Około czterdziestu mil na zachód od drogi na południe i piętnastu mil od murów miasta znajduje się stanowisko badawcze geologów z Uniwersytetu NeoZigguratu. Z dość dużego obszaru usunięto wierzchnią warstwę piasku i dokopano się do skały. Tę natomiast w niektórych miejscach rozłupano dynamitem i kilofami, by pobrać jak najwięcej próbek. W odpowiedniej, bezpiecznej odległości od wykopalisk, zbudowano trzy niewielkie drewniane domki, w których mogą się schronić zmęczeni wędrowcy. Budynki powstały dla naukowców i robotników - w dwóch nieco większych nie ma żadnych mebli, w mniejszym, przeznaczonym dla kadry inżynierskiej, są dwie izby, a w każdej z nich prowizoryczne, drewniane łóżko z siennikiem, biurko z krzesłem i niewielka szafa. Przed budynkami zbudowano coś na kształt wiaty, pod którą postawiono podłużne stoły. Tuż przy tym jest polowa kuchnia. Wokół terenu stanowiska U-56 rośnie kilka samotnych akacji. Roślinność też jest tutaj nieco gęstsza niż w innych częściach stepu.
Z jednej strony był wdzięczny Leanne za zostanie, z drugiej nie chciał, żeby była świadkiem, jak... krzyczeć zacznie. Gdy Howard zaczął od nacięcia skóry, Romek zacisnął zęby i powieki, wstrzymując wyrywający się jęk bólu. Jednak gdy doktorek zaczął grzebać za larwą, Hannon nie wytrzymał i wydarł się jak głupi.
Nie chciała na to za bardzo patrzeć, bo było obrzydliwe. Gładziła więc Romka po policzkach i błądziła wzrokiem gdzieś po jego twarzy i koszuli, poprawiajac mu co chwila włosy. Gdy zaczął krzyczeć pochyliła się i pocałowała go w czolo, chociaż wymagało to nie lada gimnastyki i całkiem mocno ją bolało. Stwierdzila jednak, że może się poświecić! - Dasz radę - usmiechnela sie do niego uspokajająco. - Złap mnie za rękę, co? - zaproponowało.
Bystrzacha z tego Victora. Larwa nie chciała dac się wycisnac, wiec trzeba było zasięgnąć pomocy szczypiec.
Victor rzuca na percepcję wedle wzoru: percepcja + 2K6 >\= 25 Jeśli się nie uda zrównać lub przekroczyć progu, robak zostaje do polowy w ciele Hannona. Sam zabieg jest bolesny i wyjątkowo nieprzyjemny.
No niestety mistrzu dałeś mi za trudne kostki. Larwa się urwała no i co zrobisz? Nic nie zrobisz! Neeeeeeed! No dobra, dobra, Victor zaczął grzebać dalej, bo przecież tego tak nie zostawi.
Ostatnio zmieniony przez Victor Howard dnia Pią Kwi 03, 2015 10:47 pm, w całości zmieniany 1 raz
Gdzie dzieje się krzywda, tam musi być i Ned. Aby zaradzić i wyplenić wszelkie zło, oczywiście! Doktor Beowulf po prostu słyszał jak ktoś drze japę, więc uznał, że ruszy swoje starsze już dupsko i zobaczy co się dzieje. - Co się dzieje? - zapytał asystenta. A potem się skrzywił. - Robaczek?
Victor odwrócił wzrok na mentora zaciskając szczypce na jednym z końców larwy, która się urwała. Co za niefart. - Bianca - powiedział, bo przypadł mu do gustu pomysł nadawania imion takim obrzydlistwom. - Chce man nazwać drugą połowę? Ale przynajmniej humor się go trzymał.
Pandora Bianca trzymała się mocno. Nie chciała opuszczać swojego malutkiego lokum. Bannon jej niesamowicie zasmakowal.
Victor rzuca jeszcze raz! Próg bez zmian. Jeśli nie uda się go przekroczyć lub zrównać, larwa... Och! Biedna Bianca, rozrywa się na pół, pod wpływem mocnego uścisku szczypiec. Jej wnętrzności spływają po przyrządzie lekarskim i co gorsza - rozcietej skórze Romeseya.
