Około piętnastu mil na wschód od drogi i dwudziestu na południe od murów miasta znajduje się rozległy płaskowyż, poprzecinany gdzieniegdzie rozpadlinami. W niektórych z nich są niewielkie jaskinie.
- Tak! To właśnie ta szerokość! Widzicie? To ponad pół metra - Corby podszedł do dziury i pochylił się nad nią.- To musiał być naprawdę duży okaz. Solucany, moi państwo, są wszystkożerne. To znaczy, że nie są im straszne kolce kaktusów, czy kości. Przypuszczam, że istnieje możliwość, że potrafią tez zjadać inne, martwe solucany. To trochę straszne, ten kanibalizm, hehehe - zaśmiał się wesołkowato- prawda? No, panie Malone, pomoże pan? Wyglądało na to, że Corby ani trochę nie przejął się Carnarvonem, który wciąż w nieszczęsnej dziurze siedział. Ani nie przeszkadzało mu to, że wyręcza się doktorem Malone'm. W końcu był tu najstarszy i miał do tego prawo!
Malone zignorował pojawienie się liny, o którą wcześniej prosił, urażony do reszty zachowaniem profesora. Może i był starszy, może i miał wyższy stopień naukowy i więcej osiągnięć, ale nie nabył dzięki temu prawa do wysługiwania się młodszym kolegą. - Jak widać, panowie całkiem nieźle sobie radzą, a jeśli pan taki chętny do pomocy, z radością odsunę się, by zrobić panu więcej miejsca - powiedział dość opryskliwym tonem.
- Sugeruje pan, że jestem gruby, panie Malone? - Corby zmarszczył brwi. Tak właściwie, to można było go nazwać grubym. Ale sam w życiu by tak o sobie nie powiedział. Miał mocne kości! - Tak może pan sobie gadać, gdy pan coś osiągnie! A na ten moment nic się na to nie zapowiada.
- Nawet jeśli, to byłoby jedynie stwierdzenie faktu - burknął. - A to, że miał pan odrobinę więcej szczęścia na poprzednich wyprawach nie upoważnia pana do pomniejszania wagi moich dokonań! Pragnę przypomnieć, że od czasu przypadkowego odkrycia solucana o niczym innym pan nie mówi, a do ostatniej publikacji naszego instytutu o zwyczajach godowych alakdanów jedyne, co pan przygotował, to własne zdjęcie na tylną okładkę!
- Pan, panie Malone w ogóle nie powinien wypowiadać się na ten temat! - Corby aż poczerwieniał na twarzy ze złości, że ktoś mu pyskuje. Jemu, wielkiemu odkrywcy! Chyba wszyscy zapomnieli o biednym Carnarvonie, który wciąż tkwił w dziurze. A przynajmniej Corby o nim zapomniał. - Mówię o solucanach, ponieważ je odkryłem! To bardzo ważne! Te zwierzęta są niezwykle pożyteczne, w przeciwieństwie do pańskich prac naukowych! - wciągnął ze świstem powietrze. Wydzieranie się w takim upale było męczące.- Ty! Ty, ty, i ty- zaczął wskazywać palcem kolejne osoby.- Jeśli chcecie naprawdę coś odkryć i stać się kimś ważnym, idziecie ze mną!
- Akurat ja mam do tego najświętsze prawo! - odpyskował. A co, w końcu to on niemal całą tę książkę napisał. - Wątpię, czy skupiony na własnych dokonaniach i odbieraniu medali w ratuszu miał pan czas choćby na przejrzenie moich ostatnich prac! - Burknął jeszcze kilka niezrozumiałych słów, po czym spojrzał na wybranych przez Corby'ego podróżników i zwrócił się do pozostałych. - Jeśli chcecie skupić się tylko na solucanach, proszę bardzo, dołączcie do szanownego pana profesora! Na prawdziwą wyprawę odkrywców macie szansę tylko ze mną.
