---> Redakcja Kroniki
Wchodząc do domu przypadkowo trzasnął drzwiami. Jego rodzice z którymi mieszkał cały czas byli przyzwyczajeni do takich incydentów jakie powodował czasem (dość często) ich syn.
- Cześć Mamo! Cześć Tato!
Odpowiedziała mu głucha cisza, przerwana tylko raz głośnym chrząknięciem jego ojca. Alphonse doskonale znał to chrząknięcie. Zazwyczaj oznaczało kłopoty i tym razem tak miało być. Alphonse był wystraszony, bo przecież nie mogło chyba chodzić o to że trzasnął drzwiami. Ostrożnie wszedł do salonu, przyjmując minę skazańca. Ujrzał matkę pochyloną nad egzemplarzem "Od Podszewki" i ojca, który lustrował go gniewnym spojrzeniem. Wskazał mu miejsce na krześle przy stole.
Nikt się nie odzywał dopóki nie usiadł. Matka zdjęła okulary z oczu i położyła je na stole, wygięła gazetę i rzuciła nią w Alphonse'a.
- Taki wstyd!
Wrzasnęła, że Alphonse aż podskoczył na krześle. Dawno jej tak wściekłej nie widział.
- I to jeszcze żeby z taką wywłoką! - Kontynuowała, czerwieniejąc na twarzy coraz mocniej. - Wstyd i hańba żeby o moim dziecku takie rzeczy w tak poważnych gazetach pisali! Jak śmiałeś nam to zrobić! Ojciec na głowie stawał żeby Ci robotę w Kronice załatwić, a ty tak nam się odwdzięczasz?!
Alphonse nie miał pojęcia o co chodzi. Co takiego mogło pisać o nim w gazecie? Bał się cokolwiek odpowiedzieć więc niezdarnie wziął rzuconą gazetę i ze łzami w oczach zaczął ją przeglądać.
- NA PIERWSZEJ STRONIE!
Jego matka wrzasnęła tak bardzo, że aż się zatrzęsła a Alphonse automatycznie skurczył o połowę. Zaczął czytać, kątem oka dostrzegając jak ojciec bez słowa wstaje od stołu i wychodzi do sypialni rodziców.
Im dalej czytał, tym większe robiły mu się oczy.
- A-aa-ale to wcale...
- MILCZ NIM SIĘ POGRĄŻYSZ!
Przerwała mu nim zdążył się rozkręcić i przestać jąkać. Siedział jak dziecko skarcone za coś czego nie zrobiło. Robił się na przemian blady i czerwony. Do salonu wszedł jego ojciec i przejął pałeczkę opieprzu od jego matki.
- Ojciec, zrób ze swoim synem porządek. Wstyd mi za Ciebie Alphonse! Taki wstyd, żeby z Reebentoff!
Ted Carrot podszedł do syna, złapał go za ucho i podciągnął do góry. Alphonse syknął i próbował się wyrwać i nie powinien był tego robić.
- Ty mi się gówniarzu lepiej nie sprzeciwiaj! MARSZ DO POKOJU!
- Ale Ta-tat-tato, to boli! Ja nic...
Alphonse nie dostał szansy na wytłumaczenie im, że do niczego takiego nie doszło. Zamiast tego ojciec złapał go za ubranie i zaciągnął do pokoju, gdzie jak małemu dziecku wymierzył dziesięć uderzeń swoim pasem.
To było upokarzające i odbyło się w milczeniu. Młody Carrot nie zapłakał a stary bez słowa wyszedł z jego pokoju i trzasnął drzwiami tak mocno, że niemal obluzowała się futryna.
To było upokarzające.
Jeszcze bardziej upokarzające było to, że gdy został sam ze sobą, zaczął cicho płakać. W Alphonsie Carrocie zagotowało się od niesłusznie wymierzonej niesprawiedliwości, która znalazła ujście w słonych i gorzkich łzach. Nie wyszedł z pokoju ani na obiad, ani na kolację.
Następnego dnia rano Alphonse wstał zanim jego rodzice obudzili się i zaczęli chodzić po domu. Wyszedł bez powiadamiania kogokolwiek, że wychodzi. W końcu nie musiał tego robić. Był pełnoletni i było mu bardzo przykro.
zt---> gdzieś tam