Średnie mieszkanie Hardy Mieszkanie ma trzy pokoje, dwa mniejsze i jeden większy. W kuchni jest wystarczająco dużo miejsca, by postawić stół i cztery krzesła. W łazience za niewielką ścianką jest mały kącik do prania, z pralką i kilkoma sznurkami podwieszonymi pod sufitem. Sprzęty: - duża kuchnia węglowa - duży bojler - żelazko - chłodziarka z eterem - pralka
Lorrie poczekała aż mama się ruszy. Poszła też po futerał ze skrzypcami, bo po południu miała jeszcze lekcję z Fabianem. Chciała dać tacie buziaka, ale.. nie. Nie zasłużył sobie. Złapała mamę za rękę i wyszły.
Poczekał, aż dziewczyny wyszły, potem zabrał się za gotowanie. Odgrzał sobie krokiety i zjadł, w życiu nie miał nic lepszego w ustach. Najadł się do pełna i poszedł się przebrać. Zamierzał wyjść i rozejrzeć się za jakąś robótką, nie może przecież pozwolić na to, żeby żona go utrzymywała.
Było już dawno po zmroku, kiedy Bernard wrócił do domu. Delikatnie uchylił drzwi i po cichu wszedł do mieszkania. Dziewczyny pewnie już spały, a on nie chciał ich obudzić, szczególnie żony, która na pewno nie będzie zadowolona, że jej mąż znika na cały dzień i szlaja się nie wiadomo z kim i gdzie.
W mieszkaniu panował półmrok i drzwi do dwóch sypialni były zamknięte. Cisza podpowiadała, że Ann i Lorrie rzeczywiście śpią, chociaż tak naprawdę tylko dziewczynka smacznie śniła. Jej matka nie mogła sobie na to pozwolić. W oczekiwaniu na męża, siedziała w otwartym salonie, już drugą tabletkę na ból głowy zapijając winem. Słysząc jak drzwi się otwierają, Ann odetchnęła, odganiając myśli o tym, że Bernardowi coś się stało. Odstawiając kieliszek na stolik, podniosła się z kanapy i wyszła z pokoju, ukazując się mężowi w koszuli nocnej. Jakna rasową żonę przystało, nie zadała pytania żadnego, każąc się mężowi domyślać o co jej może chodzić. Oczekując wyjaśnienia, spojrzała na niego surowo.
A jednak nie śpi... No cóż, jak pech to pech. Bernard spojrzał na Ann, jej wzrok nie wróżył nic dobrego. Wiedział, że łatwo się jej nie wywinie, ale zawsze można próbować. - Hej kochanie... - wymusił na twarzy lekki uśmiech. - Jak Ci minął dzień?
Miała ochotę załamać ręce nad odpowiedzią męża. Zamiast tego jednak, skrzyżowała ramiona na piersi i pokręciła głową, zdecydowanie nie zamierzając mężowi odpuścić. - Dzień? Może zapytaj jak mi minęły te ostatnie trzy lata.. Ściszonym głosem, zadała pytanie gniewnie i pokręciła głową. Zmęczona na twarzy, miała serdecznie dość ciągłych udręk. Nawet powrót męża ich nie odbierał, wręcz dokładając kolejnych.
Zaczyna się. Bernard wziął głęboki oddech. Wiedział, że Ann było ciężko, ale nie mógł za wiele zrobić. - Pewnie nie najlepiej. Wiem że, spieprzyłem Ci życie, ale nic na to nie poradzę. Czasu nie można cofnąć. - powiedział lekko przyciszonym głosem, żeby nie obudzić córki i rozłożył ręce w geście bezsilności.
Zaśmiała się gorzko i teraz ręce jej opadły. Podniosła zaraz dłonie i dotknęła nimi skroni, które znowu zapulsowały bólem, a Ann miała ochotę łyknąć jeszcze jedną tabletkę. - I jak masz zamiar nam to wynagrodzić? Gdzieś ty się podziewał dzisiaj? Szukałeś roboty? Zarabiałeś?! Podniosła głos, więc szybko przyłożyła dłoń do ust i cofnęła się do salonu, by oddalić od pokoju córki. Nie chciała jej budzić i zmuszać do słuchania kłótni rodziców, z których jednego dopiero odzyskała.
Odwróciła się, słysząc magiczne słowa męża. Zamrugała szybko, zaskoczona jego odpowiedzią i powiodła spojrzeniem na stolik, do którego podeszła, nie dowierzając. Sięgnęła po pieniądze i podniosła... - Pięć kredytów? Naprawdę? - Zaśmiała się, chociaż nie kryła się tym ni krzta rozbawienia - Tym chcesz mi wynagrodzić trzy letnie cierpienia? - Zrobiła kilka kroków w stronę komódki i wyszarpnęła jej szufladkę. Ze środka wyciągnęła plik listów, z którymi odwróciła się do męża. - A co powiesz na spłatę zadłużenia, wynoszącego dwieście kredytów? A te trzysta piętnaście? Sto czterdzieści siedem? Rachunek na kolejne sto sześćdziesiąt? Cisnęła w męża najpierw jedną kopertą, potem drugą i następną, a gdy zabrakło ich już w jej dłoniach, zasłoniła twarz i się rozpłakała.
