Myśliwi dobrze znają tę drogę. Prowadzi na południe i w którymś momencie się urywa, ponieważ rzadko kto dociera do gór. A jeszcze rzadziej ktokolwiek stamtąd wraca. Przez spory jej kawałek wędrowcom towarzyszyć może niewielka roślinność. Im dalej od murów miasta- tym jest jej mniej. Można się tu natknąć na okazy niewielkich zwierząt .
- A Marian.- skwitował Logan, bo ani jednego Mariana nie kojarzył ale w końcu tylu ludzi na kopalni pracowało, że nie sposób było wszystkich znać. - No ja, płacili dobrze i przygoda co nie.- rudzielec uśmiechnął się od ucha do ucha i zignorował wyrzuty sumienia z powodu obiekcji Metis.
Wtem Jim na coś nadepnął. Zachrzęściło i to tak nawet całkiem głośno, a przy panującej na pustyni niemal idealnej ciszy nie dało się tego nie usłyszeć. Spod ciężkiego buciora myśliwego wystrzelił jak z procy biały peda purugu! Pytanie tylko, czy zwierzątko przeżyło i z połamanym pancerzykiem próbuje uciekać przed swoim oprawcą, czy może Jim posłał w świat rozdeptanego skarabeusza? O tym zadecyduje los: Jim rzuca dwiema kostkami: 12, 10, 8 - Żywe stworzonko jakimś cudem odbiło się od piasku i zaatakowało Jima - a właściwie próbowało, bo jedyne, co udało mu się zrobić, to usiąść myśliwemu na spodniach. 11, 9, 7 - Stworzonko nie przeżyło, ale celny kopniak posłał je prosto w ręce Mabel. Fuj czy nie fuj, bo ładne, choć trochę rozdeptane? 6, 4, 2 - Peda purugu nie przeżył i wylądował na plecach Leanne, a widząc tak podłą zbrodnię doktor Malone zemdlał, padając jak długi. Na Logana... 5, 3 - Jim powinien zainteresować się piłką nożną, bowiem zwierzaczek wylądował na głowie Tony'ego. Żywy!
11, 9, 7 - Stworzonko nie przeżyło, ale celny kopniak posłał je prosto w ręce Mabel. Fuj czy nie fuj, bo ładne, choć trochę rozdeptane?
Zagadany Jim nie patrzył pod nogi i pewnie dlatego zdziwił się jak coś się mu katapultowało spod nóg i pięknym łukiem poleciało prosto w ręce jednego z górników jak mniemał. - Co do..... Podrapał się po głowie. No to ktoś ma martwy prezent.
- Noo właśnie! Przygoda! - podchwyciła Mabel i klepnęła się jakże męsko w klatę. Swoją drogą fajna sprawa z tą wyprawą. Jak ostaynim razem tu była pustynia wydawała się bardziej nudna, a teraz było w miarę spoko. Coś się działo, tyle ludzi! Chociaż po części to pewnie po prostu zajmowało ją udawanie faceta. - O ja pierdole! - wyrzuciła z siebie gdy puru góru wpadł jej w ręce, w sumie prosto na klatę. Stwiedziła, że jako facet musi więcej kląć - Ale gówno! Uważaj trochu jak leziesz! - zwołała niskim tonem do Jima i znowu musiała się mocno kontrolować żeby nie chichitać jak nastolatka.
Lecące w powietrzu stworzonko zwróciło na siebie uwagę doktora zoologii. - Ale.. Ale... - zaciął się, biegnąc w stronę peda purugu, który pewnie znów uleciał w powietrze. - Jak mogłeś?! - wrzasnął do Jima. - Moje biedactwo... - westchnął, pochylając się nad stworzonkiem.
Ned tak czy siak, jako najstarszy i najbardziej doświadczony lekarz, zabrał się z resztą grupy. Próbował odnaleźć w tłumie Victora, szedł akurat z tej strony, gdzie nie śmierdziało brudnymi slumsorami.
