W dzień oglądać można odbywające się na scenie przedstawienia kuglarzy, akrobatów, połykaczy ognia i tancerek. Wieczorem, gdy nie rozgrywa się na niej główne przedstawienie, pojawiają się muzycy a deski sceny służą za parkiet do tańca. Jeśli masz odwagę, możesz przyłączyć się do tancerek brzucha bądź trupy muzycznej.
Scena znajduje się na samym środku placu i otoczona jest rzędami straganów pełnych najróżniejszych bibelotów. Można zasiąść przy jednym ze stoliczków rozstawionego namiotu-kawiarni z zamówioną kawą lub herbatą, wziąć udział w loterii fantowej, czy też zmierzyć się z kimś w uderzeniu w specjalny worek. Alejkami festynu przechadzają się poprzebierani za zmyślone płomienne stwory wynajęci aktorzy czy żonglerzy na szczudłach. Niekiedy skąpo odziane tancerki noszą czasem ze sobą koszyki mieszczące kolorowe konfetti, którymi obsypują przechodniów. Wszędzie panuje rozgardiasz, zewsząd dobiegają odgłosy dzwoneczków, grzechotek czy darbuki.
loteria fantowa:
Koszt rzutu wynosi 1 Kredyt (należy to uwzględnić w wydatkach!). K12 Losowa: 2- sznur sztucznych pereł 3- rękawiczki do prowadzenia pojazdu 4- broszka z cyrkoniami 5- kupon zniżkowy do Chimery 6- darmowe zaproszenie na pokaz połykaczy ognia 7- gra w kulki 8- darmowy alkohol na terenie festynu 9- kupon zniżkowy do Salonu Piękności 10- drewniany flecik 11- paczka prezerwatyw 12- okulary przeciwsłoneczne
ceny i stoiska:
STOISKO Z BIŻUTERIĄ:
pierścionek ze szklanym oczkiem - 60 ril
pierścionek pomalowany złotą farbką z cyrkonią - 1 K
Nie miała problemów z małolatami, bo sama nią poniekąd była, dzieliło ich piętnaście lat różnicy, ale to tylko taka drobna uwaga. Ona szła do szkoły powszechnej, kiedy on już studiował. - Nie mówiłaś, ale dziękuję. Ich policzki znalazły się bliżej siebie, prawie ocierając się. Był nieco pochylony, głowa zwieszona. Mógł z łatwością zaciągnąć się zapachem jej perfum. Musiał jedynie nieco przechylić na bok głowę, by dotknąć miękkimi wargami jej żuchwy, tuż pod uchem. W policzek podrapał ją jego dwudniowy zarost, prawdopodobnie golił się wczoraj rano, dziś nie miał czasu. Dłoń na tali nieco zwiększyła nacisk, palce ślizgnęły się na materiale.
Przysunęła się do niego bliżej, nadal tańczyli. Skupiona na dotyku pozwoliła mu na więcej. Tego chciał? Czy chciała tego ona? Osiągnęła jakiś cel, złamała pewną barierę. Miło łechtana, spróbowała sięgnąć po coś co powinno przynieść jej zgubę, tymczasem, przechyliła głowę w bok zerkając na swojego partnera. Zupełnie chwilka. Prawdopodobnie będą w Podszewce, ale nie dbała o to w tej chwili kiedy zaczęli się całować.
Sam był podpity, alkohol działał na postrzeganie przyjemności, na jej odczuwanie. Palce objęły policzek i szczękę, kiedy ją pocałował. Wpierw czule, pobieżnie, później pozwalając sobie na więcej, pieszcząc swoim językiem jej, drażniąc nim wargi. Odsunął się po chwili, sunąc dłonią do jej karku. Uśmiechnął się do niej, mrużąc rozkosznie oczy. - To wino u mnie jest sto razy lepsze niż tutaj. - powiedział cicho, mrucząc jak ten kot, któremu był jej podobny.