Bernard był mocno wkurzony. Wiedział, że zarobione przez niego pieniądze to kropla wody w morzu potrzeb, ale Ann mogła okazać choć trochę wyrozumiałości. - Kobieto, czego ty oczekujesz. Dziś rano wypuścili mnie z paki, a ty chciałabyś, żebym od razu zarabiał miliony. Wiesz jak trudno znaleźć robotę komuś z moim CV?
Opuściła ręce i otworzyła usta, nie mogąc wydusić z siebie słowa. Pokręciła głową i odwróciła się od męża, by sięgnąć po napoczętą butelkę i kieliszek. - Tobie jest trudno! Tobie! Może porozmawiamy o tym co ja znosiłam przez te lata! I to z Twojej winy! Sił jej brakowało na słowa, które odbijały się jak groch od ściany. Napełniła szkło winem i napiła się, powoli zajmując miejsce na kanapie. Jeśli Bernard oczekiwał zrozumienia swych uczynków, to pukał nie pod ten adres. Annabelle nie była jak jego znajomi z pod ciemnej gwiazdy. Jeśli nie pasowała mu rozmowa z żoną, mógł się wynieść właśnie do nich. Ann udała się do sypialni, do której nie zamierzała go wpuścić.
Mama z tatą się kłócili, a Lorraine miała wszystkiego serdecznie dość. Już lepiej było jak mieszkały same we dwie! Przynajmniej mama się nie denerwowała! Dzisiaj sobota, czyli dzień wolny od szkoły! Lorrie pospała trochę dłużej, ale i tak obudziła się przed mamą. Nie można stracić żadnej minuty dnia! Czas na zabawę! Wstała z łóżka i popędziła do pokoju mamy, wskakując jej na łóżko. - Mamooo, nie śpij. Słoneczko już dawno wstało! - uwaliła się obok mamy na łóżku.
Annabelle miała za sobą ciężką noc. Wieczorem udając przed córką, że wszystko je w porządku, długo czekała na męża, który pojawił się gdzieś w środku nocy. Lewo strona łóżka zimna tak samo od wielu lat, dziś również nie miała być zajęta. I chociaż Ann kategorycznie zabroniła Bernardowi wstępu do sypialni, to każdego wieczoru czekała aż mężczyzna złamie ten zakaz. Mając za towarzystwo jedynie alkohol i tabletki na ból głowy, łyknęła kilka, popijając winem i tak zasypiając przy włączonym świetle. Obudziła się nad ranem, gdy wydawało jej się, że ktoś chodzi po domu. Bernard? Nie wiedziała. Zgasił światło, wrzuciła tabletki do szuflady i spała dalej, póki Lorrie nie postanowiła tego przerwać. - Złotko, mamę głowa boli... nie krzycz tak. Jęknęła, nie otwierając oczu i nie ruszając zupełnie. Miała ochotę podnieść się, łyknąć tabletkę i zasnąć ponownie. Przed Lorrie jednak skrywała każdą swą niedoskonałość, chcąc uchronić ją przed własnymi problemami.
Zrobiła minkę w podkuwkę. Jak to mamę głowa bolała? I co? Jest sobota! Nie pójdą do parku, na lody, do kina, na ciacho.... Nic?! - Przynieść ci coś? - podparła główkę na rączkach, leżąc na brzuchu. Ale ta mama dzisiaj chora. Może coś wczoraj zjadla?
- Nie, kochanie. Muszę jeszcze tylko pospać. Spadek motywacji kobiety zaczął się wraz z powrotem męża do domu. Jakby swą obojętnością chciała go zmusić do opieki nad córką, zapominając o tym, że tylko od niej zależy los dziewczynki. Przybita, nie zauważyła nawet kiedy zaczęła mieć porządny problem. A ten mógł się skończyć jeszcze gorzej. Ann odwróciła się do córki plecami i naciągnęła kołdrę na głowę.
- To może zadzwonię po lekarza? Mamoo, to nie jest normalne. - zawyrokowała małoletnia pani pielęgniarka, marszcząc brewki. No przecież mama nigdy tak nie leżała do niewiadomo której godziny. Zwłaszcza, że pewnie się raczej nie upijała i Lorraine nie miała okazji widzieć jej na kacu. - Zrobić ci herbatki?
Ann podjęła jeszcze jeden wysiłek i znowu odwróciła się do córki. Unosząc rękę, wskazała na torebkę, leżącą na fotelu pod oknem. - Chcesz rogaliki na śniadanie? Wyciągnij z portfela pięć kredytów i zejdź do cukierni, dobrze? Ja zaraz wstanę. I rzeczywiście chciała się podnieść i doprowadzić do porządku. Tak pomału, bo na razie miała siły tylko by podeprzeć się na łokciu i wysilić na uśmiech. - Już mi przechodzi, nie trzeba doktora.
