Zrujnowana dzielnica mieszkalna styka się z Trzecią Strefą. Odważni mogą dotrzeć do niej skrótem przez Boczną Uliczkę. To miejsce jest puste i martwe, jak jego dawni mieszkańcy, których podobno wciąż można znaleźć pod gruzami, tak jak ich skarby.
Sylvia szła powoli z Emily w stronę ruin. Były dość rozległe, więc miała nadzieję, że kobieta wiedziała gdzie dokładnie iść. -Skoro byłaś z nim bliżej...-zaczęła bezpardonowo mówić do niej na 'ty', w końcu slumsy uczą, kształcą, wychowują...-Powiesz mi kim on tak naprawdę był?-spytała. Też czuła się po części odpowiedzialna za Kendrę. Jakby w ten sposób mogła pomóc Kenwayowi, odkupić winy, cokolwiek. Oczyścić się. Ale nie pomoże małej nie wiedząc co sie dzieje.
Przystanęła i rozejrzała się, chcąc przypomnieć sobie jak poprzednim razem tutaj dotarła. - Trzy lata temu spłonął tu budynek. Wybuch.. czegoś, nie pamiętam już - zaczęła - przynajmniej tak podawały gazety. Zginęła rodzina Carswell, Faith, Mia i Christopher.. Tyle tylko, że Chris z córką przeżyli. Ukrywali się gdzies po obrzeżach przez trzy lata. A wybuch w ich domu nie był przypadkowy. Silas dowiedział się o korupcji w policji, powiedział o tym koledze, myślał, że zaufanemu. Crow go wydał, wybuch był zamachem, mieli zginąć wszyscy. Po trzech latach Silas wyszedł z ukrycia i chcial.. chcial się zemścić - skręciła w jakąś uliczkę, ale zaraz przystanela, marszcząc brwi - To chyba nie tu, następna - ruszyła z powrotem by skręcić w następną uliczkę. - No więc chciał się zemścić. Planował to długo, ale po drodze wyszła Beth, ja.. chyba tego się nie spodziewał.. No i koniec końców.. - westchnęła. Znają zakońzenie tej historii.
Sylvia zaczęła sobie przypominać ten artykuł w gazecie sprzed kilku lat. Faktycznie, było coś takiego. Wybuch, w którym zginęła rodzina. Ale wcześniej nie potrafiła sobie tego połączyć z Chrisem. Christopher Carswell. Powtarzała sobie to nazwisko w myślach. Kurwa, czemu on jej nie zaufał? Ah, tak, bo nie wiedział, że mogłaby mu pomóc. Że sama musiała uważać na policje i na to by zacierać za sobą ślady po swoich działaniach. -Crow go wydał?-spytała lekko zduszonym głosem. Raven skazał przyjaciela, kolegę na śmierć? I całą rodzinę? Jakoś w to nie wierzyła, nie potrafiła tego pojąć. Przecież on nie byłby do tego zdolny. Nie. Nie chciała przyjąć tego do wiadomości. Chciała powiedzieć, że to jej wina. Że to ona zwróciła uwagę Crowa na Chrisa. Że gdyby nie ona... ale nie przechodziło jej to przez gardło.
- Tak - pokiwała głową, stanęła. Zgubiła się. Fuknęla pod nosem i ruszyla dalej. - I to na nim chciał się mścić. Nie udało nam się wybić mu tego z głowy.
-Znam Crowa... Dobrych parę lat. Nie chcę mi się wierzyć, że kazałby zlecić morderstwo... rozumiem kogoś kto mu zagrażał... ale kobiety i dziecka?-pokręciła głową. Coś jej się tu kurde nie zgadzało. -Chęć zemsty może czasami pomieszać w głowie.-stwierdziła, idąc przy Emily.
Miałem dość, dość wszystkiego, zniknąć i nie wracać do centrum, komplikowało mi to wszystko. Musiałem się oczyścić z wszelkich uczuć. One były przeszkodą, nie pozwalały trzeźwo myśleć. Skupić się na robocie, znaleźć bezpieczny azyl, zacząć pracować jak człowiek, mieć dach and głową, w dupie mieć uczucia. Hm może zostanę mnichem. Oooo zostanę dzwonnikiem w katedrze. I tak o to Aaron pozbył się wszelkich myśli o kobietach. Zostałem ascetą. Mijałem kamienice, jedna po drugiej, wlazłem do środka, nawet nie patrzyłem jaka i czy ktoś jest w środka. Chciałem spać. Dostrzegłem sylwetkę, wsunąłem dłoń w wewnętrzną kieszeń. - Ej Ty wyłaź! - rzuciłem w ciemny kąt.
