Zrujnowana dzielnica mieszkalna styka się z Trzecią Strefą. Odważni mogą dotrzeć do niej skrótem przez Boczną Uliczkę. To miejsce jest puste i martwe, jak jego dawni mieszkańcy, których podobno wciąż można znaleźć pod gruzami, tak jak ich skarby.
Nie sądziła, że ktoś jest wewnątrz zrujnowanego domu, więc już obracała się na pięcie, mając dosyć kilkusekundowego podziwiania swej siły, gdy usłyszała głos. Pike zrobiła w tył zwrot i podniosła głowę, mrużąc oczy w stronę nieznajomej. Co robi? - Stoję? Zawołała specjalnie i wyszczerzyła się, opierając dłonie na biodrach. - A Ty co robisz? Nie wiesz, że dzieci nie powinny się same plątać po zrujnowanej dzielnicy? Dorzuciła jeszcze bardziej specjalnie, oczywiście zauważając, że dziewczyna musi być w podobnym wieku, chociaż mizerniej wyglądała. A już najpewniej nie wydając się kimś, kto potrafi o siebie zadbać.
- Dzieci? - parsknęła - To nie ja biegam po ruinach i rzucam kamieniami w okna. Ja tu robię coś ważnego. Dziewczyna wyglądała na młodą. Hajni nie bawiła się w pochopne ocenianie, w slumsach dorasta się szybko, więc dziewczyna wspinająca się po ruinach i rozbijająca szyby, może okazać się bardziej doświadczona, niż wskazywałby na to jej wiek i buntowniczy wygląd.
- Ta? Niby co? Clem podniosła się na palcach i wyciągnęła szyję, chociaż nawet tak nic nie mogła zobaczyć. Zmarszczyła czoło, po czym machnęła ręką. Bo co ją to zresztą obchodziło! Odwróciła się bokiem do nieznajomej i usiadła na cegle, wyciągając zza pazuchy mapę.
- Nie wiesz, że tu ludzi pogrzebano żywcem, z całymi majątkami. Zawsze można trafić na coś cennego. Kiedy Clem stanęła bokiem, wyciągając jakiś papier, Hagni schowała się na chwilę, by otworzyć okno i wychylić się na tyle mocno, by szybko rozejrzeć się szeroko po okolicy. Następnie wlepiła wzrok na mapę, którą miała złodziejka. - Też czegoś szukasz? - zapytała.
Clem zerknęła kątem oka na dziewczynę i jej zaciekawione spojrzenie, powstrzymując uśmieszek. Zacisnęła usta i wzruszyła ramionami, zastanawiając się czy zdradzić co ma. - Może! E nie! Nie zdradzi byle osobie! Zwinęła mapę i schowała za pazuchę, odwracając się do dziewczyny. - Ciekawość to pierwszy stopień do protezy głowy! Zawołała i palcem przesunęła sobie po gardle, wywalając język krzywo i robiąc upiorną minę z przekrzywieniem głowy.
Uniosła brew i lekko przekrzywiła głowę, dając do zrozumienia, że gest Clem ją zadziwił. W mniemaniu Orosz, dziewczyna musiała być młodsza, bo rozmowa, którą toczyły, przypominała gadkę przedszkolaków z piaskownicy. - Widziałaś człowieka z protezą głowy? - postanowiła pociągnąć rozmowę dalej.
- A ty? No właśnie! Clem parsknęła śmiechem i potrząsnęła głową, wyrzucając z myśli obraz o człowieku z blaszaną głową. Ale ta myśl zaraz powędrowała ku drugiej i Pike przypomniała sobie o Ikarze. Aż się rozglądnęła po ulicy, zastanawiając co z nim się stało. - Ty lepiej powiedz co tam robiłaś!
- Widziałam! - bez problemu powstrzymała śmiech, - Miał dwie blaszane głowy, cztery ręce, wielkie złote skrzydła. Latał nad pustynią i porywał mechaniczne konie w świetle księżyca.
- Udało mi się znaleźć całkiem ciekawe rzeczy. A, tobie? Coś ciekawego było napisanego na tym papierze? Mapa wydała się Hajni ciekawsza od lektury, którą czytała.
- Jak zejdziesz, to ci MOŻE powiem! Zawołała, rozbawiona odpowiedzią dziewczyny. Odpowiedzią, która była niezłym zaskoczenie, bowiem Pike nigdy takiej nie wymyśliłaby. Tak, zdecydowanie za mało czytała, woląc skakać po dachach. Clem przeszła bliżej pod dom i usiadła na ziemi, w cieniu, na nowo mapę wyciągając.
- To chwila. Znikła z okna. Nim wyszła, zamiotła szkło. Następnie wzięła swoją lekturę do torby i ostrożnie wyszła przez szafę. Spacer trochę trwał, nie śpieszyło się jej do wyjścia z budynku. - I... Co tam masz? - spytała z ciekawością, kiedy tylko ujrzała Clem.