Lorraine popatrzyła się na torebkę, po czym zlazła z łóżka i poczłapała do parapetu. Wyciągnęła portfel, a z niego pieniądze. - Dobra, to kupię trzy. W końcu pięć kredytów to kupa kasy! - A potem zrobię ci herbatkę! Mówiąc to dziewczynka poleciała do swojego pokoju, żeby przebrać piżamkę na jakąś sukienkę i poleciała na dół do piekarni.
Gdy Lorrie wyszła z pokoju, Ann odwróciła się na drugi bok i zamknęła oczy, dając sobie jeszcze pięć minut wytchnienia. Słyszała jak drzwi wyjściowe się zamykają i córka zbiega po schodach. I dobrze. Ann nie chciała się jej tak pokazywać. W końcu dźwignęła się na materacu i wysunęła szufladkę, gdzie trzymała proszki uspokajające i na ból głowy. Łyknęła jednego i drugiego, popiła winem i w końcu zsunęła stopy na podłogę. Wstała powoli, nie mając sił. Przeszła do łazienki i tam zamknęła się, odkręcając wodę i wchodząc pod prysznic. W tym samym czasie do mieszkania zawitał pan Hardy, który spity, walnął się na kanapie w salonie i zasnął.
Lorrie postała chwilkę w kolejce, po czym już trzymała w łapkach papierową torebkę z rogalikami. Kilka minut później znów znalazła się w domu. Zajrzała do salonu i uniosła brwi do góry. Tata? Śpi? Jak on się tu znalazł? Podeszła bliżej, mrużąc oczy. Kiedy jednak doszedł do niej zapach alkoholu to aż się wzdrygnęła i polazła do kuchni. Położyła rogaliki na stoliku, po czym wyciągnęła też dżem i krem czekoladowy. Dzisiaj będzie śniadanie na słodko! Zaraz coś ją jednak tknęło, wróciła do ojca, wyciągnęła z szafki koc, żeby go przykryć. Dopiero wtedy wróciła do kuchni i nalała mleko do szklanek.
Ann w tym czasie wyszła z łazienki i zniknęła znowu w sypialni, nawet nie zauważając obecności męża. Albo ignorując go. Przebrała się w sukienkę i na szybko spięła włosy, w końcu pojawiając się w kuchni. Zmęczenie malowało się na jej twarzy, ale uśmiech posłany do córki, przeczył wszelkim podejrzeniom o chorobę albo przemęczenie. - Dziękuję, kochanie. Odezwała się na widok przygotowanego śniadanka i ucałowała córkę w czubek głowy, przytulając na moment. - Jedz. Dodała i sama zabrała za przygotowanie kawy. Coś musiało ją postawić na nogi. Trzasnęła metalowym czajnikiem, gdy ręka jej zadrżała i co najwyrażniej zbudziło pana Hardy, bo polała się litania przekleństw i mężczyzna stanął w progu kuchni, wkurzony.
Widząc, że mama nieco się ogarnęła, Lorrie uśmiechnęła się do niej promiennie. - Proszę mamusiu! Zaczęła gryźć rogalika z czekoladą i akurat mieliła go w buzi, kiedy wszedł ojciec. Wkurzony. Zmarszczyła brwi i nieco skulila na krześle. Awanturaaaa? To może ona skoczy po sąsiadkę?
Annabelle spojrzała na męża i zerknęła na córkę, do której podeszła z kubkiem, stawiając go na stole. Miała zamiar zignorować spojrzenie Bernarda, chociaż ten nie chciał wyrwania go ze snu. - Byście mi spać dały! Kasę chcesz, kurwa! Ale jak wracam to nawet nie mam spokoju! Wrzasnął, przez co podniosło się ciśnienie Ann. - To idź spać! Nie robisz nic więcej przez cały dzień. Kredytów też nie przynosić, więc nie waż się o nich wspominać i daj córce w spokoju zjeść śniadanie. Kierując się w stronę męża, wypchnęła go z kuchni, co w jego stanie skończyło się utratą równowagi i wylądowaniem na podłodze. Pech chciał, że w ostatniej chwili pan Hardy złapał swą małżonkę za rękę i pociągnął ją za sobą. Sąsiadom nieźle musiało nad głowami huknąć.
Lorrie napiła się trochę mleczka, bacznie obserwując ojca. No co za kretyn. I niby siedziała spokojnie, ale kiedy matka z tatkiem na podłogę polecieli... Niby dorośli, a nie wiedzą, że się drugiego nie bije! A poważnie to dziewczynka nieźle się wystraszyła. Zeskoczyła z krzesełka, w biegu zrzucając na podłogę szklankę z mlekiem. Dobiegła do mamy i pociągnęła ją za łokieć. - Mamo.... - zaczęła płaczliwym tonem.