Chciał się skupić na obecności Leanne. Na jej dotyku i pocałunku. Chciałby, by traktowała go w ten sposób także bez ran zadanych przez drapieżników czy małych owadów. Kiwnął głową na jej słowa i złapał za dłoń, chociaż może za mocno zacisnął. Bo gdy Howard ponownie zaczał grzebać... Nie słuchał rozmowy lekarzy. Chciał, żeby ból już minął.
Ją tez bolało i patrzenie na Romka i obite zebra i brzuch caly siny i reka skrecona.. Wiec siedziala troche skrzywiona. I nawet jak Romek za mocno zacisnal reke to nic nie powiedziala. - Choćbym ci to musiala codziennie czyscic, a wyglada okropnie, to ebdzie dobrze.. jasne? - mowila do niego, majac nadzieje ze slucha mimo bolu. A potem pomyslala, ze pewnie Aurorka sie tym zajmie jak nie ona! O, niedoczekanie. Tylko koleżanka, tak tak..
No cóż Victor niestety zanim jeszcze zdążył nacieszyć się więzią z mentorem, zdołał podzielić larwę na dwie części. Jak puszkę Pandory otworzył robala nieoperacyjnie, a wszystkie syfy zaczęły spływać po Romku niestety z większą werwą niż po kaczce. - Cholera jasna - mruknął do siebie i zaczął dosłownie łapać wnętrzności Bianci gazami zanim rozpłyną się na wszystkie strony świata. - Doktorze? - obejrzał się na Neda, czekając na ewentualne instrukcje. - Panora nam w środku została. On by to dezynfekował, a potem wydzierał resztę larwy, ale to w końcu Ned był tu bardziej doświadczony.
W tym samym czasie gdzieś tam na pustyni Mabel poczuła niesamowite parcie na pęcherz. I to był ten problem, że jak nie było żadnych krzaczków trudno jej się było załatwić po męsku. A ileż razy można wkręcać, że się człowiekowi srać chce? Tutaj jednak teren wyjątkowo niekorzystny, za skarpą by się człowiek piaskową jakąś schował, ale... albo w sumie... - Ej Logan, stary. Przypilnujesz mnie? Musze się odlać... znaczy to drugie - poprawiła.
Amos siedział na jednym z wozów i palił papierosa za papierosem. Broń miał w pogotowiu, na wszelki wypadek gdyby jakaś drapieżna pizda miała kaprys ich zaatakować. Teraz już, kurwa, niemal wszyscy byli uszkodzeni. Super wyprawa, świetna. Kolejny wypad za miasto złożony ze zbieraniny mieszczuchów, którzy powini siedzieć w ciepłych domkach, a nie rozłazić się po pustyni. To nie był ich świat. Po chuj się na to pisali... Amos popatrzył na słońce, zmrużył oczy. Wszystko go tutaj wkurwiało, ale myśl o pieniądzach, jakie dostanie łagodziła wrażliwe serce łowcy głów.
Hazel przysiadła przy ścianie chaty dla inżynierów, w cieniu, z butelką wody obok. Na kolanach miała stos papierów i notatniki, a także mapę. Przeglądała notatki nie tylko swoje, ale i - powiedzmy że - świętej pamięci Thaddeusa. Robiła to, chociaz wiedziała, ze nic nowego juz tutaj nie znajdzie. Potrzebowała próbek, dotarcia do źrodła minerałów, przebadania ich i zorientowania się, jak duże są złoża. Jednak musiała uzbroić sie w cierpliwość i poczekać na efekty działań górników.
- Zdezynfekuj to. Potem dziada wyciągniemy. - polecił asystentowi i podał mu potrzebne sprzęta. - Dla bezpieczeństwa można to później wypalić... - mruczał.
- Mam cię pilnować jak idziesz się odlać? Popierdoliło?- Logan podrapał się po rudej czuprynie. - Co ty bab jesteś czy ki chuj?- pokręcił jeszcze głową nim wrócił do swojej roboty. Marianowi przecież nic wacka nie odgryzie.