Kendra nie poruszyła się, ani też nie zareagowała w jakikolwiek sposób. Już dawno przestała się trząść i płakać. Nie rozchyliła nawet powiek. Oddychała bardzo powoli, czując, że jest cała zimna. Po prostu leżała, jakby była martwa.
Gdy truchło nie reagowało na moje wołanie podszedłem bliżej, jednak wciąż byłem czujny, było to dziecko, wolałem nie dotykać, choróbska roznoszą. Ruszyłem ją podeszwą buta a bo to pierwsze truchło dziecka co zmarło z głodu. - Ej ty żyjesz - trąciłem ją nogą, chyba dziewczynka. Wciąż stałem nad jej ciałem.
Otworzyła delikatnie powieki, gdy ktoś ją trącił butem. Spojrzała na osobnika, który się w nią wpatrywał. Tatuś? Nie...to nie on, tatuś już nie żył. Lekko rozchyliła zmartwiałe z chłodu usta, ale nic nie powiedziała. Nie miała już nawet siły mówić, a co dopiero wstać. Przymknęła powieki znowu i wróciła w stan letargu.
Żyła, ponownie trąciłem ją butem. - Ej chora jesteś? Głodna? Zapytałem, jednak wciąż stałem, patrząc na dziewczynkę z góry. - Wstawaj, chcesz pić? - miałem tylko whiskey którą zwinąłem Holly- zimo ci? Ej słyszysz mnie do cholery?
Jak bym słyszał Emilli "niesiono ją". Szturchnąłem ją jeszcze raz butem. - Ej... kurwa - rozejrzałem się może byli jej rodzice gdzieś, starszy brat, siostra ktokolwiek - kurwa - mruknąłem nie było nikogo. Kucnąłem spojrzałem na jej twarz. - O kurwa jak trup - sięgnąłem po butelkę z whiskey - masz pij - wsunąłem jej do gardła i wlałem trochę, tak by się nie zadławiła.
Gdy ten ją podniósł to pozycji pół leżącej, oprzytomniała na moment. A potem do gardła wlała jej się paskudna whisky. Zaczęła się krztusić. Fuuuuj ! Co to było ?!
- Nie wiem. Nie umiem tego wyjaśnic, a tamtego człowieka nie znam. Znaczy znam, o ile gazety o nim piszą, a to zwykle kompletne pierdoły. - wzruszyla ramionami. Nie znalazly Kendry, bo Em się zgubiła. A szukały na prawdę długo. Będzie miała klopoty jak wróci do domu, czula to przez kości. Zt
Sylvia stwierdziła, że jeszcze trochę poszuka. Rozumiała, że mąż... i inne sprawy. Valmount tak jak wcześniej miała ochotę się napić tak teraz tylko zapaliła i szukała, pewnie mając nadal koc od Emily, przewieszony przez ramię.
- Żyjesz, pij lekarstwo nigdy nie jest dobre - mnie whiskey rozgrzewała więc czemu nie ją. Kurwa i co ja mam z nią zrobić. - Tylko nie wypij mi wszystkiego... - burknąłem, może ją przykryć, może zanieść do lekarza, do Wiktorii. Ściągnąłem płaszcz i ją nim na kryłem. - Zaraz będzie ci cieplej gdzie ojciec z z matką? Jak się nazywasz?
Abi myślała wypijać całej butelki. Po kilku łykach i tak ją zemdliło. ueeeee! TO BYŁO OKROPNE! Paliło w gardło, było gorzkie i smierdziało wywarem ze skarpet. Oddała mu butelkę, wciąż wpatrując się w jego kolana. - Nie mam. Mamę zabili policjanci trzy lata temu, tatę dzisiaj...Bo znali zły sekret policji- powiedziała głosem pozbawionym emocji - I teraz szukają mnie by zabić - wargi jej zadygotały, ale juz nie płakała. Było jej wszystko jedno. -Proszę Pana... - uniosła ku niemu głowę. Twarz miała bladą i brudną od pyłu. - Pomoże mi pan się z nimi spotkać? Z mamą i tatą? Nie chciała by to policja ja dorwala, wolała sama mieć na to wpływ
Zmrużyłem oczy słuchając bajek dziecka, chyba miała halucynacje, ooo a może ta Whiskey była tak mocna. - Dawaj to - szarpnąłem za butelkę upijając kilka łyków. Nooo mocna. Nic nie mówiłem usiadłem obok dziewczyny. Że co ona gada, nie no stanowczo za dużo wypiła, pewnie na głodniaka. - Głodna jesteś? - to kurwa co ona, nie żyją czy żyją - jak masz na nazwisko to zaprowadzę cię znasz adres?
