Zrujnowana dzielnica mieszkalna styka się z Trzecią Strefą. Odważni mogą dotrzeć do niej skrótem przez Boczną Uliczkę. To miejsce jest puste i martwe, jak jego dawni mieszkańcy, których podobno wciąż można znaleźć pod gruzami, tak jak ich skarby.
- Nawet nie wiem kto to jest Hank! Kto to? Spojrzała na Ikara. No niech pamięta kto to był! Bo chyba się Clem załamie, jak temu znowu pustka w głowie się włączy. Może to nawet lepiej odnaleźć towarzysza Ikara, zamiast iść do slumsów i nory w której mieszkała Clem? Dziewczyna znowu się zatrzymała i pociągnęła blondyna za rękaw. - Pamiętasz?
- Hank to... Hank - jego dezorientacja była coraz większa. Nie pamietal części rzeczy i nie potrafił ich wiec wyjaśnić. Dlaczego Pike ciągnęła go za rękaw? Chciała zwrocic na cos jego uwagę? Ale przecież słuchał co mówiła. Zamrugal dwa razy oczami. - Zaprowadz mnie do siebie.
- No dobrze - Wzruszyła ramionami i zaraz pogroziła palcem - Ale nie myśl sobie, że jestem jakaś pierwsza lepsza łatwa, no - Zrobiła stanowczą minę, zmrużyła oczy i ruszyła dalej. Do domu.
Hah. Kto by pomyślał, że kiedyś powróci i to akurat w takie miejsce ? Ruiny, brud, smród i pył. Tajemnicza postać odziana w płaszcz i chustę zasłaniającą twarz, stanęła przed ruinami starego, zrujnowanego domostwa. Miejsca, które kiedyś tętniło życie, rozbrzmiewało śmiechem małego dziecka. Teraz pozostały jedynie gruzy, które przyciągały wzrok, jakby nadal tam leżały porozrywane zwłoki. Silas zapalił ostatniego papierosa jakiego miał, wpatrując się beznamiętnie w pobojowisko. O...tu była kiedyś kuchnia, Faith lubiła spędzać czas przy garach. Kochała gotować. Mia przyglądała jej się wtedy z zaciekawieniem, a on starał się ignorować cudowne zapachy urywające nos, ślęcząc nad papierami. Wypuścił dym z ust, wchodząc ostrożnie dalej. Tu był pokój Mii. Mała księżniczka każdą wolną przestrzeń obwieszała cekinkami, różowiutkimi wstążeczkami a na każdym wolnym kawałku podłogi leżały jej zabawkami. Tysiąc razy ją prosił, by utrzymywała porządek, ale wystarczyło jej spojrzenie kocich oczek i o wszystkim zapominał. Ja pierdolę...wszystko to teraz, wydaje się, jakby było pięknym snem, z którego się brutalnie wybudził.
Co u robił Lamb łaził granica gdzie kończą się slumsy a zaczynają ruiny starego miasta. Im szło się dalej tym domy były bardziej zniszczone i bardziej przerażały, jednak aby dojść na tor trzeba było przejść tędy, najkrótsza droga. Lamb szedł i motał się z myślami, ciągle czuł że jest krok do tyłu, krok za odpowiedzią na swoje pytania. Jakby jakiś chochlik ubiegał go wylatywał z jego myśli i pędził by zatrzeć ślady. W głowie miał trzy nazwiska Person, O'Shea i Graf. Mijając jedno z domostw dostrzegł ruch, potem postać. - Ej ty! Halo wyłaź! - krzyknął przystając na chwilę.
