnie nie będą go tu stresować. Co to, to nie. Wystrzelił w xabarila prowadzącego stado, a ten zwalił się na przednie nogi i zarył ryjem w piasek. Po chwili gdzieś obok pojawiła się cieknąca jucha. No kurwa! Nie inaczej!
Zgodnie z przewidywaniami, przerażone stado, widząc, że i naprzeciwko nich czeka nie mniejsze zagrożenie niż to, przed którym uciekało, skręciło omijając podróżnych szerokim łukiem. Nie wszystkie jednak. W końcu zostały im trzy egzemplarze, które raczej nigdzie już nie pobiegną... Górnicy, którzy podróżowali wraz z nimi, zapakowali truchła na wózki i wszyscy ruszyli w dalszą drogę.
Przez starcie z xabarilami, profesor prawie zawału dostał. Schował się, jak na odważnego mężczyznę przystało, za kimś bardziej postawnym - Leą. Na szczęście Red, Jim i Amos pięknie poradzili sobie z trzema świniami, przez co reszta pobiegła w cholerę...
Po kolejnych kilku godzinach, gdy słońce już niemal schowało się za horyzontem, profesor Norfleet przystanął i z cichym stęknięciem odstawił swój plecak. Rozejrzał się to w prawo, to w lewo, i westchnął. - Przyjdzie nam tu noc spędzić, moi drodzy - powiedział głośno, by na pewno wszyscy dobrze go słyszeli. - Za to już jutro powinniśmy pod koniec dnia dotrzeć do pierwszego stanowiska. - Posłał im zmęczony, ale zadowolony uśmiech i sięgnął po manierkę. Za stary na takie wyprawy jest, nei ma co. Cud, jak go ten upał nie wykończy.
Jim sprawnie wypatroszył zwierzaki nim trafiły na wóz. Miał zamiar zjeść smaczną pieczeń na kolację a nie nadpsuła w tej temperaturze od wnętrzności. Resztki zakopał, choć pewnie i tak jaś zwierzynę zwabią. Potem zabrał się ponownie do powożenia popędzając ptaki. Jak tak będą marudzić to za sto lat nigdzie nie dojdą. Po kilku godzinach gdy się zatrzymali rozejrzał się po miejscu przeznaczonym na nocleg. On by wybrał inne ale on tu był tylko od strzelania nie podejmowania decyzji.
Nie miał pojęcia nawet co dokładnie się się stało. Najpierw jakieś krzyki, stado pędzących zwierząt potem strzały i wszystko ucichło. Normalnie nawet się nie zdążył obrócić na pięcie. OJj będzie miał co opowiadać Metis. Normalnie żona chyba mu nie uwierzy. Miejsce postoju przywitał z ulgą stwierdzając, że nie przeszedłby już nawet jednego kilometra.
Po polowaniu Red przyglądał się jak Jim sprawnie patroszy dzika. Miał chłop wprawę, Reda uwagę przykuło też jeszcze coś, strzały Amosa zrobiły wrażenie. Wiec co z dwóch metrów nie trafia ale dzika umie ustrzelić, może wtedy nie chciał trafić, Romek by już był martwy. A może to była metoda, jeśli tak to prawdziwy twardziel z tego Coena. Na słowa profesora wzruszył ramionami. - Miejsce jak miejsce - rzucił szykując się do spania.
A Ray cóż robił zdjęcia, nie nasrał w gacie ze strachu ale trochę mu adrenalina podskoczyła. No bo kto by chciał być rozdeptany przez świnie.