Średnie mieszkanie Ravena Crowa Mieszkanie ma trzy pokoje, dwa mniejsze i jeden większy. W kuchni jest wystarczająco dużo miejsca, by postawić stół i cztery krzesła. W łazience za niewielką ścianką jest mały kącik do prania, z pralką i kilkoma sznurkami podwieszonymi pod sufitem. Sprzęty: - duża kuchnia węglowa - duży bojler - żelazko - chłodziarka z eterem - pralka - gramofon ____________________ Łączne zużycie węgla to 13,78 jednostki.
Ostatnio zmieniony przez Raven Alistair Crow dnia Pon Kwi 07, 2014 11:17 pm, w całości zmieniany 1 raz
Pomyślała chwilę i choć chęć przegrzebania wszystkich zakamarków mieszkania Crowa była niezwykle silna, nie mogła nie zgodzić się z koleżanką, że powinny już sobie pójść. - Niech będzie - westchnęła. - Chodźmy do Bernarda. On na pewno ma porządny zapas wina na poprawę nastroju. - Odstawiła butelkę na blat (niech ma pamiątkę, a co!) i wyszła z kuchni i poczekała na Alice w przedpokoju, zakładając rękawiczki. Rozejrzała się raz jeszcze, czy przypadkiem czegoś interesującego nie przeoczyła i wtedy jej oczom ukazał się leżący na podłodze liścik. - O, a to co - powiedziała sama do siebie, podnosząc znalezisko z podłogi i przyglądając mu się z uwagą.
Kiwnęła głową, łypnęła wzrokiem w stronę nieotwartych jeszcze przez nią drzwi. Upiła łyk wody wstając od stołu. Przystanęła chwilę nad zlewem, aby opłukać szklankę i położyć ją dnem do góry, obok. Odwróciła się w stronę Frances, oparła dłonie o blat, za plecami. - Jeszcze pójdę coś zobaczyć i możemy iść. - powiedziała na chwilę przed tym jak Payne zauważyła karteczkę. Reeves była już w połowie drogi. - Korespondencja jak sądzę. - odparła nie zamierzając wnikać w jej treść. W końcu to wiadomość do Ravena (no dobra, zżerała ją ciekawość). Alice nacisnęła na klamkę, drzwi do sypialni lekko zaskrzypiały.
- No wiadomo, przecież tak nie wolno, to niegrzeczne, tak wtrącać nos w nieswoje sprawy - powiedziała, gapiąc się w kartkę jak sroka w gnat. Albo cielę w malowane wrota. Otwierać czy nie otwierać? Ciekawość zwyciężyła. Fran rozłożyła kartkę i uważnie przeczytała liścik. - O kurwa - wymsknęło jej się, gdy zobaczyła podpis i skojarzyła z ostatnim numerem Od podszewki. O rety, rety! Z tego, co pamiętała, panienka leciała na dwa fronty. Powiedzieć, nie powiedzieć? Oczywiście, że powiedzieć! - Alice, musisz to zobaczyć! - zawołała, nie spuszczając wzroku z karteczki. - I muszę ci o czymś powiedzieć! Kretynka jedna, sklerozę mam, ale już sobie wszystko przypomniałam!
Drzwi otworzyły się szerzej. Zerknęła do środka, zaglądnęła głębiej. Nie pościelił łóżka! Skandal. Okropieństwo, jak to tak można. Zamiast cokolwiek mówić, uśmiechnęła się pod nosem, chciała podejść i poprawić pościel lecz położyła znów rękę na klamkę, odeszła od sypialni. Skrzypnęły niezamknięte drzwi. - C-coś się stało czy... czy... nie wiem? - wybąkała nieskładnie, marszcząc brwi. Nie chciała tego widzieć, stanęła oparta o krzesło. - Hm? Zobaczyć co? Powiedzieć co? Karteczka tak czy siak, mimo protestów, pewnie została jej wciśnięta. Zerknęła na papier czytając zwinne pismo spod kobiecej ręki. Wiesz gdzie mnie szukać. Alice uśmiechnęła się, może nerwowo. Czasem potrafiła... nie być sobą. Jak zareagowała? Nadzwyczaj spokojnie. Już nie było jej niedobrze, dziwnie - ale nie niedobrze. Żadna myśl nie przeszła przez jej głowę poza nazwiskiem. Nie za bardzo wiedziała jak się do tego... ustosunkować. Nijak, prawdopodobnie. - Cóż, racji nie miałaś. Cieszę się, że sobie radzi. - Zgięła kartkę tak jak ją ktoś przygotował za pierwszym razem. Położyła ją bez namysłu na szafce nieopodal drzwi.