A tutaj...tu był zdaje się jego gabinet. Siedział tam godzinami, próbując rozwią...kto do chuja mu przerywa egzystencjalne rozmyślania? Nieznacznie odwrócił twarz w kierunku, z którego, zdaje się, go wołano. Widząc znajomą twarz poczuł dziwny ścisk w żołądku. Tej osoby, nie dało się zapomnieć, czego w życiu by się nie przeżyło. Nathan Lamb. Stał przez chwilę w bezruchu, jakby się zastanawiał czy dać nogę czy nie. Nie miał ani noża, ani broni. Zerowa szansa w starciu. W końcu ruszył powoli w jego kierunku, wydając z siebie charakterystyczny skrzyp nienaoliwionych protez. - A co, nie wolno? - wychrypiał
Czekał aż postać wyłoni się z ruin. Stał teraz nieruchomo przodem do mężczyzny, wpierw usłyszał charakterystyczny zgrzyt, zgrzyt protezy, potem ujrzał sylwetkę postawnego mężczyzny w płaszczu a dopiero bo chwili jego twarz! Brrrrrrrry aż się wzdrygną. - No wolno wolno tylko niebezpiecznie, chyba że panu to nie przeszkadza... - rzucił stojąc w bezruchu, jednak czujne oko Lamba obserwowało każdy ruch mężczyzny. Nie wyglądał na takiego obytego w społeczeństwie, raczej stroniącego od niego. Kurwa i te oko ja pierdole, jebane węglarki. - Szuka pan tu czegoś?
Pewnie, gdyby to jeszcze potrafił, parsknąłby śmiechem na jego uwagę. - Wyglądam na takiego, któremu cokolwiek jeszcze zaszkodzi ? - zapytał ochrypłym głosem, po czym przytknął papierosa do spieczonych ust. Nic się skurczybyk nie zmienił. Jedyny, która siedział w tym burdelu i wiedział, co powinno się robić. Przynajmniej tak mu się kiedyś wydawało. Nie ufał już nikomu. Zwłaszcza komuś, kto miał broń, gdy on jej nie miał. - Rozglądam się. Niezły burdel - wskazał podbródkiem na szczątki kamienicy.
Zmierzył go wzrokiem chyba ze dwa razy. No gębę to miał straszną jak dzik jakiś. - Zawsze jest coś gorszego - mruknął Lamb, nie będzie się mu tak przyglądał bo jeszcze pomysl że się gapi. Tutaj to normalne. - Człowiek myśli że jest w czarnej dupie - przy tych słowach lekko kącik ust mu drgną do góry - a tu urwie rękę. Zamyślił się na chwilę. - jak po wojnie - wzruszył ramionami - te lepsze co zostały opustoszały ludzie bliżej centrum legną, a taaa - podniósł wzrok na kamienicę przypominając sobie odległe czasy - a ta była do rozbiórki.
Taaaa...dowcipy to on zawsze miał słabe. Silas wypuścił dym z ust, rzucił niedopałek na ziemię i zdeptał to z charakterystycznym zgrzytem. Naprawdę musi je naoliwić, niech tylko dotrze do Beth... Zmierzył spojrzeniem byłego współpracownika, oceniając sytuację. Powinien ciągnąć tą dyskusję dalej ? - Ta?...A co się stało ? - uznał, że lepiej póki co uśpić czujność Lamba
Zamyślił się na chwile patrząc w jedno z okien budynku, złamie sie? Nie to były stare czasy do których wraca się nie łatwo. Zwłaszcza do tych znanych okien z wyrwanymi okiennicami. - Wybuch - to co w większości - stara zła instalacja - mówił w to chociaż sam w to nie wierzył. Lamb był z tych którzy szukają drugiego dna, jak chociażby w szufladzie dziennikarki. Wspomnienia wróciły. Jednak szybko je odgonił wracając myślami do rozmówcy. Zmierzył go jeszcze raz wzrokiem, zmrużył oko, może był jednym z tych co na wojnie nie koniecznie stali po tej dobrej stronie, ukrywa się? - Ma pan jakieś dokumenty? - rzucił sucho i dość chłodno... Służbowo, i tak miało brzmieć. Może jakiś ukrywający się kwiatek.
Wybuch. HA ! Jak bezmyślnie i naiwnie wierzyć w tą jedną wersje wydarzeń. Bo to przecież takie wygodne. Węglarka nawaliła, kamienica poszła w pizdu, koniec tematu. Łzawe pożegnanie, wzruszające przemowy tych, którzy pragnęli jego śmierci. Na pytanie o dokumenty, spojrzał na niego, mrużąc niebezpiecznie sprawne oko. - Zdaje się, że nie mam. - powiedział dość swobodnie, choć już analizował i kombinował, którą stroną ma większą szansę na ucieczkę. Że też kurwa od razu trafił na tego jebańca.