Wiktoria słysząc kłótnie dwóch profesorów wpierw starała się ją zignorować. Może myślała, że skończy się na jednym zdaniu docinków i jakoś pomogą panu botanikowi, jednak kiedy Ci nie przestawali, a tylko jeszcze bardziej się nakręcali to aż się coś w niej zagotowało. -Przepraszam szanownych panów, ale może zamiast sprzeczać się o to kto ma więcej tytułów przed nazwiskiem w jakikolwiek sposób przejęlibyście się tym, że panów kolega utknął w dziurze?-odwróciła się do nim, odzywają się poirytowanym tonem-Jeżeli któryś z panów wyląduje kiedyś na moim stole operacyjnym to ja też zacznę się sprzeczać z kolegą, które z nas zna więcej regułek! Zero empatii, no zero...-burknęła jeszcze po nosem, kręcąc głową, po czym odwróciła się w stronę rzeczonej dziury, zastanawiając się ile im zajmie wyciąganie go stamtąd.
Na szczęście nie wszyscy zapomnieli o nieszczęsnym Arthurze. Gdy profesor Corby i doktor Malone kłócili się, kto jest większym odkrywcą, Red i Kevin z małą pomocą Ravena wyciągnęli poobijanego botanika na powierzchnię.
Kłótnia przewodników jednak doprowadziło do podzielenia się ekspedycji na dwie grupy. Skład obydwu jest następujący:
Razem z profesorem Corby'm wyruszają: Romesey Amos Kevin Wiktoria Arthur Raven
Do doktora Malone'a natomiast dołączają: Jim Red Leanne Henry Joel
Spojrzala na Wiktorię i było widać, że jest jej wdzieczna za internwencję, bo sama czuła, że nie ma siły przebicia. Ale teraz mieli się porozdzielać! Jak to tak! Kolejne spojrzenie, lekko spanikowane, rzucone Wiktorii. No jak to mają iść osobno?! Co jak co, ale jedyną kobietę jednak wolałaby mieć blisko.. w razie.. czegokolwiek. Poza tym ma zostać z tymi, których WCALE nie zna? To już wolała takiego Amosa.
Okej, tego było za dużo. Dzielenie się? Nie można pozwolić na to, żeby kłótnie dwóch zarozumiałych profesorków spowodowały, że się rozdzielą. Też popatrzyła się z lekkim niepokojem na Leę. Wolałaby, żeby jako dwie kobiety były w jednej grupie. Ona miała męża, a ta dziewczyna? Jeszcze mężczyznom jakieś głupie pomysły wpadną do głowy. Nie wiadomo w sumie z kim wyszli na tę wyprawę. -Jak to podział?-odezwała się jeszcze raz.-Nie zgadzam się. Jestem jedynym lekarzem, jeżeli cokolwiek zdarzy się w drugiej grupie to nie będę mu w stanie pomóc, a po to na tą wyprawę się wybrałam.-popatrzyła na Corby'ego ewidentnie zdenerwowana.
Podeszła do Wiki i stanęła obok, choć mniej pewna siebie. - Jestem za. Poza tym, nie pójdę z ludźmi których nie znam. Nie ma w mojej grupie nikogo, kogo bym znała oprócz profesora Malone'a.
Z kim jak z kim, ale Romesey jak miałby wybierać, to wyruszyłby z profeserem. Tylko, że go w ogóle nie pytano. Chłopak nerwowo obserwował kłótnię między naukowcami, zerkając co jakiś czas to w dziurę, to na Leanne. Jej obecność była miła chłopakowi i zupełnie nie podobało mu się to całe rozdzielenie. Musiał zainterweniować. - Profesorze, panie mają rację. Jeśli chce pan oddać pannę Hearnes pod opiekę doktora, to proszę pozwolić mi do nich dołączyć. Odezwał się do Corby'ego, chociaż miał nadzieję, że ten nie będzie chciał go wypuścić i zgodzi się na zabranie Lea.