Jego zapach kogoś przypominał. Osobę, którą może dobrze znała. Mężczyznę, nie kobietę, z pewnością. Zarost, który kłuł ją w żuchwę, był nawet przyjemny. Nie spodziewała się tego tak do końca. Teraz sama przejechała dłonią po jego policzku, żeby spróbować tej faktury raz jeszcze. - Żal nie spróbować. - przybliżyła się do niego, nosem przejechała mu po skórze. Schyliła lekko głowę. – Mówią, że cierpliwość zaostrza apetyt… Będę musiała ci dzisiaj wbrew sobie odmówić… - Położyła dłoń na klatce piersiowej Alexandra. Chciała zjechać dłonią niżej, ale zatrzymała się na którymś z kolei guziku. Niedługo będzie musiała się zbierać.
Mogła poczuć jak wtula policzek w jej dłoń, sycąc się dotykiem. Mrużył oczy, łasy na subtelne pieszczoty. Opuścił spojrzenie na jej drobne dłonie, chwilę je tam utrzymując. Kiedy popatrzył w jej oczy nie wyglądał na zawiedzionego. Kiwną lekko głową. Sam tak mówił, o zaostrzaniu apetytu. - Odprowadzę cię jak będziesz chciała iść. Mówił to już nie z przymusu, czy próbując kolejny bajer. Zwykła przyzwoitość, po tym wszystkim co czyta się w gazetach. Każdy racjonalny mężczyzna stara się raczej by żonę/kobietę/znajomą odstawić w jednym kawałku do domu. Ścisnął jej dłoń i obrócił wokół własnej osi, pozwalając im odetchnąć od siebie. Bliskość bywa upajająca.
Bawili się jeszcze jakiś czas. Po tej krótkiej pieszczocie reagowali na siebie inaczej. Być może zarówno on jak i ona zdawali sobie sprawę, że nie zostanie to pominięte. Jego odpowiedź upewniła ją w fakcie, że Alexander jest dżentelmenem. Przynajmniej na takiego się kreował. Mężczyzna z krwi i kości, czyż nie? W pewnym momencie skończyli zabawę.
Musieli przejść kawałek do centrum, ale Emma uczyniła to z większą ochotę, po dwóch tygodniach zamknięcia w domu. Wyzwanie, rzucone przez Jonathana, zupełnie zajęło jej myśli i dziennikarka przestała myśleć o tym co może się stać. To porażki kolegi były ważniejsze! Jakkolwiek to brzmiało. W drodze rozmawiając zupełnie o czymś innym, gdy tylko znaleźli się w okolicach sceny, Emma wyczekująco na kolegę spojrzała.
Na początku naiwnie stwierdził, że Emma być może dała sobie spokój z tymi porażkami. Jednak gdy już dochodzili do festynowej sceny, wiedział, że się pomylił. Emma była wścibska jak rasowa dziennikarka, ale robiła to w iście uroczy sposób. Jonathan użyczył jej ramienia podczas spaceru, bo - bądź co bądź - był dobrze wychowany, a i nie chciał budzić wątpliwości co do tego, kogo za towarzysza ma panna Cassell. Zaśmiał się wyłapując jej spojrzenie. - Jesteś bezlitosna. - pokrcił głową. - Ale umowa to umowa. - uniósł wzrok w górę, jakby się zastanawiał nad odpowiedzia. Ale tak naprawde zastanawiał się czy skłamać. Zerknął na Emmę. Nah. Nie chciał być wobec niej nieuczciwy. - Cóż... Starałem się kiedyś o pewną dziewczynę. Piękna jak marzenie, inteligentna i... zbyt ambitna. Miała już pierścionek na palcu, ale... - uniósł prawą dłoń. - Jak widzisz nie noszę obrączki. Czym ryzykowałem... - zadumał się. - To zależy, jak na to spojrzeć. Czy ryzykowne jest wspinanie się po ścianie na drugie piętro kamienicy? Czy ryzykowne są kosztowne prezenty, na które zresztą nie mogłem sobie pozwolić? - zaśmiał się. - Im bardziej się starałem, tym bardziej się oddalała. Aż w końcu oddała mi pierścionek. To zadziwiające jak szybko adoracja pewnego pana z wyższych sfer zdobyła jej serce, ciało i przysięgę wiecznej miłości. - zaśmiał się gorzko. Nawet po kilku latach nie było to aż tak całkiem zabawne do opowiadania. Wzruszył ramionami. - Ot i wszystko. - usmiechnal sie już pogodnie. - Mam nadzieję, że ty docenisz poświęcony ci czas. - wyszczerzył zeby. Brzmiało to, jakby cos miedzy nimi planował, ale Emma powinna się domyślić, że nie o to Jonathanowi tu chodzi.