- Jak to pan nie ma... zgubił, zapomniał? Jak się pan nazywa? - dał krok do przodu, jakiś bezdomny bez dokumentów, zapewne. No nie wyglądał na elitę miasta. - A może jakoś pomóc? - och gdyby wiedział, gdyby wiedział co ma w głowie jednooki nieznajomy, gdyby wiedział kim jest. Nic nie wiedział, więc zachowywał się tak jak należało postępować w spotkaniu z dziwnym mężczyzną. Przegiął głowę na bok, n a głodnego nie wyglądał hmm.
Kenway zesztywniał nieco, gdy Nathan postąpił krok do przodu. Poprawił chustę zasłaniając nią znów twarz. Nie podobało mu się, że ten jest coraz bliżej niego, a Silas nie jest ani trochę bardziej uzbrojony. Musiał uśpić jego czujność i to natychmiast. - Zgubiłem. - mruknął, odwracając głowę na bok, by ich spojrzenia się nie spotkały - Kenway. Silas Kenway - odparł beznamiętnie - I nie potrzebuję żadnej pomocy.
- To trzeba do ratusza napisać o wydanie nowego... - rzucił jakże inteligentnie Lamb - panie Kenway - dodał po krótkiej chwili milczenia. - Pracuję w miejscowej policji Nathan Lamb - kiwną głową - jak chce pan mogę panu pomóc w załatwieniu tych papierów. Dziwny gościu no i ta jego twarz te jego oczy, tfu znaczy oko. Po za tym dziwnie się zachowywał, bezdomny, oni mają swój świat, łażą po tych ruinach i szukają guza.
- Jasne. Dam sobie radę - wychrypiał, odwracając znów głowę na bok. Już kurwa leci załatwiać sobie fałszywe dokumenty. I jeszcze przywitać się na policji. Przyjęli by go z otwartymi ramionami. - Trzymaj się, panie Lamb - rzekł na pożegnanie, próbując sobie przypomnieć, gdzie był dom Beth. Słyszał, że została wdową. Biedna dziewczyna.
- No dobra - wzruszył ramionami, zmierzył jeszcze raz mężczyznę i to był ten moment gdy się odwracał, coś go tknęło aby spojrzeć jeszcze raz na faceta, to był ten moment gdy i tamten się odwracał. Nie to nie możliwe, nie prawda pomyślał Lamb stając plecami do mężczyzny, jednak szybko się odwrócił w jego kierunku. Zniszczona kamienica, mężczyzna, ta zniszczona kamienica, czemu ta , czemu te spojrzenie było mu tak bardzo dobrze znane. Zmrużył oczy. - Ej - rzucił gdy mężczyzna się oddalał - mieszkałeś tu kiedyś? - zapytał dla potwierdzenia swoich myśli. - Stój - krzyknął - stój Kenway - powtórzył - kurwa stój Carswell. Czuł jak tętno mu przyspiesza, chwila wyczekiwania byłą wiecznością, oczekiwania na reakcję mężczyzny.
Już był w ogródku, już witał się z gąską...i chuj. Kenway zatrzymał się w pół krok i posłał mu niezbyt przyjemne spojrzenie. Nikt się tak do niego nie zwracał od trzech. Trzech pierdolonych lat, przez które uzależnione był od skrzypiących protez i łaskawości swych dobrodziei. Tylko Mia dawała mu siłę, by budzić się dzień za dniem i żyć dalej. Nie było już czego ukrywać. A jak ginąć, to z honorem, patrząc prosto w oczy. Nie byłby sobą, gdyby teraz uciekał z podkulonym ogonem. Już dawno podjął decyzję, co musi zrobić. - Chris Carswell nie żyje. Zginął w wybuchu węglarki, razem z żoną i córką - zsunął chustę z twarzy, patrząc na niego obojętnie. - A tak naprawdę został zamordowany z rozkazu swoich przełożonych, dokładnie trzy lata temu. Postąpił krok w kierunku Lamba.
