Średnie mieszkanie Ravena Crowa Mieszkanie ma trzy pokoje, dwa mniejsze i jeden większy. W kuchni jest wystarczająco dużo miejsca, by postawić stół i cztery krzesła. W łazience za niewielką ścianką jest mały kącik do prania, z pralką i kilkoma sznurkami podwieszonymi pod sufitem. Sprzęty: - duża kuchnia węglowa - duży bojler - żelazko - chłodziarka z eterem - pralka - gramofon ____________________ Łączne zużycie węgla to 13,78 jednostki.
Ostatnio zmieniony przez Raven Alistair Crow dnia Pon Kwi 07, 2014 11:17 pm, w całości zmieniany 1 raz
Zdusiła w sobie wybuch śmiechu, więc z jej gardła wydobyło się ni to prychnięcie, ni to jęknięcie ni to chichot. Jeszcze powinien dostać wypieków na twarzy rumieniąc się jak mała dziewczynka. I powiedzieć, że jest za młody żeby takie rzeczy oglądać. Albo że już widział w internetach. Ah, nie, sory, nie ten wiek, nie te czasy. Chociaż Crow i tak byłby zbyt dystyngowany by walić przed komputerem razem z Sashą Grey. Chyba miał gdzieś pod tą cipką jeszcze jaja i umiał poderwać pannę. Szczerze? Sylvia zaczęła się zastanawiać co ta Teresa w tym mruku widzi. -Oj Ravciu, nie zgrywaj idioty.-stwierdziła, po czym rozsiadła się na tej kanapie i wzięła brandy do rąk, biorąc od razu łyka.-To co, na co przeznaczysz wolny czas? Seks, alkohol i panienki?-zachichotała-Eee..! Nie! To do ciebie nie pasuje...-rozejrzała się, by znowu się odezwać po chwili-Będziesz tu siedział, słuchał przygnębiającej muzyki, pił i zmagał ze swoimi wewnętrznymi problemami.-końcówkę zdania powiedziała z pełną powagą, kładąc sobie rękę na sercu i spuszczając głowę.
Ravciu? Naprawdę? - Nie nazywaj mnie tak - uniósł brwi. Też sobie wymyśliła. Nie lubił zdrobnień. Chyba, że chodziło o zdrabnianie jej imienia. To była inna sprawa. Podszedł do komody, by poszukać w niej jakichś papierosów. - Tak, seks, alkohol i panienki. A zacznę od ciebie - rzucił gdzieś w szufladę, w której przewracał rzeczy. Czy paczka, którą zostawił w Morganie była jego ostatnią? to nie było tak, że Raven słuchał przygnębiającą muzykę. Nie, jazz był przecież bardzo skoczny i wesoły. Jednak to, że będzie zmagał się ze swoimi problemami było prawdą, i nie był w stanie temu nawet zaprzeczyć.
Nie nazywaj mnie tak? Oho, teraz fochem strzeli. Naprawdę, ona kupi mu podpaski i tabletki hormonalne. Może jest w ciąży? To nie powinien palić papierosów! Zacznę od ciebie. Tak? Okej! Założyła nogę na nogę i rozłożyła ręce, opierając po obu swoich bokach. -To bierz mnie, tygrysie.-odezwała się, starając się, by jej głos zabrzmiał podniecająco i namiętnie.
Nie znalazł żadnych, więc poddał się w swoich poszukiwaniach. Przetarł twarz dłonią, na tyle ile mógł. - No, już pędzę - nie sposób było się nie uśmiechnąć na ten widok. Zamknął szufladę i podszedł do kobiety, by rozczochrać jej dłonią mokre włosy. I tyle. Usiadł z powrotem na kanapie i sięgnął po szklankę z alkoholem. - Spodziewaj się wizyty policji. W sprawie Danfortha.