Fran nie zauważyła nerwowego uśmiechu Alice, za to zarejestrowała jej uwagę, że się myliła. - Bom kretynka jedna i sklerozę mam jak Bernard - powiedziała szybko. - Widzisz, teraz dopiero mi się przypomniało, że w Od podszewki czytałam, że Crow z tą Reebentoff to się na posterunku zabawiał, ale ona na dwa fronty leci, bo i z O'Shea ją w dwuznacznej sytuacji widziano. - Mówiła bardzo szybko i trochę nerwowo, cała przejęta własnymi lukami w pamięci i sprawą, o której Alice na pewno nie miała pojęcia.
- Od podszewki? - Zmarszczyła brwi, na ustach gdzieś mignął figlarny uśmiech. - Może powinnam poczytać. - kiwnęła głową zerkając jednak w inną część domu. Jej głos nabrał pewności siebie, perlistej, pokrętnej, zabawnej, jakby właśnie własnymi słowami się bawiła. I całą tą sytuacją. - Raven będzie musiał sobie z tym poradzić w takim razie. - powiedziała. - Trudna sytuacja, tak na dwa fronty... A jaki jest... drugi front? - zadała to pytanie z taką ciekawością jakby rozmawiały sobie przy śniadaniu angielskim i pytała, z akcentem Brytyjczykom szczególnie charakterystycznym, o godzinę. A ci mają przecież zwyczaj do uwydatniania, przeciągania. Gdyby tylko żyli w tym uniwersum.
Plotki! Fran uwielbiała plotki! Oj, ile to ona się nasłucha w swoim sklepiku, ale ile jej koleżanki przyniosą z innych miejsc! Służba wie wszystko, moi drodzy, służba milczy przy swoich panach, ale widzi i nie stroni od dzielenia się swoją wiedzą. - Ten malarz, O'Shea - odpowiedziała. - Teraz sobie przypominam! Wiesz, tego co prawda w gazecie nie było, ale słyszałam, znaczy jedna taka babeczka, co u mnie od lat słoiki kupuje mówiła, że raz dziennikareczka zabawiała się z Crowem w pubie w Drugiej Strefie. Ale tej to nie wiem, czy wierzyć, bo własnego męża w trzy romanse wrobiła, a ja sama widziałam, jak chleje w Claudette z górnikami... No nie ważne. Ona młodsza jest od niego, to na pewno, albo tak cholernie dobrze się trzyma. - Fran zrobiła krótką przerwę, by złapać oddech i kontynuowała. - A z tym O'Shea to też dziwna sprawa. W Od podszewki pisali, że mu drinka odmówiła, ale jakoś niedługo potem razem w Black Paradise byli, wiesz, to ten klub dla bogaczy. Malarzyna podobno odstawiony jak stróż na rocznicę podpisania paktu po Wielkiej Wojnie, a to przecież menel jest, w szlafroku po mieście chodzi bez wstydu, więc musi coś być na rzeczy!
- Ach ten O'Shea... - kiwnęła głową zaplatając ręce na klatce piersiowej. - Kojarzę go, kiedyś widziałam jego prace, ale jeśli mnie pamięć nie myśli, właśnie było o nim ostatnio głośno, nie tylko w gazetach. - przyznała Frances rację. Omiotła jeszcze raz spojrzeniem dawne mieszkanie, w którym przyszło jej kiedyś żyć. Zastanawiała się czy zostawić mu notkę. - Mam nadzieję, że zabrał ze sobą zapasowe klucze. - powiedziała podchodząc do stołu przy którym, na krześle, zostawiła torbę. Zarzuciła ją sobie na ramię zerkając w końcu na Payne. - To co? Do Bernarda? - Zaraz klucze zabrzęczały przy zamku, drzwi zostały zamknięte, a Alice i Frances miały zamiar odwiedzić pana Bernia!
Prawda była taka, że dobrze zrobił, zostając w szpitalu. Dziś nie czuł już takiego zmęczenia. Wciąż był jednak ponury. Gdy wrócił do domu, nawet nie zauważył kartki, która leżała na komodzie. Usiadł w fotelu, i zapalił papierosa. Starał się nie myśleć o tym, co działo się kilka dni temu. Zamknął oczy, mimowolnie powracając wspomnieniami na pustynię. W kółko i w kółko powtarzał w głowie moment, w którym ginął Kevin. Rozważał kolejne opcje tego, jak wszystko mogło się potoczyć. To, co zrobili źle, i czego nie zrobili w ogóle. Tylko to mógł teraz robić. Zawracać sobie głowę przeszłością, której już nie zmieni. Przesiedział tak pół dnia. Kolejne pół godziny przeleżał w wannie. Długo myślał o tym, o czym rozmawiał z Kevinem. Ilu rzeczy nie zdążył zrobić? W końcu wstał, i poszedł się ubrać. Chwile potem nie było go już w domu.