- Kurwa Carswell - cóż miał powiedzieć jedno słowo a wyrażało jak wiele. - Kurwa - powtórzył by jeszcze bardziej podkreślić swoje emocja. Potem milczał gdy się mężczyzna zbliżył i zaczął mówić dla Nathana było jasne, to był on. Stał i słuchał go z uwagą. Chciał mu zadać milion pytań, jak, dlaczego. O niczym nie wiedział, próbował wyjaśnić sprawy śmierci, ale szybko wszystko zamieciono pod dywan, albo zamknięto w archiwum. Co czuł Lamb wtedy, żal że nic nie mógł zrobić. Co czuje teraz, żal że jego przyjaciel nie przyszedł do niego. Ale ten dzisiejszy szybko mu przeszedł.
- Kenway - powtórzył. Carswella już nie ma. Silas Kenway. Zanotuj to sobie - w końcu się z nim zrównał, tak, że stali ramię w ramię, patrząc na siebie. Zapaliłby ale fajki mu się skończyły, szlag by to. - Stoimy teraz po dwóch stronach barykady Nathan. Jak chcesz mnie zabić, to lepiej teraz, póki nie mam broni. - rzekł beznamiętnie Wcale nie będzie zdziwiony, jak ten strzeli. Te pierdolone szuje zdolne były wysadzić dom, w którym znajdowała się niespełna 9-letnia dziewczynka i jego żona. Co by miało go powstrzymać teraz ?
- Carswell? - rzucił pytająco, gdy ten podszedł spojrzał mu w oko. Kurwa ależ wyglądał. - O czym ty kurwa do mnie pierdolisz? - zapytał jak ze inteligentnie. - Przecież ty... - aż zasłonił dłonią usta, jak kurwa, jak to możliwe no jak - jakich kurw barykadach? o czym ty mówisz? Lamb nic nie rozumiał.
Nagle bez ostrzeżenia chwycił go za fraki z taką siłą, że proteza aż zaskrzypiała niebezpiecznie. Wkurwiała go jego słodka niewiedza, to naiwne myślenie, że teraz wszystko będzie dobrze. - Crow wydał na mnie wyrok śmierci. Na mnie i całą moją rodzinę. - wysyczał mu w twarz, by ten mógł nasycić się widokiem jego blizn - Masz kurwa pojęcie, jak to jest gdy dynamit odrywa ci ręce i nogi, jak widzisz jak twoja rodzina umiera ? Puścił go równie gwałtownie, co go chwycił. - To nasza ostatnia rozmowa Lamb. Następnym razem was wszystkich zajebę. Każdego po kolei.
No Lamb się nie spodziewał, nawet kurwa nie zdążył powiedzieć, gdy miał tą szpetną twarz przed oczami. No kiedyś był z niego elegancki facet, nie to że mu się podobał. Ale... Wiec wisiał tak w jego dłoniach niemal jak kukła, dobrze ze go trzymał Carswell bo by się pewnie Lamb wyjebał, od nadmiaru informacji. - Że niby Crow... nie kurwa nie wierzę, że niby ktoś celowo...? - rzucił pytaniami gdy Kenway go puścił. - O czym ty do kurwy pierdolisz? - burkną podchodząc ponownie do hmm przyjaciela?
Boże. Co za idiota. Nie potrafi przyswoić prostych informacji. Nie jest zdziwiony, że ten żyje, mimo, że 3 lata temu był na jego pogrzebie, a nie rozumie prostego przekazu informacji. Crow. Chcieć zabić. Kretyn. - Nie widziałeś mnie Lamb. Mnie już nie ma - poklepał go szorstką dłonią po policzku - Zresztą...i tak by ci nikt nie uwierzył. - nasunął chustę z powrotem na twarz i ruszył w kierunku slumsów
- Nie wierzę w to kurwa - mruknął, nie zareagował na klepnie po twarzy a powinien, bo przecież nie lubi tego. Ruszył za nim. - Chcesz powiedzieć że po tej aferze z rządem chcieli celowo cię uciszyć, czemu do kurwy nie przyszedłeś... wiesz że w dupie mam układy - burknął. - Carswell kurwa - ile razy jeszcze Lamb będzie musiał przekląć - ale ja kurwa byłem na twoim pogrzebie, rozumiesz to, twoim i twojej rodziny.