Clem się nie spieszyło nigdzie, więc też nie poczuła zniecierpliwienia w oczekiwaniu na nową znajomą. Spoglądała na mape, zastanawiając się o co tez w niej chodzi, gdy pojawiła się Hajnalka. Pike złożyła więc mapę na pół i spojrzała na dziewczynę. - A jak ci powiem, to co z tego będę miała? - Zapytała, ciągle szukając korzyści.
- Ty tu nie bądź przekorna, tylko odpowiadaj na pytania! Clem się oburzyła, bo nie wiedziała co może chciec od nieznajomej i woląc by ta sama się przyznała. Prychnęła pod nosem i zamachała mapą. - Ja wiem co daję!
Wybór był lichy i Clem najchętniej machnęłaby na propozycję dziewczyny, jednak coś ją powstrzymało i kazało odpowiedzieć.. - Książka. .. z cierpiętniczą miną. Ale jeśli książka będzie guzik warta, poleci prosto w łeb Orosz. Pike złożyła sobie samej obietnicę i wstała z cegłówki. Postawiła krok ku nowej koleżanki i zlustrowała ją z góry na dół. - Ale jeśli coś ci się stanie, to nie becz. Clementina jestem. Dodała i machnęła na Hajnalkę, by szła za nią.
Pike przybyła do ruin dawnych mieszkań, szukając odpowiedniego miejsca na ukrycie swej kasy. Znalazła po pół godzinie szukania. Gdzieś pośrodku, w nic nie wyróżniającym się budynku, znalazła pokój na parterze, gdzie za jakąś komodą, wyciągnęła cegłówkę i za nią upchała 440 kredytów. Potem ruszyła dalej, by okrężną drogą wrócić do slumsów.
Lamb był jak kot chodził własnymi drogami, nikomu się nie spowiadał i nie tłumaczył, nawet nie składał zeznań. Hm może napisać pismo do Ratusza o za sponsorowanie ucha w końcu stracił je na służbie. Pieprzony Walker, wcale mu go nie było szkoda. Ucho no cóż teraz miał podobno niezawodne, w dodatku Grand to podobno najlepszy specjalista w mieście. Raczej mu nie spartolił roboty. Miał opatrunek, na nim czarną bandamę, a na niej swój kapelusz. Mógł się domyślać że Sylvia wie o śmierci swojego ptaszka, życie jednak nie było bajką, Walker mógł rozegrać to inaczej widocznie jego mózg był wielkości mózgu ptaszka. Lamb się nie mylił. Znał doskonale to miejsce. Trafił tu bardzo szybko, wszedł do starego budynku Carswellów, usiadł na jednym z parapetów salonu, właściwie kiedyś tu był parapet, teraz było kilka wystających cegieł. włożył do ust papierosa jednak go nie odpalił, czekał. Robił się zmierzch.
Ona była tutaj już od godziny, może więcej. Obserwowała go zza gzymsu innego, zrujnowanego budynku, ćmiąc papierosa. Z fajką w ustach spoglądała na trzymanego w prawej ręce Spitfire'a i sprawdziła czy aby wszystko jest w porządku. Przekręciła bębenek z nabojami, zamknęła i wsadziła do kabury przy pasku, którą przykryła skórzanym płaszczem, sięgającym jej do kolan. Skrzypienie gruzu pod ciężkimi butami mogło uświadomić Lamba o jej obecności. Pojawiła się w drzwiach starego domu Carswellów i przeszła między cegłami, nie spuszczając z niego wzroku. Lekki, wieczorny wiatr rozwiewał rozpuszczone włosy, a piwne oczy wydawały się zmęczone. Bardzo zmęczone i przepite. Pierwszego dnia piła, dopóki nie zasnęła, drugiego dnia piła dopóki nie skończył jej się alkohol, a ona nie miała już siły wyjść po flaszkę. Wydawała się bladsza i jakby trochę przymarniała. -Kto pierwszy strzelił?-rzuciła pytanie, na które znała odpowiedź. Chciała, żeby był z nią szczery. Nawet kiedy rzucała mu tak rozżalone spojrzenie.
Usłyszał, wiedział po co tu przyszła, wszystko wyjaśnić. Czy Lamb musiał się tłumaczyć? Absolutnie nie! Gdy się pojawiła sięgnął po zapałki i odpalił swojego papierosa, jego twarz rozświetlił płomień z zapałki. Wciągnął dym a po chwili go wypuścił podnosząc głowę i spojrzenie na Sylvię. Ostatnie smugi światła rzucały blask na bladą twarz Sylvi. Lamb nawet nie mógł powiedzieć że pięknie wygląda, bo nie wyglądała, wyglądała fatalnie. Najgorsze było to że nie czuł żadnego żalu do tego co się stało. Mimo że to był facet Sylvi. Wiedziała już co się stało, samo miejsce mówiło wszystko. Co miał powiedzieć? Skoro tłumaczyć się nie zamierzał. Jej pytanie było trochę dziwne. - Ja - rzucił, nie tłumaczył się, nie chwalił że Walker chciał roztrzaskać mu czaszkę o ścianę, po co. - Ty za to masz bardzo długi język... nie rób ze mnie kata... Czego Walker się spodziewał? Buziaka?