Nie do końca chyba chodziło jej o takie "załatwianie spraw". Wcześniej postanowiła nie przchodzić tutaj, odsunąć się od Ravena, dać sobie chwilę na zduszeniem tych iskierek ciepła, które budziły się gdzieś na dnie serca, wewnątrz pancerza, który stworzyła. A mimo to stała teraz przed drzwiami jego mieszkania z tlącym się w dłoni papierosem i lekkim uśmiechem, który mógł oznaczać wszystko. Chyba po raz pierwszy zamiast planować wszystko na swoją korzyść, postamowiła po prostu zobaczyć co się stanie.
Crow miał kilka wolnych dni. Siedział wiec w domu, nie robiąc zupełnie nic, poza wypominaniem sobie smierci Kevina. Opatrunki zmieniał zgodnie z zaleceniami lekarza, może nawet częściej. Byle cos robić. Przy cichej muzyce płynącej z gramofonu, szklance zimnej herbaty, nieposcielonym łóżku, niedopalonym papierosie - nawet na to nie miał ochoty- wyrzucał sobie wszystko. Ostatnie, czym sobie zaprzatal głowę to jakieś pukanie. Dlatego chwilę trwało, zanim otworzył drzwi. - Reebentoff... - baknal, gdy ją zobaczył. Od tamtej nocy się nie widzieli.
- Ostatnio nie byłeś taki zmieszany. - uśmiechnęła się zjadliwie. Jakoś nie mogła sobie tego podarować. Wiedział, że będzie żałować tego, co zrobił, więc niech teraz żre konsekwencje.
A jednak nie ruszyła się z miejsca. Nie prześlizgnęła się przez próg, nie wykonała żadnego gestu w stylu "no dalej, wpuść mnie", nie zrobiła nic, co wskazywało na to, że będzie spełniać swoje kaprysy - czy tego Raven chce, czy nie. W zasadzie to zachowała się trochę jak wampir, który nie przekroczy progu bez zaproszenia. Jak nigdy, dawała drugiej stronie pełne prawo decydowania, co stanie się za chwilę.
Zaciągnęła się, myśląc o tym, że Raven chyba nigdy nie zwrócił się do niej po imieniu.
- Aa... przepraszam. Proszę... - odsunął się, aby przepuścić ja w drzwiach, bo przecież nie będzie z nią rozmawiać na korytarzu. No jasne, ze zaraz przypominało mu się, co wyprawiali kilka nocy temu. I znów wprowadziło go w ten dziwaczny stan ni to konsternacji, ni zadowolenia, ni niezrecznosci. - Cos się stało? - zamknął za Theresa drzwi i wszedł do pokoju. Mógłby zaproponować kawę, albo jakiś alkohol, ale nie zrobił tego. Jakoś nie przyszło mu to do głowy. A i tez na żadną z tych rzeczy nie miał ochoty.
Zmierzyła Ravena wzrokiem, gdy wchodziła do mieszkania. Wyprawa na pustynię rzeczywiście musiała dać mu nieźle w kość. Wyglądał na wyczerpanego - nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie. Miała wrażenie, że w przypadku gier słownych i zaciętości, która zawsze towarzyszyła im rozmowom, zmiażdżyłaby go bez wysiłku.
Na bardzo krótką chwilę przyłożyła mu dłoń do policzka. - Kiepsko wyglądasz, Raven.
Cofnęła się i rozejrzała. Skoro już zaprosił ją do środka, to było równoznaczne dla Theresy jak "czuj się jak u siebie w domu". Więc się poczuła. Odnalazła wzrokiem barek i ruszyła w jego kierunku.
- Powinieneś wychodzić teraz do ludzi. Jeśli się zamkniesz w czterech ścianach, nie wyjdzie ci to na dobre. - sama się obsłużyła, nalewając whisky. Odwróciła się w stronę mężczyzny. - Dlaczego myślisz, że coś się stało?
Owszem, w zasadzie się stało. Nie przyszła przecież bez powodu. Ale chciała usłyszeć odpowiedź.
Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, Theresa szła juz w stronę barku. Machnal wiec ręką, jakby chciał powiedzieć, ze mu juz wszystko jedno. Skoro się nie krepowala, to nie robiło mu to juz żadnej różnicy. Usiadł na kanapie. Czy zdawał sobie sprawę z tego, ze Alice tu była? Razem z Feances? Ani trochę. Z reszta, gdyby wiedział, to czy by to coś zmieniło? Na pewno nie. Powinien wychodzić do ludzi? Spojrzał na kobietę. A po co? Mógł siedzieć w domu i nie zawracać sobie niczym głowy, to siedział. Nie miał ochoty wychodzić. - Zawsze przychodzić z jakiegoś powodu- stwierdził.
Przymknęła na chwilę oczy. Ciepła whisky. Przesunęła językiem po podniebieniu. Smak wydawał się jeszcze bardziej intensywny. Wcześniej myślała, że jeśli dorwie Ravena w łóżku (choć jak się okazało, to on dorwał ją), to gra dobiegnie końca. Wygra i to będzie wszystko. Wyglądało jednak na to, że rozgrywka dopiero się rozpoczyna. I Theresa zamierzała się świetnie przy tym bawić.
- Tak, zawsze mam powód. - odpowiedziała, otwierając oczy i patrząc na tę znudzoną sylwetkę na kanapie. - Nie trzeba być tu chyba geniuszem, żeby się zorientować, że tym powodem jesteś ty.
Zgrabnym krokiem podeszła do kanapy i usiadła obok mężczyzny. W jednej dłoni trzymała szklankę z whisky, druga swobodnie spoczęła na miękkiej narzucie. Theresa patrzyła przed siebie, uśmiechała się lekko.
- Kupiłam lokal w centrum, za pardę dni otwieram kawiarnię artystyczną. - powiedziała w końcu. - Chciałabym, żebyś przyszedł. - dopiero teraz przeniosła wzrok na Ravena. - W charakterze osoby towarzyszącej. Tak jak mówiłam. Wyjście do ludzi dobrze ci zrobi.
- Ja - kiwnal głową. W sumie, jakby się bardziej zastanowić, miało to sens. Mężczyzna z gory założył, ze Theresa miała do niego jakiś interes. Nie przyszło mu jednak do głowy, ze tym razem interes będzie interesem w rzeczywistości. - Po co ci kawiarnia artystyczna? - uniósł lekko brwi. Nie, żeby nie wierzył w to, ze kobieta potrafilaby się czymś takim zająć. Tylko... no, dobrze, nie wierzył w to. Była dziennikarką, a nie kimś, kto zajmuje się handlem. Kwestię towarzyszenia jej podczas otwarcia przemliczal wiec wyglądało na to, ze się zgodził.
Tylko czekała na to pytanie. Ściągnęła buty, by móc swobodnie usiąść na piętach, tym samym zwróciła się niemal całą sobą w stronę Ravena. Uśmiechnęła się figlarnie. A potem zrobiła coś, o czym wiedziała, że tego nie znosi - pstryknęła go w nos.
- Kawiarnia artystyczna. - powiedziała ze śmiechem, jakby w tej nazwie kryła się cała definicja i plejada powodów odpowiadających na pytanie. - Cała bohema Zigguratu w jednym miejscu, zabawa, alkohol, opary opium, żarty, swoboda, artystyczna inteligencja, sztuka, brak miejsca na nudę. - przekrzywiła głowę. - A poza tym mam taki kaprys. - wypiła zawartość szklanki jednym łykiem, przechylając wysoko szklankę. - Więc jak? Będziesz tam ze mną?
Zmarszczyl brwi i chwycił kobietę za nadgarstek, by odsunąć jej rękę od swojej twarzy. - Nie rob tak - powiedział licząc na to, ze go posłuchać. Równie dobrze pewnie mógł o to prosić ścianę. - Kawiarnia artystyczna. Ten opis przypomina burdel Leviani - zauważył. Szybko wyobrazil sobie, ze Koronka bedzie miala konkurencje. Artysci w koncu byli jak takie sprzedajne prostytutki. Prawda? Zauważył jeszcze jedną rzecz. Reebentoff miała chyba problem z alkoholem. Tę uwagę jednak sobie darował. - Pójdę - wzruszył ramionami. Nie, wcale nie chciał nigdzie iść.
Chwyt za nadgarstek wywoływał miłe skojarzenia. Słowa już nie. Zwęziła lekko oczy.
- Robię to, na co mam ochotę.
Normalnie pewnie powtórzyłaby irytujący dla Ravena gest, teraz jednak tego nie zrobiła. Jakby jednak zakaz coś dla mniej znaczył. A może nie? Może znowu tylko się droczyła? Nie skomentowała przyrównania jej kawiarni do burdelu. Nie uznała tego za obraźliwe, chociaż pewnie takie były intencje. Zignorowała to. Nie pierwszy i nie ostatni raz chciał jej przecież wbić szpilę.
