Myśliwi dobrze znają tę drogę. Prowadzi na południe i w którymś momencie się urywa, ponieważ rzadko kto dociera do gór. A jeszcze rzadziej ktokolwiek stamtąd wraca. Przez spory jej kawałek wędrowcom towarzyszyć może niewielka roślinność. Im dalej od murów miasta- tym jest jej mniej. Można się tu natknąć na okazy niewielkich zwierząt .
- Heeeeeeeeeej... Zawołał Romek, gdy jego kapelusz nagle znalazł się w powietrzu. Od razu na pięcie się obrócił, wyciągając ręce w górę i próbując swą własność odebrać. Na szczęście ptaszysko same postanowiło kapelusz oddać i Romek od razu go porwał w swe ramiona. - Mały..! Pogroził paluchem insthowi i strzepnął kapelusz, by pozbyć się wszystkiego co niepotrzebne, oraz rozprostować rondo. Zerknął na Malone i pokiwał głową. Tak, co najmniej parkę Buibui potrzeba! I nie, nie zostawi ich Malone!
- Nie wiem - zwrócił się do Lei - Mogą być zmęczone, ale mogą też wyczuwać zagrożenie. Podszedł więc do wozu i zwrócił się do Reda, bo wyglądał na całkiem kumatego - Są niespokojne, może są już zmęczone ? - wskazał na intsha
Red szedł spokojnie w milczeniu nie wiele mówił, obserwował w milczeniu świergot co niektórych. Na piękne kopnięcie Jima tylko się roześmiał. Może po powrocie założą drużynę piłkarską. Jego kontemplacje przerwał Walker. Spojrzał na niego potem na Intsha. - Pewnie i tak zaraz postój, trzeba będzie rozbić obóz na noc to sobie odpoczną - przy okazji szarpną lejce by ptak szedł spokojniej. - Znasz się na nich? - zagadał, może się dowie czegoś o członkach wyprawy, chociaż zbytnio mu na nowych znajomościach nie zależało. No ale jakoś te dni wspólnie trzeba przetrwać.
Jim w tym czasie zajmował się swoim wózkiem. Nie miał nic do dodania, chociaż kąciki ust mu się uniosły lekko w górę jak intsh prawie zjadł kapelusz. Kurde musi takiego upolować. A właśnie. Rozejrzał się za Bricem czy ten jednak po ślubnym niepowiedzeniu zdecydował się ruszyć na wyprawę.
Tony wzruszył ramionami. Ciężko było nazwać go specjalistą... - Siedziałem na pustyni trzy lata, widywałem się z myśliwymi, to trochę na nie popatrzyłem. - powiedział Nadal nie tracił czujności, modląc się, by to było jedynie zmęczenie ptaków.
- Jesteś myśliwym? - Zgadał, no bo na pustyni można siedzieć z różnych powodów, a myśliwy to pierwsza rzecz jaka mu przychodziła do głowy. - Tak to piękne ptaki... a co najważniejsze żywe a nie jakieś mechaniczne - Red lubił mechanizmy ich budowę ale mechanicznych stworzeń nie trawił, może coś było narzeczy że robotów nie darzył sympatią.
Pokręcił przecząco głową. - Nie. Nigdy nie kręciło mnie polowanie. Powiedzmy, że można mnie nazwać włóczykijem. - uśmiechnął się pod nosem To, że polował na ludzi za pieniądze, to była inna sprawa. - A po powrocie zatrudniłem się w Morganie, więc możesz wpaść na piwo. - obserwował swoją "kochankę" jak to inteligentnie Lamb podsumował.
Dzielni podróżnicy przemierzali pustynię wzdłuż, bo na południe, już niemal 10 godzin. Nic więc dziwnego, że słońce chyliło się ku zachodowi. Wszyscy byli zmęczeni i głodni - suchary i kilka łyków wody nie na wiele się zda podczas ciężkiego marszu przez pustynię, jednak na dłuższy postój nie mogli sobie pozwolić. Kto wie, jakie drapieżniki uaktywniają się w nocy? - Już niedaleko! - zawołał Rufus Parker, asystent profesora Norfleeta, dostrzegłszy światła w oknach niewielkiej chatynki. Niecałe pół godziny później wędrowcy podeszli do budynku, który szumnie nazywano Wioską Myśliwych >>.