Pokiwała przecząco głową. Nie chciała nic jeść. Kto by w takiej chwili miał apetyt? — to był mój dom. Nie mam innego. Siedzimy w salonie - wskazała na osmalone ściany i brązowe blaknące ślady, świadczące o tym, że siedzieli pośrodku dawnej kaźni. - Tu umarła mama. - pokazała największą plamę - A dziś zginął tata.. Chce znów z nimi być - powtórzyła jak najbardziej świadoma tego co mówi. spojrzała znów na Aarona a potem położyła się z powrotem. - Może Pan to zrobić? - patrzyła się w nieokreślony punkt - Nie chce by policja mnie znalazła pierwsza. Wtedy na pewno będzie bardziej boleć
Co ona pierdoli przecież to ruina od kilku lat. Podrapałem się po głowie, chyba nie powinienem pić, jej też dawać. Kurwa a jeśli to prawda, no nic bezdomne dziecko ale to mało takich, no ale co ona z tą policją. - I co ty się tu chowasz? - jak byliśmy mali też się chowaliśmy, Ben chował się od swojego starego, Franklin zresztą też, ten drugi tak się schował że po dwóch tygodniach go znaleźli prawie rozłożonego. - Cieplej ci? - może do bidula ją zaprowadzić tam przynajmniej zje coś - co mam niby zrobić? Gdzie cię zaprowadzić? - potem chyba zrozumiałem chyba... - Pojebało cię - aż wstałem - kurwa, idź na targ pożebraj coś ci wrzucą do puszki.
Kendra westchnęła cicho. Miała nadzieję, że ten jej pomoże, ale widać się pomyliła. - Nie mam gdzie iść. Jak się pojawię w mieście i policja mnie zobaczy, to zrobią mi to co mamie i tacie - skuliła się znów w kłębek. - Nie ma sprawy. - powiedziała cicho - Może ktoś inny się zgodzi. A znając tą część miasta, to pewnie nie potrwa to długo. Aaron był tu wręcz kryształowym człowiekiem, w porównaniu z niektórymi. Chwilowo było jej cieplej, za to alkohol niebawem wywietrzeje i będzie jej jeszcze chłodniej. Ach no i coraz bardziej ją mdliło.
- Poczekaj... - zdjąłem sweter tak ten zielony z kaktusami - zakładaj - nasunąłem jej go przez głowę, potem zabrałem płaszcz. - Ja idę a ty idź na targ i przestań gadać głupoty pójdź do Babci co sprzedaje swetry, powiedz że dostałaś od duszka... - zamyśliłem się wstając, założyłem płaszcz, nie mogłem jej go oddać. - i przestań się mazać ja ojca i matki nawet nie znam.
Pokiwała przecząco głową...a potem nagle wstała. Nie zostanie tu. Jak pójdzie do miasta to ją zabiją. A jak pójdzie za nim, to on pewnie się obraca w towarzystwie, co jest podejrzane i może ktoś ją wyręczy. Chwyciła go za nogawkę i ani myślała puścić. - Idę z Panem - oznajmiła, a potem się zachwiała. Pierwszy kontakt z alkoholem i to na pusty żołądek !
- Gdzie idziesz? - mruknąłem a gdy złapała mnie za nogę mało się nie wyjebałem. - Puszczaj no co ty sam idę mówię idź na targ - burknąłem przesuwając nogę z rzepem - no puszczaj do cholery.
- NIE PÓJDĘ ! - powiedziała z uporem osła - Nie dam się zabić policji ! - uczepiła się jego nogi jak ośmiornica. Sięgnęła wolną ręką do kieszeni, podając mu list od taty, razem ze zdjęciem - Pan patrzy ! Ja nie kłamie ! - fuknęła i wczepiła się znów w niego jak kleszcz.