Odwróciła się i położyła Ravenowi głowę na kolanach. Kasztanowe włosy rozlały się po jego kroczu. (Ahahahaha) Theresa patrzyła na niego z dołu, z uwagą, w której nie było już figlarnego rozbawienia.
- Jak twoje rany? - powiedziała cicho. Chyba nie chodziło jej tylko o fizyczne obrażenia. - Jak się czujesz?
Robiła to, na co miała ochotę. No, naprawdę... mężczyzna wywrócił oczami. Te dzisiejsze kobiety robiły się coraz bardziej rozpuszczone. Tę uwagę również zatrzymał dla siebie. Nie musiała znać takich jego myśli, jak i wielu innych. Nie ukrył zaskoczenia, kiedy położyła się opierając głowę na jego kolanach. Wplótł jednak palce w jej włosy, by przeczesać je lekko. Zadała proste pytanie, na które miał masę odpowiedzi. Wszystko dusił głęboko w sobie. - Dobrze. I źle - powiedział krótko, To chyba musiało jej wystarczyć. Palcami drugiej, wolnej dłoni przetarł kąciki oczu.
Uniosła dłoń i zaczęła bawić się kołnierzykiem od koszuli Ravena. Było w tym coś z nerwowego gestu, którym chce się zająć myśli. Gdyby umieli ze sobą szczerze rozmawiać, to pewnie nawet byłaby w stanie stwierdzić, że może trochę rozumie poczucie utraty i winy, jakie targają policjantem.
- Samotność to najgorsze, co możesz sobie teraz zafundować. - powiedziała wolno. Milczała przez chwilę, a potem uśmiechnęła się lekko, uśmiechem, który na pewno nie należał do Theresy - Powinieneś w takich chwilach posyłać po mnie. Irytacja, jaką w tobie wywołuje pozwoliłaby ci na chwilę zapomnieć o zmartwieniach.
Niestety, nie potrafili. Być może jeszcze minie wiele czasu, zanim się tego nauczą. - Skąd ta pewność, że potrzebuję teraz towarzystwa? - zapytał spoglądając na nią. W pewnym sensie było mu dobrze tak, jak było. Nie przypominała w tej chwili Theresy, jaką znał. Już któryś raz. Czyżby jednak ta cała pycha była zwyczajną maską? Nie, nie chciał sobie dziś tym zaprzątać głowy. Nie teraz. Jutro też nie. Niczym nie chciał. I tak będzie to robił. - Gdzie ta twoja głupia kawiarnia ma być? - postanowił zmienić temat. Tak było wygodniej, prawda? Najlepszy sposób na wykręcenie się od odpowiedzi.
- Nie powiedziała, że potrzebujesz. Tylko, że powinieneś. - zaśmiała się cicho, obie dłonie złożyła na brzuchu. - Samotność przepełniona poczuciem winy cię wykończy. - dodała prawie szeptem. - Skończysz w miejscu, gdzie nie ma już odwrotów. - podniosła na niego zielone oczy, badała spojrzeniem linię szęki Ravena, szyji... - Nie musisz mnie potrzebować, ale gdybyś jednak,miał taki kaprys.. Cóż. Wiesz, gdzie mnie szukać.
Jak na razie to jednak Theresa częściej odnajdywała Ravena. Z jednej strony plotki i intrygi musiały się zgadzać w tych pokrętnych rachunkach, jakie robiła Reebentoff. Z drugiej - budziło się w niej coś co bardzo jej się nie podobało i co lgnęło do detektywa.
- W centrum. - rzuciła obojętni, odwróciła wzrok, rozglądają się po mieszkaniu. - Cala snobistyczna elita pod ręką. - zamlnęła na chwilę oczy, bo bała się ich wyrazu -Ta kawiarnia ma dostarczać rozrywki przede wszystkim mi.
- Nie jestem pewien- w takich chwilach wolał spędzać czas samotnie. Wystarczyło mu, że w gazetach wspominano nazwiska tych, którzy wrócili z wyprawy. Nie potrzebował kolejnych ciekawskich spojrzeń, ani tym bardziej pytań o swoje barwne przygody. Wcale nie były barwne. Tego starał się uniknąć. Słowa kobiety były zastanawiające. Takich rad nie udziela się, bez doświadczenia. Jeszcze raz przeczesał palcami jej włosy. - W centrum. No tak... - drugą rękę ułożył sobie na brzuchu kobiety, tuż obok jej dłoni. - Noo... mam nadzieję, że dasz radę to utrzymać- wzruszył ramionami. Chyba zawsze lepiej tak, niż zbankrutować, i to w tak głupi sposób, prawda?