Nico nie był raczej zadowolony, ale ostatecznie Lilka nie pozwoliła mu iść na tę wyprawę. Teraz to nawet za późno było, a przecież nie porwie się za bratem kiedy już ekspedycja się rozpoczęła. Oprócz ciasta, które mu brat zapakował, dostał jakieś kanapki od Lilki, co było nawet urocze mimo tego jej wolnego sposobu mówienia. Patrzyła mu tak prosto w oczy, powtarzając "maaaaaaaasz tuuuu cooooooś doooo jeeeedzeeeeeniaaaa". A potem dali mu jeszcze prowiant. Uroczo! Włosy musiał związać, wyglądając teraz pewnie jak dziewczynka z loczkami. Miał jakiś plecak na sobie, wygodne ubrania, buty i wszystko czego trzeba na wyprawę. Należał chyba do tej części, która się zajmowała "nauką". Szedł więc gdzieś w tłumie i rozmyślał o silnikach.
- Czyli.. powrót na stare śmieci? Musi pan to lubić.. - pokiwała głową. - Ja raczej.. nie mam najlepszych wspomnień. Nie do końca - skrzywiła się nieznacznie. Potem spojrzała na Jima i Mabel, którzy narobili zamieszania razem z doktorem. Skrzywiła się lekko na widok robala. Chrząszcza. Chrabąszcza. Cokolwiek. Romek pewnie był zachwycony. Czy na pustyni nie mogą rosnąc tylko rośliny? Byłoby o wiele ciekawiej.
Zarechotał patrząc z daleka na akcję z chrabąszczem czy innym dziadostwem. Też mają problemy. - Istotnie. Muszę przyznać, że za tym tęskniłem. - machnął rękę na krajobraz. - Długo by tłumaczyć czemu akurat to mnie tak fascynuje. - rozejrzał się naokoło. Sporo ich było
Madeleine szła samotnie, rozglądając się na boki, obserwując ludzi. Bardziej jednak interesowało ją otoczenie - nigdy nie zapuszczała się za mury miasta, więc teraz wszystko było nowe. Gdzieś podświadomie zastanawiała się, jakie niebezpieczeństwa ich tutaj czekają. Wzdrygnęła się na wspomnienie relacji z ostatniej wyprawy. Dostrzegła, że na wyprawie byli Hannon, Ryder i Coen. Zerkała w ich kierunku częściej niż na resztę, gotowa wyciągnąć broń i pacyfikować wszelkie agresywne zachowania.
Ledwitch tylko pokręcił głową. Jeja taki dramat z powodu jakiegoś robala, jak by nie było pod piachem się ich pełno plącze. Niech uważają bo im w nocy powłażą pod koce, gdyby miał z dziesięć lat mniej to sam w ramach rozrywki tej studentce by jakiegoś zapakował.
- Pokaż. Co to?- Coben z zainteresowaniem miał już sobie obejrzeć to latające cudo, kiedy ten nadęty profesorek zgarnął mu je z przed nosa a lamentował przy tym jak pani Genwefa po tym jak jej męża urobkiem przysypało. -Nadęty bufon.- mruknął do Mariana.
Hazel szła wolno z rękoma wepchniętymi w kieszenie. Rejestrowała to, co dzieje się wokół niej, ale myślami krążyła wokół ewentualnych złóż uranium. W niesionym przez siebie plecaku miała swoje notatki, część skopiowanych dokumentów dotyczących wcześniejszych badań nad rozpadem tego pierwiastka oraz dwie próbki - do porównania na miejscu. Trudno powiedzieć, by Hazel miała jakiekolwiek nadzieje związane z tą wyprawą. Była zbyt konkretna, zbyt realistycznie podchodziła do życia. Jednak ta wyprawa obudziła w niej pewną iskierkę entuzjazmu w sercu, jakiej nie czuła już dawno. Uniosła głowę, zamrugała oczami. Gdzieś obok szedł Fitzroy. Kojarzyła go z Laboratorium. Przekrzywiła głowę, zastanawiając się nad ewentualną rozmową. To nigdy nie była jej mocna strona... Mimo wszystko podeszła do mężczyzny. - A pan - zaczęła jakby już wcześniej byli w trakcie jakiejś rozmowy. I może byli, wszak w głowie Hazel toczyły się różne dialogi, ewentualności w rozmowie i niemal alternatywne rzeczywistości. - Jaki pan obrał sobie cel w tej wyprawie, panie Fitzroy?
