Step Wschodni porastają niewysokie trawy oraz kaktusy, w których cieniu skrywają się mniejsze stworzenia. Teren nieosłonięty przed słońcem. Im dalej zmierza się w stronę południa, tym mniej roślinności można spotkać. Niekiedy na stepach można natknąć się na Intshe.
Karczmarz obejrzał się, czy na pewno wszyscy za nim jadą i by ewentualnie pośmiać się w duchu z tego, kto zdążył zlecieć ze swojego intsha, po czym uważnie rozejrzał się dokoła. Jak okiem sięgnąć nic tylko pusty i nieprzyjazny step. - Ładnie tu, co? - zagadnął, zapatrzony w dal. Zwiadowcy oddalili się już nieco od drogi na południe, która w takiej odległości od miasta i tak bardziej przypominała wydeptaną ścieżkę niż prawdziwą drogę.
- Pięknie.- zgodził się lakonicznie Jim. Jakby nie patrzeć słowa karczmarza to była prawda. Pustynia była piękna ale również niebezpieczna. Jak kochanka potrafiła zagarnąć w swoje szpony i nie puścić już zdobyczy. Jim zerknął na swoich towarzyszy. Starszy może i da radę, przynajmniej na takiego wyglądała a studencik? Jak go nie zabija entuzjazm to kto wie może ta lekcja mu się do czegoś w życiu przyda.
Romesey gibał się na boki, na opierzonym stworzeniu, mocno trzymając się lejców czy czegoś innego, co akurat zostało ptaszysku założone. I chociaż podejrzliwie obserwował z początku kroki ptaka, to jednak szybko się rozluźnił. W końcu nie spadł po minucie ani dwóch, to raczej już nie powinien. - Wspaniale. Jak długo pan zamieszkuje te tereny? Odezwał się na pytanie przewodnika i uśmiechnął się do niego szeroko, zaszczycając tym gestem także pozostałych towarzyszy. Czuł się wspaniale i tylko żałować mógł, że ptak nie polata.
Przewodnik zastanowił się chwilę nad odpowiedzią, jakby liczył lata, które spędził na pustyni. - Długo - odparł w końcu, drapiąc się po głowie. Nagle intsh Romesey'a zatrzymał się, wstrząsnął ciałem i pokręcił gwałtownie głową. Coś go zaniepokoiło na tyle, że chciał zrzucić swego jeźdźca.
Czy Romesey'owi uda się utrzymać na grzbiecie potężnego ptaka? Rzucasz na reakcję dwiema kośćmi. Jeśli przekroczysz próg 16 punktów, udaje Ci się szybko objąć szyję swojego intsha i nie zlecieć. Jeśli będziesz miał mniej, ptak zrzuca Cię z siodła i podbiega bliżej intsha dosiadanego przez karczmarza, który wydaje się być przewodnikiem stada.
Gdy Romesey w ten czy inny sposób będzie próbował doprowadzić siebie i swojego intsha do porządku, pozostali rozglądają się uważnie za tym, co tak wystraszyło ptaka. Rzut na percepcję, próg 18 punktów. Jeśli się uda, tuż obok miejsca, gdzie zatrzymał się wierzchowiec Romesey'a, zauważacie, że coś zostało tam niedawno przysypane piaskiem przez wiatr. Jeśli się nie uda, a student z powrotem dosiądzie swojego intsha, również może spróbować się rozejrzeć.
- Czego wypatrujemy? Na co zwracać uwagę? Przeszedł od razu do sedna sprawy, nie wyrażając swoich poglądów na temat piękna pustyni. Owszem była piękna ale na tym koniec. Nie zdążył usłyszeć odpowiedzi przewodnika gdy intsh Romeseya przestraszył się, w rezultacie próbując go zrzucić ze swojego grzbietu. Niezależnie od tego co stanie się z tą dwójką, postanowił rozejrzeć się po najbliższym otoczeniu chcąc wypatrzeć powód zachowania ptaka.