-No, właśnie widzę jak pędzisz, aż się za tobą kurzy.-mruknęła rozbawiona, zamaczając potem usta w alkoholu. Oho, przeszedł na cięższy temat. Brawo, najlepiej prowadzić rozmowę o tym czego jest się bardziej pewnym. -Ja? Przecież byłam tylko jego przyjaciółką.-powiedziała, chociaż gdzieś tam podskórnie się tego obawiała. Wypiła wszystko do końca, przymykając powieki i krzywiąc się przy tym.-Ale dobrze, będę grzecznie czekała.
Owszem, Crow czuł się mniej pewnie jeśli chodzi o dwuznaczne żarciki wymieniane z przyjaciółką. Przynajmniej dzisiaj. Ale nie tylko dlatego zmienił temat. - Jeśli masz coś do ukrycia, lepiej to dobrze schowaj. Ale jeśli wiesz coś na temat śmierci Danfortha, wspomnij o tym. Pokaż, że w pełni współpracujesz - poradził. Jednak miał wrażenie, że Sylvia już to dobrze wie. Nie mniej jednak wolał jej to powtórzyć. Dla pewności. Może będzie miała więcej oleju w głowie niż Reebentoff. Abigail. - Ja w najbliższym czasie nie będę miał możliwości by cokolwiek zdziałać. O ile w ogóle później będę mógł... Równie dobrze mogli mu tę sprawę odebrać. Wcale by go to nie zdziwiło.
Kobieta trochę spokorniała, a przynajmniej uważniej go słuchała przez tą chwilę. Może i lubiła stroić sobie z niego żarty, mając nadzieję, że nie bierze sobie ich jakoś bardzo do serca, ale też lubiła jego samego i wolałaby nie wyjść na lekceważącą wszystko sukę. Aż taka nie była. Wiedziała gdzie leżała granica. A że wolała być kobietą-kumplem to czasami za bardzo próbowała się wydurniać. Trzeba było jej to wybaczyć. Pokiwała głową. -Nie trzymam zwłok w piwniczce, ale dobrze, rozejrzę się po mieszkaniu.-popatrzyła się na pustą szklankę, którą nadal trzymała w ręku.-Widziałam się z nim tego dnia... Przez chwilę, chciał się spotkać, porozmawiać. Że chce ożenić się z Faye, że chce być w stosunku do mnie fer i chce wiedzieć jak ja się z tym czuję. Potem do niej poszedł...-zamilkła. Wzięła głębszy oddech, wyglądała jakby zrobiło jej się ciut słabiej. Pochyliła się i nalała sobie brandy do szklanki. Milcząc. Wlała niewiele, idealnie na jeden łyk. Po nim odezwała się ponownie. -I już stamtąd nie wyszedł.
- Czyli jesteś ostatnia osobą, która widziała go żywego. Pomijając portiera - westchnął ciężko.- Będą pytać. Pewnie o wszystko. Nie miał pojęcia, czy Valmount ma coś do ukrycia. Nigdy wcześniej się tym nie interesował. Gdyby tylko wiedział, że powinien. Sumienie miała pewnie czarniejsze niż Abigail. Rozpiął sobie dwa guziki koszuli, dla wygody.
-Powiem im to, nie mam nic do ukrycia. Mam tylko nadzieję, że to, że widziałam go jako ostatnia, nie licząc portiera, nie wpłynie na moją niekorzyść.-skrzywiła się. Policjanci i tak potrafili wszystko przekręcić. Że jeszcze ona będzie winna. Musi spalić ten list od Francisa, co go od Salmons dostała. Uniosła wzrok i przez moment wodziła oczami za jego palcami, które rozpinały te dwa guziki. Westchnęła, po czym dotknęła koszuli i marynarki. Jeszcze mokre, jak przeschną będzie musiała spadać. -Masz może jakiś parasol, żeby mi pożyczyć?-spytała. Po chwili wyciągnęła rękę, żeby poprawić mu lekko przygnieciony kołnierzyk po lewej stronie.
- Dobrze- pokiwał głową.Przełożyl ramię przez oparcie kanapy, może trochę obejmując w ten sposób Sylvię. Myślał o tym, że nie powinna mieć większych problemów z policją. Gdyby tylko wiedział...! - Mam. Wezmę ci taksówkę, albo się odprowadzę...