Zachwycony znaleziskiem i przerażony jego uśmierceniem przez Jima Malone podniósł stworzonko i uniósł je wysoko. - Patrz pan, jakie piękne! - zwrócił się do Logana, zdawszy sobie sprawę, że ten chyba do niego mówi. - Białe są niezwykle rzadkie... Panie Hannon! Nie może pan tego przegapić! - zawołał, potykając się o własne nogi. W końcu cały czas szli! Intshe nie wydawały się zachwycone obecnością peda purugu. A może z jakiegoś innego powodu były takie niespokojne?
- W sumie.. - zastanowila się - ja tez nie wiem co mnie tu wyciągnęło.. Właściwie po ostatnim razie powinnam się raczej trzymać z daleka. A jednak.. - wzruszyła ramionami nie mogąc tego określić. - Może mam nadzieję coś znaleźć ciekawego - westchnęła i spojrzała na Malone latajacego z zachwytem naokoło. Potem zerknęła na intshe, ale nijak nie znała się na zachowaniu ptaków więc nie potrafiła stwierdzić czy są mniej czy bardziej niespokojne.
Tony za to trzy lata przebywał na pustyni, często spotkał myśliwych i te fikusne ptaszyska. - Są niespokojne - powiedział patrząc na dziwne zachowanie ptasich wierzchowcow. Rozejrzał się wnikliwie. Tak je zdenerwował ten zuczek? Wzmogl czujność
Głowę zajmował mu projekt nowego wynalazku, tego który mógł zrealizować w pełni dzięki tej wyprawie. Być może! Nagle jakieś poruszenie nastąpiło gdzieś z przodu, więc mimowolnie się zainteresował. Nie trwało to jednak długo (nie na tyle długo, aby zorientować się, że Marian jest podobny do Mabel!), bo zaraz z myśli wyrwała go kobieta, którą znał z pracy. Hazel. No właśnie, panie Fitzroy? - Cóż... - odezwał się po raz pierwszy od przynajmniej trzech godzin! Och, o cel pytała pani fizyk. - Jeśli mam być szczery, interesuje mnie eksploatacja szukanego przez nas pierwiastka, a w przyszłości jego późniejsze wykorzystanie. Ale ta odpowiedź jest oczywista. - odparł. Za dużo się nie dowiedziała. Mógł z nią porozmawiać o fizyce. Jądrach... Czysto naukowa rozmowa. Przecież był Ezekielem.
Nadal trzymała dłonie w kieszeniach. Była obok Ezekiela ciałem, ale nie duchem. Myślami wybiegała gdzieś indziej, i chyba tylko na poły wykorzystując swoje zmysły słuchała tego, co mówił do niej mężczyzna. To wystarczyło. Skierowała na niego oczy. - Oczywistość wymaga doprecyzowania definicji, bez nich trudno stwierdzić co jest oczywiste, a co nie. - odpowiedziała w zamyśleniu. Zastanowiła się. - Do czego konkretnie chciałby pan wykorzystać uranium? - dopytywała się. Nie lubiła (i nie umiała) rozmawiać o życiu, ale fizyka i zasady działania natury... Cóż, to już zupełnie inna sprawa.
- Powinna pani znać definicję. - W matematyce tak było. Jeśli czegoś nie wiesz, możesz to rozumować. Definicja raz dostrzeżona, musi być jasna. Nie trzeba precyzować jeśli ktoś sam potrafi dojść do sedna. Przez przypadek, zupełnie nieświadomie (a może jednak), trochę Hazel pojechał. Wiedział jednak, że nie będzie ona miała mu tego za złe. - Teraz określa pani dziedzinę. - zaśmiał się sam do siebie. - Rozumie pani, do wszystkiego właściwie, czy nie wobec tego chcą wykorzystać uranium nasi przełożeni? - zapytał zerkając na nią z jedną brwią uniesioną w górę. - Węgiel jest "inwazyjny", kto wie jak będzie z uranem. - dodał przyciszonym głosem. - Pani wie, jak mniemam.