- Włóczykijem - powtórzył przytakując głową, nie dociekał dlaczego po co, on sam nie raz błąkał się po pustyni. - Każdy ma jakiś tam sposób na życie, ważne by wiedzieć co się chce robić i to po prostu robić - rzucił nawet całkiem inteligentnie. No w końcu Red nie był głupim chłopakiem trochę zagubionym ale jednak. - Jestem Ryder, Red Ryder - wyciągnął dłoń do mężczyzny - dla znajomych po prostu Red. - Już widać wioskę. - dodał.
Wioska zamajaczyła w oddali. Jim pogonił swojego intsha. Dobrze będzie zobaczyć kilka znajomych gęb no i bimberek schowany w jukach na tę okazję też się przyda w końcu takie spotkania trzeba opić.
Nogi mu już do dupska właziły a początkowy entuzjazm opadł. Ile oni jeszcze do cholery będą szli w tym piekielnym upale. Dobrze, ze ktoś coś krzyknął o wiosce myśliwych w końcu odpoczynek.
Jeśli tak oceniał Blackshear, to znaczy, że powinien sobie odjąć trochę punktów z percepcji. W każdym razie, hazel spojrzała na mężczyznę z czymś, co w jej wypadku można by nazwać uznaniem. Nowy silnik z nowym źródłem energi? Hmm... Aż się uśmiechnęła do siebie. - Zatem po wyprawie zapraszam do mojego laboratorium. Staram się okiełznać energię powstałą z rozszczepienia atomów. Jeśli będę dokładnie wiedziała, nad jakim rodzajem silnika pan pracuje, będę mogła dostosować metodę do narzędzia. Badała jeszcze prze zchwilę twarz Fitzroya swoim ptasim wzrokiem, po czym odwróciła się niemal na pięcie - szybko, jakby sobie nagle o czymś przypomniała. Bo i przypomniała sobie. Wpadł jej do głowy element sprzetu, który powinna sprawdzić i postanowiła zrobić to natychmiast. Odnalazła wzrokiem odpowiedni wóz, po czym podeszła do niego i wskoczyła nań. Pogrzebała trochę w tych technicznych klamotach, mrukneła coś do siebie z satysfakcją. Wstała, zachowując równowagę i popatrzyła ku jednemu z przystanków tej podróży.
Do Drogi na południe dotarli pod wieczór, a stąd już tylko godzina do Bramy Południowej, do zmroku zaś zostało nie więcej jak dwie godziny, mieli więc za sobą wykańczający, całodzienny marsz.
Tymczasem ci, którzy chcą, mogą spokojnie dokończyć wątki, kontynuować spokojny powrót, by w końcu wrócić do domów. Pozostali od razu mogą pisać przy Bramie Południowej, pod którą na powracających czekają dziennikarze, grupka gapiów i trzy ambulanse dla tych, którzy będą potrzebowali natychmiastowej pomocy.
Jim poprawił swój ekwipunek i ruszył zgodnie z wytyczoną trasą. W sumie mogli tak tygodniami krążyć za tym znikającym i pojawiającym się sygnałem, ale jako że dobry człowiek był to wcale źle tym nieszczęśnikom nie życzył. - Pytanie czy wioska w ogóle jeszcze stoi.- odezwał się do swoich współtowarzyszy.
A Grant co ? Szedł sobie zamyślony, w głowie mając swoje projekty. Naokoło byli ludzie, którzy mieli broń i dbali o bezpieczeństwo grupy, nie było więc czym się stresować na zapas. Martwił go brak odzewu ze strony Wiktorii, miał nadzieję, że nic się nie stało. Naina...cóż miała prawo być na niego zła, w końcu to on nie odpowiedział na jej pocałunek. Upił łyk wody. Rozsądnie ją racjonował, by nie brakło.