Oczywiście przyjęła ramię Jonathana, nie zamierzając go dziś wymieniać na innego towarzysza. Nawet nie wiedząc, że mężczyzna został w jeszcze gorszy sposob zastąpiony innym. Słuchała najpierw z ciekawością, szybko zaczynając się zastanawiać, czy miała prawo do wymuszenia na Jonie tej opowieści, aż w końcu skupiła się na tym, że.. - Nie sądzisz, że lepiej jak zakończyło się to wcześniej? Skoro panna taka niezdecydowana, to obietnice mogła złamać później. Pozostawiając za sobą jeszcze większe rozczarowanie. Zastanawiała się głośno, przez chwilę myśląc jak to jest z nią samą. W swoim życiu oddawała pierścionek setki razy! W zabawie, ale czy kiedyś ona albo Viktor mogliby wziąć to na poważnie? - Oczywiście, że docenię. Odpowiedziała, po wycofaniu się z myśli, które mogły zacząć dręczyć. A tego sobie Emma nie chciała robić. Nie wyglądała też, jakby miała uciekać po usłyszeniu historii o porażce. Uśmiechnęła się do kolegi i wskazała mu na tancerki, zamykające kółko wokół starszego mężczyzny, śliniącego się do ich pół nagich ciał. Emma zaśmiała się i pokręciła głową. Wszystko dozwolone w czasie święta.
- Oczywiście, nie ma tego złego. - patrzył z uśmiechem na mijających ich ludzi, słuchał śmiechów i odgłosów dobrej zabawy. Tak, zdecydowanie dobrze zrobili przychodząc tu. - Zapytała kiedyś, czy będę o nią walczyć, jeśli zajdzie potrzeba. Odpowiedziałem, że tak, a później dotrzymałem obietnicy. Zdobiłem, co mogłem, łamiąc sobie przy tym serce, ale... Masz rację. Lepiej wcześniej niż później. Zresztą, to już przeszłość. Rozglądał się, by znaleźć dla nich jakies dogodne miejsce. Wypatrywał wolnego stolika, ale ostatecznie pociągnął lekko Emmę, by dotrzeć z nią do kramiku z loterią fantową. Zapłacił i rzucił.
7 - gra w kulki
Skrzywił się, a potem spojrzał przepraszająco na Emmę. - Liczyłem raczej na coś bardziej... - zaśmiał się. - Sam nie wiem. Masz na coś ochotę?
Tak, przeszłość trzeba w końcu przestać rozpamiętywać. Emma nie zamierzała dalej o nią wypytywać, pozwalając Jonathanowi zakończyć temat. Skierowała się za towarzyszem i popatrzyła na jego wygraną, nie rozumiejąc przepraszającego spojrzenia mężczyzny. - Spróbuję szczęścia. Odpowiedziała i wykupiła los, stając się zaraz posiadaczką okularów przeciwsłonecznych. Nałożyła je na nos i zwróciła twarz ku koledze. - I jak? Nic nie widzę. Zaśmiała się, bo na szczęście jeszcze nie pojawiła się moda noszenia okularów po zmroku albo w zamkniętych pomieszczeniach.
- Całkiem ładnie. - zaśmiał się. - Ale teraz radzę je raczej włożyć do torebki. Wyglądało na to, że Emma ma wiecej szczęścia niż Jonathan. Może to i dobrze. Znowu się rozejrzał i zobaczywszy dziecinną zabawę w przyczepianie ogona, złapał dziewczynę za rękę i pociągnął ją w tamtą stronę. - Zobaczymy, kto z nas jest w tym lepszy! A to był dopiero początek. Przecież mieli tu do ogarnięcia jeszcze inne atrakcje!