A Amos żuł znów jakiś patyk, który dyndał mu spomiędzy ust. Botanik nie patrzył gdzie lezie, więc wpadł, żadne zaskoczenie, taka była kolej rzeczy. Ale że profesorkowie zaczęli się kłócić? Aż się roześmiał na głos. Doprawdy, banda mieszczuchów. Nawet tutaj, na niebezpiecznej pustyni, wolą przepychać się własnymi ego, niż rozglądać. Ale on nie, o nie, Amos uważnie obserwował otoczenie, przygotowany i gotowy na to, co ewentualnie może nastąpić. W zasadzie to nawet przestał wszystkich słuchać, nie miał ochoty na takie głupoty. Nadstawił uszu dopiero przy gadtce o podziale. Skrzywił się. TAk, tak najlepiej, niech zwady osłabią grupę, a athwale rozszarpią nas na strzępy. Aż się w nim zagotowało na taką głupotę.
- Rozdzielić się? - podniósł głos. - Panowie wykształciuchy chyba zapomnieli mózgów z miasta zabrać. Może od razu strzelimy sobie wszyscy w łeb, co?
- Wszystkie pańskie prace bym przejrzał, gdyby były tylko cokolwiek warte! - profesor Corby aż opluł sobie wąsy z oburzenia. - Ale tak się składa, że nie są warte kawałka złamanego rila! Uparcie ignorował protesty uczestników dotyczące podziału. Prawda była taka, że to on zajmował się organizacją wyprawy i to od niego zalezało, czy dostaną za nią zapłatę. Decyzja zapadła i nawet wdzięki Wiktorii czy Leanne nie były wstanie jej zmienić.
Przeklął brzydko pod nosem, pomruczał, jaki to profesor okropny, wyrzucił jego graty ze swojego plecaka i zwrócił się do swojej części wycieczki. - Za mną! - zarządził i ruszył przed siebie.
Romesey mógł tylko załamać ręce i ruszyć za profesorem. - Uważaj na siebie. Rzucił jeszcze do Leanne, spoglądając na nią znacząco. Miał nadzieję, że ta we właściwym czasie użyje swej broni, a i wkrótce się spotkają.
- Och. - mruknęła tylko i nie patrzyła na kolegę. Głupio jej jakoś było. - Cieszę się, że.. że wróciłeś. - mruknęła ciszej, żeby inni nie słyszeli. Pewnie mieli ich za idiotów, za obściskujące się dzieciaki, ale Lea na prawdę bardzo cieszyła się, że Rom wrócił. - Przeciez masz pogryzioną nogę, jak chcesz nieść dwa plecaki? - po pierwsze nie była pewna czy je uniesie, a po drugie czy w ogole powinien z tą nogą!
W końcu dotarli do płaskowyżu, gdzie złapał ich mrok. Bez sensu było dalej się ruszać więc rozbili w tym miejscu obóz. Woda i żywność prawie im się skończyły. Nie wróżyło to za dobrze. Z drugiej strony rozsądniej byłoby iść nocą kiedy jest chłodno i organizm nie pozbywa się tak szybko wody. Dla kobiety bez nogi też lepiej byłoby podążyć w stronę miasta. Z drugiej strony byli tal zmordowani, że pewnie nawet pięciu kroków by nie uszli. - Trzeba warty ustalić.- zerknął na Ravena, Reda i pozostałych mężczyzn.
Uśmiechnął się w końcu, słysząc słowa Leanne. Przynajmniej ona się cieszyła. A i on był uradowany, że nic nie zrobiło sobie z niej obiadu. - Martwiłem się. Odezwał się i nieco zwolnił by zajść ją z drugiej strony. Wtedy delikatnie chwycił za nadgarstek i uniósł dłoń. Miał nadzieję, że było to tylko skaleczenie. Spojrzał na dziewczynę, lecz zamiast pytać o cokolwiek, opuścił rękę Leanne i przygarnął ją do siebie, obejmując ramieniem, by podprowadzić do miejsca postoju. Tam ściągnął jej plecak i podał jej swoją wodę, by samemu zająć się przygotowaniem posłania.