-Nie przesadzaj, parasol mi wystarczy, przejdę się.-powiedziała spokojnie, przecież nie było to na drugim końcu miasta. Oparła głowę, nie o kanapę, o dziwo, ale o jego rękę. -Może wpadnę po pracy? Przecież nie będziesz tak sam siedział.
Zgiął rękę w łokciu, by poklepać ją po głowie. Nie, nie było to jak klepanie mechanicznego kundla. To było koleżeńskie klepnięcie. - Czemu nie? Raczej nie będę się stąd ruszać - stwierdził. Może po południu wyskoczy na jakiś szybki obiad, ale to tyle. Fakt, mógł bez obaw dać jej parasol. Nie był wieczór ani noc żeby obawiać się, że ktoś może ją skrzywdzić. Był środek dnia.
Poklepał. POKLEPAŁ. Niemożliwe. Miała wrażenie, że on nie zabiera się wcześniej do pracy, niż kobitka nie złapie go za cip... sory, za penisa. -Dobrze, to ja się przebiorę i spadam.-stwierdziła i wstając klepnęła go nad kolanem. Zabrała koszule i marynarkę, by zniknąć w łazience. Kiedy stamtąd wyszła marynarkę miała zapiętą na dwa guziki i cycki zakryte, a co. Nie będzie go peszyć. Pewnie już w tym czasie wstał i szukał parasolu, więc nawet nie siadała tylko grzecznie czekała.
Drzwi główne do kamienicy otworzyły się, a wiatr zawiał do wewnątrz nie tylko rześkie powietrze, ale i krople siąpiącego deszczu. Zawiał też Theresę Reebentoff. Jej szpilki pozostawiły mokre ślady na posadce, gdy wchodziła do holu. Zatrzymał się, złożyła parasol, by chwili stuknąć lekko szpicem o podłogę. Rozejrzała się po korytarzu, jakby była tu pierwszy raz. Jeszcze raz przetasowała w głowie swoje plany i zamierzenia. Bez broni czuła się trochę bezbronna. Ale to dobrze. Za bardzo ostatnio przyzwyczaiła się do tego, że może komuś tak po prostu strzelić w łeb. Skierowała się w stronę schodów. W jej niewielkiej torebce na łańcuszku pobrzękiwały klucze do mieszkania Ravena. Z pewnością był w pracy, więc... Nie. Akurat jeszcze nie zdecydowała co zrobi. Pierwszy stopień, drugi, kolejne... Ktoś, kto szedłby teraz za Theresą miałby niezły widok na jej zgrabny tyłek.
A może po prostu Crow widział w niej tego kumpla, którym tak chciała być? Kumplom nie robi się palcówki nawet, kiedy o to proszą. Byłoby to swoistym faux pas przyjaźni. Crow wypił niewielki łyk ze szklanki i zaczął rozglądać się za parasolem. Nie pamiętał, gdzie go odłożył. Powinien chyba stać w przedsionku, w stojaku, albo wisieć na jednym z wieszaków. Znalazł go w tym drugim miejscu. - Na pewno nie wezwać ci taksówki? - zapytał, podając jej przedmiot. To chyba dobrze, że zapięła żakiet na wszystkie guziki. Wystarczyło mu na dziś widoków.
Chwyciła parasol. -Nie przesadzaj, nie jestem z cukru, nie roztopię się. Parasol w zupełności wystarczy.-uśmiechnęła się. Podeszła do drzwi i nacisnęła klamkę, lekko uchylając drzwi.-Przyłóż jeszcze coś zimnego, dobrze ci zrobi. I błagam, nie pakuj się już w kłopoty. Na razie.-uśmiechnęła się jeszcze raz, machnęła ręką na do widzenia i zaczęła schodzić po schodach. Zeszła na półpiętro i chciała robić kolejne kroki, gdy na dole pojawił się ktoś jeszcze. Och, oczywiście, lwica biegnie do zranionego lwa. -Dzień dobry, Tereso.