15+7=22
I wypatrzył. Nieopodal miejsca w którym zatrzymał się wierzchowiec, zauważył coś co niedawno zostało przysypane przez piach. Wskazał ręką w owo miejsce, zwracając się do reszty swoich towarzyszy. - Cokolwiek wystraszyło intsha, znajduje się tam pod piaskiem. Sądzę że trzeba to sprawdzić. Rozejrzał się w poszukiwaniu jakiegoś kija. Nie miał zamiaru iść i grzebać w piachu ręką, byłoby to zbyt głupie i nierozważne. Miał nadzieję, że nie musiał tego tłumaczyć reszcie.
Czy Jim nie mówił że starszy mężczyzna powinien sobie dać radę? Chyba przeczucia go nie myliło. Podjechał do miejsca w którym widniał ślad, zachowując bezpieczna odległość i z odbezpieczoną bronią.
Chłopak spojrzał na przewodnika, który udzielił zdawkowej odpowiedzi i już chciał zadać kolejne pytanie, gdy jego wierzchowiec niebezpiecznie i gwałtownie zatrząsł całym ciałem. Tylko sekunda instynktownej reakcji studenciaka, uratowała gop rzed spadnięciem na spękaną ziemię. Romesey przytulił się do szyi ptaszyska, czując jak serducho mu wali. - No ćśśś spokojnie, wszystko jest w porządku. Delikatnym głosem próbował uspokoić intsha, coby ten drugi raz nie postanowił się rzucać. Pogłaskał ptaka po piórach, patrząc za swymi towarzyszami i nie zamierzając podjeżdżać bliżej.
W piasku krył się całkiem świeże, bo zaledwie kilkudniowe truchło intsha. Nic dziwnego, że ptak Romesey'a się wystraszył, dostrzegłszy martwego pobratymca. Na wystającym z piasku dziobie była kępka ciemnej, gęstej sierści. Trup nie był kompletny - brakło mu części tułowia i jednej nogi. To, co zostało, było obgryzione i poszarpane. - A nie mówiłem, że był? - powiedział karczmarz, kręcąc głową z niezadowoleniem. Przygotował strzelbę, tak na wszelki wypadek. - Nażarł się i poszedł dalej. Ruszamy, trzeba okrążyć wioskę. - Skręcił swojego intsha na zachód. Tu drapieżnika już na pewno nie było. - No dalej, bo zaraz się ściemni i gówno zobaczymy - ponaglił towarzyszy i ruszył na step zachodni.
-Niezłą wyżerkę sobie urządził.- skomentował Ledwitch i zwrócił swojego ptaka w stronę wskazanym przez karczmarza. Kto wie czy gdyby nie był sam to nie udałby się na małe polowanko. Z tymi dzieciakami i uczonymi na karku to jednak odpadało. Ruszył na zachód.
Była zła. Obrażona. Miała po prostu focha. Szła z nosem na kwintę i nie odzwała się do nikogo, bo nikogo też nie znała. Czuła się, jakby znalazła się w tej grupie za kare. Rozdzielili ją z każdym, kogo znała. Nawet cholernym Amosem! Nie miała ochoty iść dalej, najchętniej by zawróciła i poczekała na powrót wyprawy w wiosce myśliwych.
Pomógł wyciągnąć nieszczęśnika, bez słowa szarpną za linę i go wyciągną. Pewnie sam by to zrobił... Dziwne kłótnie i spory go nie obchodziły, więc zgodnie z podziałem ruszył za Malonem. Było mu wszystko jedno. Na pewno gdy będzie trzeba ukręci komuś kark. Z jednego się cieszył że nie idzie z nim gaduła Amos. Spojrzął na nadąsaną panienkę, nawet się lekko uśmiechnął, jednak nic nie powiedział. Poprawił strzelbę i torbę po czym ruszył za przewodnikiem.
Idąc, nie cieszył się z lekkiego plecaka, tylko narzekał na Corby'ego i jego przerośnięte ego. Widział, że panienka jest nieco niezadowolona, ale nie obchodziło go to. - Zobaczycie, kiedy Corby będzie gapił się w tunele po solucanach do końca świata i w ogóle nie wrócą do miasta - marudził.