Nie musiał się tłumaczyć. Nie musiał tu przychodzić, a jednak się pojawił, choć wyglądało to prawie jak przygotowanie do egzekucji. Przeszło jej przez głowę, że mogła strzelić z miejsca, w którym stała. Ze swoim celem trafiła by go w tył czaszki. Coś ją jednak przed tym powstrzymywało. Wiedziała w jakim świecie żyła, wiedziała, że Walker postąpił jak zwykle - nieostrożnie, choć zawsze mówiła ze to się na nim zemścić. I miała rację. - Nie bylo mnie całą noc. On nie był głupi. Obstawiałam tylko czy polezie do Crowa czy do Ciebie. - odpowiedziała, wkładając rękę do kieszeni płaszcza. Czuła w niej ciężar kastetu, który z łatwością rozwaliłby mu nos. Czy czuła się winna? Trochę. Czemu nie bardzo? To akurat proste. Sylvia znała śmierć. Wiedziała że nie ma po niej odwrotu i trzeba skupić się na żywych. Wyciągnęła rękę z kieszeni i przeniosła do niej fajkę. Na jej twarzy pojawił się nikły uśmiech. - Dobrze, że żyjesz.
Wsłuchał się z uwagą w jej słowa, zaciągnął papierosem przytrzymując nikotynę w płucach. Zapewne były czarne jak jego skóra. Nie spuszczał wzroku z kobiety, wiedział że jest wściekła, nic jednak nie było można zrobić, stało się. Na jej uśmiech nawet nie zareagował. Mógł stać tu zamiast niego Walker, stał on. Czy miał się z tego powodu bić w pierś? Nie! - Stoimy po dwóch stronach barykady, zawsze będziemy mieli konflikt interesów im szybciej to zrozumiesz tym lepiej dla ciebie - rzucił wypuszczając siwy dym przez usta. - Jeśli się z tym pogodzisz... i zaufamy sobie na wzajem chociaż trochę oboje na tym skorzystamy... - mruknął, nie uśmiechał się, to nie było wesołe spotkanie.
Przestała się uśmiechać. Przysunęła sobie krzesło, które pewnie przynieśli tutaj jakieś żule, żeby na czymś pić tanie wino. Założyła nogę na nogę, jakby była jakaś elegancka damą. Płaszcz się rozchylił, widać było kawałek kabury, ale broń przykrywał cień. -Wiem. Dlatego kazałam ci tu przyjść. - przestała się uśmiechać. - Ja ci ufam. Tylko dlatego, że zrobiłeś tak jakbym zrobiła ja. Strzeliłeś chociaż pewnie domyślałeś się konsekwencji. I przyszedłeś tutaj , choć równie dobrze mogłam ci strzelić w tył głowy. Dlatego myślę, że mimo swojego gadania ty tez mi ufasz.
- Zabicie gliny mogło by ci nie być na rękę... Zabicie mnie nie było by ci na rękę, po za tym czy ci ufam? Jestem tutaj, mimo wszystko, więc sama sobie odpowiedz - dodał, zaciągnął się jeszcze raz po czym rzucił papierosa na ziemie, wdeptując go w podłogę miedzy kawałkami drobnego gruzu. Ponownie podniósł na nią spojrzenie, nie ruszał się ze swojego miejsca, jakby okopał się w bastionie. - Walker był nie odpowiedzialny, raz mu dałem szanse to o raz za dużo i nie możesz mnie winić za to co się stało - zamyślił się. - A ja przyszedłem bo chciałem cię zobaczyć, to... - rozejrzał się po pomieszczeniu zawieszając głos, by po chwili dodać - to dobre miejsce.
- To już by nie chodzili czy byłoby mi to na rękę czy nie. Przestań myśleć szablonowo. - wywróciła oczami i strzepała popiół na ziemię, bo po chwili się zaciągnąć. - Był nieodpowiedzialny i głupi w tym co robił. Zawsze mu to mówiłam. Patrzyła się na niego spokojnie. Oczy ciemniały pod wpływem zachodzącego słońca. O czym myślała? Czy naprawdę było jej tak wszystko jedno? Kochała Walkera, czy udawała? A może jej się to po prostu wydawało... Valmount była dość specyficzna. - Dla mnie to nie jest dobre miejsce, ale jak uważasz... Jak ucho? Widać ze była dobrze poinformowana. Albo miała dobrych ludzi.