Krok za krokiem, szpilka miarowo uderzała po drewnianych schodach, a Theresa myślała o nich jak o broni, której można uzyć. Brak rewolweru wymuszał kreatywne szukanie alternatyw. Niewielkie kropelki spływały raz za razem ze zwiniętego parasola. Reebentoff nawet nie zdążyła wejść na półpiętro, gdy wpadła na... Och. Zatrzymała się w pół kroku. Sylvia w kamienicy. W kamienicy, w której mieszka Raven. Interesujące. Przekrzywiła głowę. - Uskuteczniałaś radzenie sobie z Crowem? - zapytała, nawiązując do ich ostatniego spotkania. Bo po cóż innego miałaby tu przychodzić Sylvia? Odwiedzić chorą babkę i jej koty? Reebentoff nie wierzyła w tak wielkie zbiegi okoliczności, a nawet jeśli wierzyła, to i tak najpierw weryfikowała pierwsze przypuszczenia.
Będzie kłamać? Och, wiedziała, że Theresa właśnie tego się spodziewała. Jakiejś zmyślonej historyjki. Sylvia uśmiechnęła się na jej słowa. -Nie, odprowadziłam Twojego pobitego kochasia do domu.-powiedziała spokojnie, schodząc dwa stopnie niżej-Życzę wam miłego popołudnia, zadbaj żeby zrobił sobie jakieś zimne okłady.-dodała, wymijając Teresę.
"Kleszcz". Pamiętacie? Była kiedyś taka kreskówka na Fix Kids. Jedną z postaci była Pokojówka, której bronią jako superbohaterki były właśnie buty. Rzucała nimi, a szpilki wbijały się w ściany, przygwożdżając do niej przeciwników. Crow zamknął za Sylvia drzwi i poszedł do łazienki, by samemu obejrzeć swoje stłuczenia. Zdjął koszulę i odwrócił się tyłem do lustra, chcąc sprawdzić, czy wszystko wygląda w porządku. Wyglądać - wyglądało, jutro będzie pewnie gorzej. Albo i nie.
Zmrużyła oczy. Ale nie zadała ani jednego pytania. Na pewno nie będzie rozmawiać i roztrząsać tej sprawy tu i teraz, na schodach, niemal publicznie. Zanotowała sobie w pamięci słowa brunetki. - Zadbaj o to, by wywiązać się z naszej umowy. - odparła ze spokojem. Interesy były priorytetem w jej relacji z Sylvią i chciała, by kobieta miała tego świadomość. Uśmiechnęła się lekko jednym kącikiem ust. - Do zobaczenia, Sylvio. Z ostatnimi słowami na ustach postąpiła już krok do przodu, by wyjść aż na piętro, gdzie znajdowało się mieszkanie Ravena. Nie obejrzała się, a z jej twarzy szybko zszedł uśmiech, zastąpiły go zaciśnięte usta. Nie dlatego, że podejrzewała jakie relacje mogą łączyć Ravena i Sylvię, oczywiście, że nie. W końcu nie miała żadnych podstaw ku temu. Zaciśnięte usta były wyrazem irytacji dla samej siebie. Powinna mieć oczy szerzej otwarte, być bardziej przewidywalna, powinna rozpuścić wici, a nie zajmować się jakimiś emocjonalnymi pierdołami... A mimo wszystko szła przecież teraz do Ravena. Przez chwilę miała abstrakcyjne wrażenie, że będzie tu wracać niezależnie od wszystkiego. Stanęła przed drzwiami i zapukała.
Miał odkręcić kurek wanny, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Westchnął więc i podszedł do przedsionka. - Silvi, naprawdę musiałaś zapom... och - urwał widząc w drzwiach nie Valmount, a Theresę. - Reebentoff.