Victor pokiwał głową i zajął się dezynfekcją. Pewnie przyjemne to nie było, ale najgorsze dopiero przed nami. Przejął od Neda narzędzia i zaczął grzebać na nowo w ranie. Teraz miał kurna dwa punkty więcej percepcji to niea bata żeby mu się nie udało!
Mabel miała ochotę wypalić mu, że tak, że jest baba i ma się nią zająć, bo jest zmęczona, obolała i nieszczęśliwie zakochana, a pod to ostatnie można podczepić praktycznie wszystkie dziwne nastroje i zachowania. Aha i jeszcze była nastolatką w wieku dorastania z szalejącym libido i hormonami i miała ochotę się z kimś przylizać. - Ale ty dupa jesteś - skomentowała jednak tylko i poszła w swoją stronę. A najchętniej to poszłaby przytulić się do Jima.
- Ja dupa chyba ty jesteś dupa.- odpyskował- Kurwa nawet się sam wysrać nie potrafisz.- dodał jeszcze a potem poszedł dalej bo ktoś go zawołał i zajął się swoją robotą.
- Odsunąć się, kurwa mać! - wrzasnął John, który już miał dość, że ludzie go nie słuchają. Pokręcił głową. Dość się nawrzeszczał, więc miał czyste sumienie. Oh, wait. W tym świecie nie ma sumienia... Na wszelki wypadek jednak wrzasnął raz jeszcze, po czym kucnął i podpalił lont. Pewnie część odsunęła się jeszcze dalej, ktoś pewnie zatkał uszy, kto inny zasłonił oczy, żeby pył nie nawłaził mu pod powieki. Zajęci sobą obserwujący nie zauważyli jednego - że nie wszyscy zdążyli opuścić miejsce eksplozji. Zajęty przeżywaniem pilnowania sikającego Mariana Logan pewnie nie dosłyszał krzyków i przekleństw górnika Johna. A że pracował nieco schowany za zakrętem, to i marne szanse, by ktoś go dostrzegł. Dokładnie półtorej minuty po krzyku Johna nastąpił wybuch. Wielokrotny, bo i ładunki były ułożone szeregowo w wykutych co kawałek otworach. Młody Coben nie miał szans. Potężne kawały rozłupanej skały przygniotły młodzieńca, łamiąc mu kark i miażdżąc ciało. Jedyne szczęście w nieszczęściu, że eksplozja nie rozerwała go na strzępy, a śmierć nastąpiła natychmiast. Gdy Richardson zawołał Hazel, która czekała na sygnał, i wraz z ekipą badawczą zeszli na dół, by zobaczyć, jak wyszło, nastąpiła radość. Pod warstwą bezużytecznej skały była ukryta potężna ruda minerału z, jak Hazel pewnie pamięta, wysokim stężeniem dwutlenku uranium. Geodeta od razu zabrał się do pomiarów, wykorzystując górników i Parkera do pomocy. Pozostali poszli dalej, pozwiedzać. I wtedy radość zastąpiło przerażenie. Spod gruzów wystawała poraniona i brudna dłoń, kawałek dalej, między odłamkami skał, wystawała kępka rudych włosów. - Co do... - wysapał Richardson, przerażony nie na żarty. - Przecież... John! Parker! Wyciągnijcie go! - wrzasnął i sam rzucił się do odrzucania kolejnych głazów z ciała młodego Cobena. Pomagał, kto mógł, ale gdy uwolnili górną połowę ciała Logana, nie potrzebowali opinii lekarza, by wiedzieć, że jest już za późno.