Jako największy semita NeoZigguratu, Joachim nie zawitał w hazardowym stoisku z wyścigami mechanicznych żabek, bo wiedział co to były za sztuczki. Pewnie oszukiwali. Mieli te swoje mechanizmy - ten wygra, tamten przegra. Może swoją groźną miną byłby w stanie coś komuś polecić? Albo dowiedzieć się która poczwara lata najlepiej. Wygrał darmowy alkohol (numer osiem), ale nie miał zamiaru korzystać z kuponu.
Trochę jej zajęło wyszykowanie się na festyn. W końcu wybrała szerokie spodnie i bluzkę w paski. Wymalowawszy usta czerwoną szminką w końcu była gotowa. Uczepiła się ramienia Henryka chcąc mu w jakiś sposób dorównać - nawet buty na obcasie nie pomogły. Był już wieczór, teren festynu gdzieniegdzie ozdobiony był pochodniami. Połykacze ognia dopiero teraz mieli swój prawdziwy czas. Tu i tam błyszczało rozrzucane konfetti, zewsząd dobiegały dźwięki muzyki.
Specjalnie się nie szykował. Zwykła, biała koszula i ciemnozielone spodnie w zupełności wystarczyły. Na zewnątrz, mimo późnej pory, było nadal ciepło. Ludzie korzystali z ostatnich dni Święta, nie bacząc na ubywające z portfela pieniądze. Zaraz po tym jak zapłacił za alkohol, mając zamiar podać kubeczek swojej żonie, straganiarz poinformował go, że warto wziąć udział w loterii, zachęcając Fanny, wybrał się w tamtym kierunku. - Miałem nadzieję na gumki. - powiedział zrezygnowanym głosem. Stanął do niej przodem i samodzielnie przymocował wylosowaną broszę, do koszuli w paski, którą na siebie założyła.
Zatrzymała się przy kilku stoiskach z mydłem i powidłem. Kupiła jakieś kadzidła, zachwyciła się akrobatą, który pojawił się obok. Żongler rzucił jej piłkę. Złapała ją, chwilę kokietowała spojrzeniem by po chwili odrzucić. - Loteria? Och! - poszła za mężem, też wzięła w niej udział. Patrzyła na Henryka, kiedy przypinał jej borszkę. Zastanowiła się. Jak do tego doszło, że przez prawie dwadzieścia lat nieznosiła tego człowieka, a teraz stał się najdroższy jej sercu? Zaraz po Williamie. Jej nastawienie do Marchanta z czasem uległo diametralnej zmianie. Już nie krzywiła się słysząc "pani Marchant", zamiast "panno Cotton". To było absurdalne! Zagryzła wargi, policzki jej poczerwieniały, gdy otrzymała w ramach wygranej paczkę prezerwatyw. - Mówisz- masz. Zażartowała z prowadzącym stoisko, wymienili niewybredne dowcipy. Schowała paczuszkę do torebki.
Mniej więcej na środku placu dawał pokaz swoich umiejętności mężczyzna plujący żywym ogniem. Ludzie piszczeli odsuwając się od cyrkowca, a potem bili brawo, zdziwieni, że ktoś może w podobny sposób oddziaływać na tak proste emocje jak strach. Henry i Fanny przeszli obok, zerkając na widowisko, być może przystając nawet na moment. Przeprowadził ją przez tłum i weszli gdzieś w stragany z drobiazgami. Rzucał tyko okiem na to co wyeksponowano, trzymając Fanny za jedną rękę. Mógł jej kupić cokolwiek tylko chciała, znacznie droższego, więc nawet nie pytał.
Ślepy: - 1,2 – Fanny nagle czuje mocne zderzenie z jakąś osobą, która… kradnie jej torebkę. - 3,4 – Henry potyka się o podrzuconego pod nogi pomidora i uderza twarzą w jeden z blatów. - 5,6 – Nic się nie dzieje, ZT na punching ball!
3- Henry potyka się o podrzuconego pod nogi pomidora i uderza twarzą w jeden z blatów.