Słońce chyliło się ku zachodowi w rekordowym tempie, jak to na pustyni. Podróżnicy rozbili obóz, ustalili warty i udali się na spoczynek. Następnego ranka, gdy tylko zaświeciły pierwsze promienie słońca, zebrali się do drogi. Wpakowali co cięższe bagaże na pozostałe im dwa intshe i ruszyli dalej.
Przypominam o zmniejszeniu w ekwipunku racji żywności i wody na, odpowiednio, 5,5 i 5 dni.
Wyspała się. W miarę. O ile nikt jej nie kazał przejąć warty, a sama się do tego nie pchała. Zapakowała plecak, napiła się wody i ruszyła dalej, nie odzywając się do nikogo. Jeszcze trochę to zapomni jak się mówi!
Ciężka to byłą przeprawa. Dochodziła czwarta, kiedy tu dotarliście. Było już jasno, słońce dopiero powoli przygotowywało się do dawanie we znaki. Gdzieś w oddali coś się poruszyło.
No i przegadał z Leą resztę nocy. Ruszyli bladym świtem w dalszą drogę. Szedł przodem, z bronią w gotowości, choć szczerzę to wątpił, by mu się teraz przydała. Wciągnął głośno powietrze. Nie było nic bardziej orzeźwiającego na pustynii, niż rześkie poranne powietrze. Jako, że szedł przodem, szybko zauważył, że coś jest przed nimi. - Czekajcie. Coś tam jest - zwrócił się do towarzyszy.
Lea wlokła się za Tośkiem, choć oczy ją szczypały. Teraz żałowała, ze nie mogła spać. - Co? - podniosla wzrok na horyzont, ale nic nie widziała - Gdzie?
Grimes był jakiś małorozmowny i mimo tego, że kobieta chciała pogadać, to jednak wstrzymała się na wzgląd czasu spędzonego z nim podczas burzy. Doskonale zdawała sobie sprawę, że ciutek za dużo wtedy gadała - ale jak się nudzi, to gada. Niemniej jednak kiedy już byli w tej wiosce myśliwych, to trochę czegoś zjadła, coś wypiła i po chwili ogarniania poszła spać. Z początku było jej trudno zasnąć, inny klimat, inne powietrze... to miało wpływ. Koniec końców w przeciwieństwie do Lea zasnęła w głęboki sen, dlatego gdy już nadeszła pora na pobudkę, to tym razem było trudno ją obudzić a co dopiero aby zwlokła się ze swojego posłania! Niemniej nie było tragedii... normalnie w bazie by teraz pobiegła, później pod prysznic poszła... tak, jak tylko wróci do domu to zrobi sobie wielogodzinną kąpiel i to nawet jeśli miałby jej się dom na głowę zawalić! Teraz jednak razem z innymi szła, trochę żywsza niż poprzedniego dnia. Spakowana, w tym samym stroju co wcześniej, kapelusz pustynny , ale i na nich google/okulary przeciwsłoneczne, które w razie czego założy gdy promienie słoneczne jeszcze bardziej się nasilą. Wysunęła się nieco naprzód, była gdzieś tak w środku grupy a sama uważnie rozglądała się dookoła, jakoby chciała coś dostrzec, czego inni wcześniej nie zauważyli. W pewnym momencie stanęła, gdy tylko usłyszała że ktoś powiedział, iż coś gdzieś jest.
- Widzę! - wskazała mało elegancko paluchem - Kuropatwy.. Raz.. dwa.. trzy.. dużo - umiała liczyć powyżej trzech, oczywiście, ale nie widziała dokładnie i właściwie nie było po co.
Odetchnął z ulgą. Widać Lea miała lepszy wzrok od niego. - Faktycznie - teraz jak mu to powiedziała, to rozpoznawał te kształty. - Niezłe masz oko - powiedział z uśmiechem i ruszyli dalej, już spokojniejsi.
- Będe starsza to tez będe gorzej widzieć - rzuciła, ale nie złośliwie. Przynajmniej nie specjalnie. - Nie upolujemy ich? Znaczy, wy? - bo ona nie zamierza strzelać do biednych ptaszków. Jasne, mają prowiant, ale przecież wolałaby zjeść świeże mięso.