Skrzywiła się. Szybko jednak odetchnęła, ze spokojem wyciągnęła broń, wolnym ruchem, niczym w slow motion, przyłożyła lufę do skroni Ravena. Strzeliła z wyrachowanym wyrazem twarzy. Kula z łatwością przebiła się nie tylko przez skórę, ale i czaszkę, by po chwili wyrwać dziurę z tyłu czaszki i pozwaląc tym samym, aby mózg rozbryzgał się gdzieś za plecami Ravena. Na twarzy Theresy wylądowało parę kropel krwi. Nie. Przecież nie miała tej pieprzonej broni. Nie odpowiedziała. Uniosła lekko podbródek do góry, jakby chciała tym okazać maksymalną dumę po uświadomieniu sobie, że z mieszkania Ravena wyszła atrakcyjna brunetka, której imię zdrabnia. Przyjrzała się mężczyźnie. Spuchnięty policzek, rozcięta warga... Pomyślała, że należało mu się, odrzucając tym samym współczucie. Najwyraźniej już jednak kobieta mu je okazała. Theresa Reebentoff już zapomniała jak smakuje zazdrość. Teraz wyraźnie czułą ją na języku. - Uhm... - mruknęła, uśmiechając się lekko, zaczepnie, zadziornie, ironicznie... ten uśmiech był apogeum sztuki uśmiechów Theresy. - Wybacz, że cię rozczarowuję.
- Czyli jednak niczego nie zapomniała- powiedział bardziej do siebie niż do Theresy, wpuszczając ją do środka. Wrócił z powrotem do łazienki. Drzwi zostawił za sobą otwarte. - Słyszałem, że zatrzymano cię w areszcie. Mówiłem, że tak będzie? - starał się nie brzmieć z przekąsem, ale chyba nie potrafił. Rozczarowała go? Owszem, ale nie tym, że nie okazała się Sylvią, która zapomniała czegoś zabrać.
Wspomnienie o Sylvii starała się puścić w niepamięć, nawet jeśli słowa Ravena właśnie do niej nawiązywały. Przejechała językiem po podniebieniu, starając się porównać do czegoś smak zazdrości. Na myśl przychodziło jej tylko źle opieczone mięso z nadmiarem cytryny. - Nie zatrzymanoby, gdybym została poinformowana, że macie nakaz. Piękny, podpisany przez komendanta, gotowy do wciśnięcia mi w gardło jeśli bym protestowała. - odpowiedziała spokojnie, ściągając przy tym buty i odkładając torebkę. Potem przeszła się w stronę łazienki, by oprzeć się o framugę drzwi. - I tak, owszem, mówiłeś, że tak będzie. Czy to jest jakiś pstryczek w nos z twojej strony? Wykombinowałeś to z Lambem? Bo szczerze mówiąc nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć. Przyglądała się mężczyźnie. I chociaż bardzo sie starała, to jednak zadziorność ustąpiła miejsca trosce. Podeszła i wierzchem dłoni, bardzo delikatnie, dotknęła opuchnietego juz policzka Ravena. - Z nas dwojga to chyba ja mam tytuł tej kłopotliwej. - mruknęła łagodnie. - Powinniśmy sie tego trzymać. Nie pytała o konkrety. Jeśli Raven będzie chciał, to sam jej powie, co sie stało. Jeśli nie - to i milion pytań go do tego nie zmusi.
- I co, może miałem ci jeszcze powiedzieć, co dokładnie w tym nakazie napisano? Co z tobą jest nie tak? - rozłożył ramiona w geście bezradności. Mówił jej, że Lamb będzie węszyć, mogła się domyślić, że będzie miał nakaz. Czyżby była głupsza, niż przypuszczał? - Tak ciężko ci ruszyć głową? Czy będzie taki moment, kiedy Theresa Reebentoff przestanie go irytować? Odchylił lekko głowę, kiedy dotknęła jego twarzy. Już miał na dziś dosyć troski. Sylvia jako tako go opatrzyła, tyle powinno wystarczyć. Czy zamierzał przyznać się do tego, że wstawił się za nią u komendanta, przypłacając to zawieszeniem? Nie.