Mabel zadarła gacie do dołu i zaczęła zastanawiać się skąd w niej tyle wody skoro ostatnio prawie nie piła. Odpowiedzi na to nurtujące pytanie nie znalazła, bo ledwo wciągnęła majtki w górę, rozległy się odgłosy wybuchu. Pobiegła więc popatrzeć, albo bardziej posłuchać. Nigdzie nie wyłapała wzrokiem Logana, ale zeszła razem z resztą na dół, by zobaczyć efekty eksplozji. Nie co dzień ma się takie widoki! Gdy jednak okazało się, że ktoś został pod gruzem... Oczywiście rzuciła się do pomocy. Nigdzie nie widziała Logana, a te rude włosy nie zwiastowały nic dobrego. Jednak wrodzona naiwność, a może natura optymistki nie pozwalała jej dopuścić do siebie myśli, że mógł to być właśnie jej znajomy, z którym zdążyła przecież zaprzyjaźnić się przez tych kilka dni wspólnej wędrówki i pracy. Gdy jednak wyciągneli ciało... - O nie - wyszeptała do siebie. - Nie, nie, nie, nie, nie - zaczęła się cofać, czując, że coraz trudniej jej oddychać. Ledwo mogła złapać oddech. Zakręciło jej się w głowie, aż się zachwiała. Może i powinna raczej usiąść, ale potrzeba wydostania się na powierzchnię była zbyt silna. A tam zaczęła biec przed siebie byle dalej od tego strasznego wydarzenia.
Jim wrócił z oazy do obozowiska. Miał poinformować o swoim znalezisku i możliwości odnowienia zapasów wody. Ledwo jednak wszedł do obozowiska to oświecono go w sprawie śmierci rudzielca. - Szkoda młodego.- skwitował.
Mabel biegła przed siebie na oślep. Było jej tak strasznie źle jak już dawno w życiu nie było. Nienawidziła tego miejsca. Nienawidziła kopalni z całego swego wielkiego serca. Zabrała jej ojca, a teraz przyjaciela, a ona nie mogła nic z tym zrobić. Bo co? Pójdzie i kopnie ścianę kopalni? Wbiegła do obozu i nie myśląc już nawet czy wypada, czy nie, kogo udaje, albo kim jest wpadła z rozpędem na Jima i przytuliła się do niego. - Jiiiiim - zajęczała mu w klatę i się rozpłakała.
W tym samym momencie ktoś na niego wpadł prawie zwalając go z nóg i do tego smarkając mu w ubranie, nie by to jakoś szczególnie czyste było no ale... O fe jakiś facet się do niego tulił. Tylko dlaczego ten facet ma cycki. Odciągnął smroda na wyciągniecie ręki i w tym momencie jego szczęka uderzyła z hukiem o grunt pustyni. -MABEL?!!! Co ty tu kurwa robisz?!!- zaraz zaczął ją macać sprawdzając czy jest cała i zdrowa. Potem ją przełoży przez kolano i stłucze tyłek.
Madeleine przechadzała się po niewielkim obozowisku, rozglądając się, wypatrując niebezpieczeństwa. Starała się nie słyszeć krzyków Hannona, ani pojękiwań bardzo ciężko rannego Walkera. Ją samą ręka bolała jak diabli, więc strzelanie ze strzelby trochę nie wchodziło w grę. Przygryzła wargę. Wcale jej się nie podobało to, że zamiast wsparciem, jest w tym momencie ciężarem dla grupy. Zawsze co prawda może strzelać z pistoletu, ale... Pistolet to nie strzelba, po prostu. Dlatego teraz chodziła i raczej patrolowała, jednocześnie sprawdzając w jakim stanie są inni ludzie. Osobiście uważała, że zmęczenie i przerażenie, jakie dopadło niemal wszystkich, jest bardzo zgubne i raczej powinni wrócić do miasta. Teraz istniało jeszcze większe ryzyko, że w razie niebezpieczeństw ktoś zginie. Powinni wrócić, wylizać rany i wyruszyć ponownie - o wiele lepiej przygotowani. Takie było jej zdanie. Ale nikt nie słuchał ani jej, ani Amosa, ani Ledwitch, ani Walkera, ani nikogo, kto miałby jakieś doświadczenie w wyprawach. Głos natomiast należał tylko do panny Blackshear, która zachowywała się tak, jakby dla nauki miała oddać nie tylko swoje życie, ale i życia ich wszystkich... Mad westchnęła, wzięła głęboki oddech. Bardzo chciała jakoś usprawiedliwić w sercu panią naukowiec, ale przychodziło jej to z trudem.