Była zadowolona, jak już dawno nie była. W końcu mąż się nią interesował tak, jakby sobie tego życzyła. Przystanęła na moment przy połykaczu ognia, puściła Henryka na moment, by przyłączyć się do braw. Potem poszła za nim, pozwalając się prowadzić (za Marchantem, nie połykaczem ognia). Zerkała na kolejne stoiska, przystając na moment przy stoisku z drobiazgami, by obejrzeć wirującego bączka. Williamowi na pewno by się spodobał! Nawet nie zauważyła, że gdzieś potoczył się pomidor prosto pod nogi jej przypadkowego, maślanego oblubieńca. Wystarczył moment, by Henry jak dziecko, które spuszcza się z oczu wywinął na nim orła.
Do czego to doszło? Niepilnowany, odbijał się od ścian kolejnych kłopotów. Tym razem, nieprzychylnym przeciwnikiem stał się niewinny pomidor, otoczony pasmem siniaków. Henry miał go prawie ostatecznie pozbawić warzywnego żywota, lecz sprawił jedynie, że pomidor umknął prędko w inne miejsce. Marchant nie miał tyle szczęścia co czerwony oponent. Rozstawił ręce szeroko i może to go zgubiło? Myślał, że się utrzyma lub opadnie w tył (na Fanny), ale poleciał do przodu. Przywalił, aż miło, w wystający blat. Nos mu się spłaszczył, ale to nic, to nic! Zamroczony, próbował się doprowadzić do porządku. Odwracając się za żoną w uśmiechu nie wiedział, że nie ma górnej jedynki.
Bączek był kolorowy, kręcił się niesamowicie. Fanny już wyciągała pieniądze, żeby kupić go synkowi. I nagle rozległ się łomot. Henry Marchant chcąc zdeptać pomidora poślizgnął się na ziemi i poleciał, hen! hen! daleko! Leciał jak orzeł ku wolności światów. Jak ten Adam Małysz po kryształową kulę, pędził, gnał przed siebie nie bacząc na nic. Fanny jeno powiew we włosach poczuła, w kark jej zaziębiło, w to misterne upięcie. Odwróciła się akurat w momencie, kiedy wstawał, huk ją zwabił, odgłos niemego cierpienia. - Henry! - zawołała upuszczając bączka. Zabawka jak w zwolnionym tempie, upadała na ziemię. Na czubeczek, zakręciła się i kręciła tak podczas próby powstania upadłego Adonisa. Krew mu się lała (nie bączkowi a Henry'emu) z ust, po brodzie, po szyi, wsiąkając w kołnierz koszuli. Fanny zakryła usta w przerażeniu, gdyż przed oczami zaciemniła się jej czarna pustka. Dziura, otchłań rozpaczy zionąca pustką. Jedynka oto zagubiła się gdzieś w akcji (przypomniało mi to mojego kolegę, który również problem miał z jedynką górną. W klubie ją zgubił, a potem szukał na czworaka po podłodze. Gdy ząb, zgubę swą znalazł, przepłukał ją i wsadził z powrotem w japę. Nie, nie był to oryginalny ząb jego, uprzedzając pytania ewentualne.) - Na wszystkie maszyny świata, Henry! - zawołała jeszcze raz. Zamiast portfela, z torebki wyciągnęła chusteczkę, żeby zaraz wytrzeć z niego tę cieknącą krew.
Splunął. Krwią na kocie łby, o które jeszcze zarobił guza kiedy kładł się na ziemi. Jego żona w tym czasie szczebiotała coś wesolutko, ale w hałasie, zajęty własnym cierpieniem, niestety nie dosłyszał. Zdarza się! Czasem każdy tak po prostu, uderza twarzą w koniec blatu i wybija jedynkę. Splunął. I co? Wspomniana wcześniej jedynka, pokrywając się krwią, spoczęła na jedną ze szpar między kamieniami. Jęknął zrezygnowany. Not again, krzyknąłby, gdyby mógł, ale pomyślał – och nie, jak ja teraz będę jadł? Zbierając ząbek z ziemi zrobił bardzo smutną minkę, włożył zęba do kieszeni i przetarł usta ręką. Dobrze, że miał podwinięte rękawy. - To nic. – powiedział kręcąc głową. – Napiłbym się czegoś. – dodał. Alkohol zawsze pomagał. - Chodźmy gdzie indziej. – Machnął ręką, porozglądał się zmarszczywszy brwi. Pierońsko bolało!