Przez większą część drogi starał się iść sam, co wychodziło mu z różnym skutkiem - co jakiś czas musiał się łapać kogoś idącego obok. Cały czas rozglądał się za jakimś kijem, czy czymś, na czym mógłby się podpierać, ale zapadająca noc utrudniała widoczność na tyle, że szybko zrezygnował z tych poszukiwań. Gdyby miał tylko przy sobie swoją laskę... Należało ją wziąć na wyprawę! Znaleźli się w końcu na płaskowyżu, który opuścili jakiś czas temu (ile to było? dzień, dwa?), w końcu też rozbili obóz, co oznaczało, że trochę odpoczną. Przyda się to zwłaszcza rannym, którym podróż po pustyni niespecjalnie służyła. W pewnym momencie jeden z myśliwych wspomniał coś o wartach. - Mogę zacząć - zaoferował się. Obiektywnie rzecz ujmując był najmniej poszkodowanym ze wszystkich - uszkodzona proteza to żadne obrażenie. Poza tym i tak nie byłby w stanie zasnąć po tym wszystkim, co dzisiaj przeszli...
- Ja też. - stwierdziła. Niechętnie pozwoliła mu złapać się za nadgarstek i wpatrywała się w swoją dłoń. Nie podniosła wzroku na chłopaka, więc nie widziała jego sporjzenia. Ale może to i dobrze. Nie była zadowolona z tego jak Rom jej we wszystkim pomaga, ale nie widziała innej możliwości. Sama średnio sobie radziła, nieprzyzwyczajona do używania jednej ręki. Przysiadła na swoim plecaku i popijała wodę małymi łyczkami, przepłukując usta. Rozgladała się po okolicy, przynajmniej tyle mogła teraz zrobić. Szukała też kaktusów, gdyby jakiś udało jej się jeszcze dostrzec.. Stracili trochę wody przez athwala i warto byłoby ją uzupełnić. - Rom? - odezwała się. - Widziałeś tu gdzieś blisko jakieś kaktusy?
Wreszcie dotarli do płaskowyżu. Tak naprawdę, nigdy nie powinni się oddalać. I Crow to dobrze wiedział. Tak jak z resztą każdy. Pomógł usiąść Arthurowi, a następnie sam klapnął na ziemię. Był wykończony. Czuł się podle oraz winny tego, że nie zdołał trafić athwala w łeb. Może wtedy Kevinowi udałoby się przeżyć? - Mamy więcej wody...- powiedział w końcu. Bo wziął i wodę Corby'ego i tę Burnetta. W końcu jego przyjaciel nie zginął po to, by zdechli z pragnienia po drodze. Wyciągnął z plecaka jedną z butelek i poturlał ją w kierunku Leanne. - Zacznę z tobą - rzucił do Arthura. Już mu się nawet nie chciało nikomu "panować. Z resztą, i tak nikt tu tego nie robił.
- Obejmę wartę razem z Panem Carnarvonem. Odezwał się chłodno, z ulgą zrzucając plecak na ziemię pod swoje nogi. Usiadł na chwilę aby złapać oddech i trochę sił. Arthur jeszcze nie wiedział, że warta z Joelem może okazać się inna niż się spodziewa. Raven na tej warcie przeszkadzał w planach. - Połóż się i odpocznij. Zbudzę Cię jak przyjdzie moment zmiany. Wyglądasz na bardziej zmęczonego ode mnie. - Zwrócił się do Ravena, ryzykując rozpoznanie. Chociaż wątpił aby policjant pamiętał jego twarz.
Spojrzał po ciemnościach wokoło i pokręcił głową na pytanie Leanne. Nawet nie zwracał uwagi na teren jaki mijali w drodze powrotnej, a to co było przed atakiem athwali nawet nie pamiętał. Nie był pewien nawet kiedy opuścili miasto. - Odpocznij. Powiedział do koleżanki i położył się obok, wciskając kapelusz pod głowę. Spojrzał na gwiazdy, wstrzymując ochotę na głębokie westchnięcie. Chciał żeby był już kolejny dzień, a poranek przybliżył ich do powrotu do miasta.