- Zdecydowanie żywe trzeba odnaleźć! Oczywiście, że Romek podzielał wszelkie zachwyty i niepokoje doktora Malone. - A przede wszystkim Buibuia! Dodał i zsunął kapelusz na tył głowy, bo już mu czoło zdążyło się spocić, a to nie było miłe uczucie. Niech już słońce razi w oczy!
Przekręciła głowę i uśmiechnęła się niemal pobłażliwie. Nie poruszała się po aksjomatach, ale abstraktach. Wnioskowała po pojedynczych elementach, które składała sobie we własne algorytmy. - Uranium też jest inwazyjne. - wyciągnęła ręce z kieszeni, nieświadomym gestem roztarła nadgarstki. - Ale z pewnością bardziej wydajne. Opanowanie i ukierunkowania promieniowania, a także nadanie mu odpowiedniej siły moze wymagać czasu, ale w ostatecznym rozrachunku czeka nas przełom przemysłowy, a może i technologiczny. Mówiąc to patrzyła przez siebie. Nie użyła sformułowania "jeśli nam się uda". Bo była zdeterminowana do tego, by dołożyć wszelkich starań, by się udało. Dopiero po chwili znowu spojrzała na Ezekiela. - W zasadzie nie pytałam do czego chcą użyć uranium nasi przełożeni. - powiedziała leniwie, łypiąca ptasio na mężczyznę. - Pytałam do czego panu jest on potrzebny. Pracuje pan nad jakimś projektem?
Dla Fitzroya cała matematyka była abstrakcją, gdyby go zapytała, pewnie w ten sposób by odpowiedział, ale nie wnikajmy już w te tematy! - Wewnętrzne skutki. - powiedział od siebie, rzucił jakimś randomowym sloganem, który sobie przed chwilą wymyślił. Zerknął na Hazel i zastanowił się na co właściwie jej ta informacja. Znał taką jedną panią Pemberly, która była wielką kłapaluchą. Może Blackshear należała do tego rodzaju kobiet? - Konstruuję nowy silnik. - przyznał się w końcu. Wszystko zgodnie z prawdą.
Intshe przestępowały z nogi na nogę i nie dały się już tak łatwo prowadzić. Może były zmęczone? W końcu nasi podróżnicy szli już prawie cały dzień. Przydałoby się kilka miłych i ciepłych słów tym dużym ptakom, może trochę się uspokoją... A może nie? Jeden z intshów na pocieszenie postanowił skroić Romkowi kapelusz. Stwierdziwszy, że ta rzecz jest niejadalna, ptak wypluł kapelusz i potrząsnął łbem z obrzydzeniem.
- Och, patrz pan, panie Hannon, jaka zabawna bestia! - zawołał, widząc poczynania intsha. - Ale tak, tak, trzeba koniecznie znaleźć je żywe! To skandal, by zabijać BIAŁEGO peda purugu! One są tak rzadkie... - Pokręcił głową. - I ma pan słuszność, należy odszukać kolejny okaz buibuia i tym razem nie zostawiać go tam, gdzie ostatnio, tylko w moim gabinecie. Tam nic mu nie będzie. - Malone pogłaskał zwłoki trzymane w ręce. - A gdyby tak parkę? Och, panie Hannon! Gdybyśmy znaleźli parkę! Rozmarzył się doktor zoologii. Cholera wie, czy myślał o białych peda purugu, czy o parce buibuiów. - Doktorze Beowulf! - krzyknął nagle, wciąż podekscytowany jednak bardziej białym skarabeuszem niż pajęczakiem. - Niech no pan spojrzy. Piękny prawda? - spytał, podtykając mu robala pod nos.