Tak to potrafił tylko on. Zepsuć całe wyjście taką paskudną wywrotką! Żeby chociaż pokazał w tym wszystkim klasę, ale nie! Wybił sobie ząb, i to jeden z tych najbardziej reprezentacyjnych. Z wyciągniętą ręką trzymając chusteczkę patrzyła jak nieelegancko wyciera usta ręką, uświniając ją krwią. - Co wypił, co wypił? - z nim było gorzej jak z dzieckiem, od zawsze to wiedziała. Ona już lata temu się na nim poznała. Podeszła bliżej i nie pytając o nic po prostu zaczęła wycierać mu brodę i policzek. Doszło do tego, że złożyła zabrudzoną część materiału, i pociągnęła męża za kołnierz do siebie, by nie musieć do niego sięgać. Nieco pochylony, chcąc nie chcąc musiał pozwolić na nieuniknione. Fanny splunęła na chusteczkę i zaczęła mu szorować policzek. Ilu z nas mama tak właśnie robiła, gdyśmy byli jeszcze mali? Może chciał coś powiedzieć, ale zaraz przesuwała mu po ustach chusteczką. W końcu znowu błysnęła jej ta czarna czeluść po zębie i popatrzyła na Henryka. A potem parsknęła śmiechem. Wielki, nadęty, przemądrzały Marchant, który nie potrafił dopilnować własnej poczty w redakcji stał oto przed nią bez zęba. Śmiała się głośno, z uciechą w oczach. Jakby to wszystko stało się trzy lata temu, w jednym z korytarzy Kroniki.
O nie, tylko nie ślina, tylko nie… Zmarszczył się jeszcze bardziej, głowa mu odskakiwała jak małemu dziecku, które jest wycierane przez swoją matkę, bo przed chwilą coś jadło jak ostatnia świnia. Parę osób się temu przyglądało. Kiedyś mogliby sądzić, że Cotton to wszystko zaplanowała, a teraz dusi go za kołnierzyk i usiłuje, w walce, wepchnąć Marchantowi tę szmatkę prosto do gardła. - Co… Ja teraz… zrobię? – Czyżby to nie był ten sam ząb, który wybił sobie kiedyś? Może powinien wstawić sobie jakieś mechaniczne cudeńko? Z jakimś modułem wibrującym, albo scyzorykiem, zapalniczką, śrubokrętem? Dalej, dalej zębie Marchanta! Z markotną miną przejął chusteczkę i nie do końca udając obrażonego (w końcu to bolało), zaczął się wyprostowywać. - Też się będę śmiać… - mówił. – Jak wybijesz sobie zęba. – dokończył. Czyżby była to jakaś zapowiedź? A może Henry posiadał dar jasnowidzenia?
Śmiała się dalej, w głos, klasnęła w ręce, po chwili w pół się zgięła. Musiała oprzeć dłonie na kolanach, prawie się popłakała. Właściwie, to popłynęła z jej oczu łza, może dwie. Zaraz wróciła wspomnieniem do tego, jak podnosił i chował ząb. Chrumknęła aż. Chwilę jej zabrało, by przestać zrywać boki. - Przy... prz... przygryź chusteczkę, aż krew... przestanie... lecieć... - wydusiła z siebie. To nie żarty były. Co prawda od wybitego zęba człowiek się nie wykrwawi (chyba, że mu krew nie krzepnie, to ma szanse), ale trochę bałaganu w ustach i tak się robi.
Tyle razy nazywała go anthwalkiem, że aż wziął to sobie do serca i przygryzł ofiarowaną chusteczkę. Można powiedzieć, że ofiarowanemu koniowi w zęby się nie zagląda. - Tylko się nie posraj. - powiedział jak mąż żonie, na tyle niewyraźnie, że nie mogła go zrozumieć. Urażona duma samca alfa bolała, jak dziąsło po urąbanym ząbku. - Powinienem coś wypić? - mamrotał dalej. Chwycił ją pod rękę, wytarł dłoń w swoje spodnie.