- Byłam już dwa razy na pustyni. To tylko misja ratunkowa, poradzę sobie - zapewniła go, ale na razie szła obok. A ona czytała jakieś podręczniki o pierwszej pomocy więc będzie przydatna! A przynajniej się postara. Starałą się nie pić za dużo wody obecnie i szła z całą grupą.
Uśmiechnął się kącikiem ust, poprawiając plecak na ramionach. -I wracałaś albo bez palca, albo poobijana. Popatrzył po ludziach. Dostrzegł nie dość, że Romka to w dodatku tego pajaca co był u Lei kiedyś. -Nadal spotykasz się z tym gościem?-spytał ciszej. Wolał wybadać jak sprawa stoi i w razie co... pilnować jej majtek.
- Ale dałam sobie radę! - jak widać szybko zapomniała jak cierpiała w obu przypadkach, i mowila sobie, że nigdy wiecej. Krótka pamięć.. Sama też dojrzała Amosa, ale od razu odwróciła wzrok od niego. Nie będzie się wgapiać. Nie wzieła bielizny na zmianę! - Co? - zmarszczyła brwi oburzona. - Nie spotykam się z nim! - syknęła szeptem.
Romek się jakoś spłoszył, ale Crow nie od razu to zauważył. Użyczył mu papierosa, podał zapałki, jeszcze zanim ruszyli. Jakoś nieszczególnie mu się chciało gadać w chwili obecnej, a towarzystwo też jakoś nie rozdziawiało twarzy. Przynajmniej zerkną obie na teren. Drake będzie mógł ocenić jak idzie im współpraca, bo przecież to ważne. - Ciekawe ile. - podrapał się po skroni poprawiając plecak.
- Oby. Mruknął na słowa Jima, dopalając papierosa, którego wysępił od Drake. Nie rozglądał się i nie przyglądał nikomu, chociaż kusiło go by parokrotnie zwrócić twarz na Coena albo Leanne. Nie chciał jednak, wmawiając sobie, że nic mu do tego. Dziewczyna ciągle wodziła go za nos, a mając przy boku wuja, była bezpieczna. Romek więc postanowił zostać starym kawalerem.
Tony tymczasem szedł przodem jako zwiadowca, z bronią w gotowości. Widok tego jałowego, pustynnego horyzontu, nieco go uspokajal. W końcu żył tu trzy lata i nawet a tym tęsknił. Nie miał do kogo zagadać, to szedł w milczeniu
Uznajmy, że Victor był tu od początku. Snuł się gdzieś za tłumem, bo szczerze mówiąc nie miał ochoty na pogawędki. Wiedział, że gdzieś tam z przodu idzie Grant, ale... Cóż. Wciąż nie potrafił zaakceptować, że tak dotknęła go śmierć Michelle. Wcale go nie obchodziła, ale jednak obchodziła. Jakiś czas później udało mu się jednak odwrócić swoją uwagę od zmarłej myślami o Aurorze. Właściwie sam nie wiedział na co liczył w jej przypadku, ale korespondencje z nią sprawiały mu prawdziwą przyjemność. Zdecydowanie chciał ją poznać. Uniósł głowę i przyspieszył kroku. Maszerował szybkim tempem - co przez piasek było dość męczące - aż wreszcie zrównał się z Joshem. Kiwnął mu głową na powitanie. - Jednak się zdecydowałem - powiedział, chociaż było to oczywiste.
Josh uśmiechnął się blado, chowając manierke z wódą do torby. Było piekielnie gorąco, gdyby wcześniej się nie podleczyl, padlby po 5 minutach marszu. - Miło Cię widzieć - odparł drapiac się po kilkudniowym zaroscie. Albo kilkunasto. - W porządku? Nie było wiadomo czy pyta tak ogólnie, czy o Minnie.
- Jasne - odparł luźno. Wszak czuł się już lepiej. - A ty? - pytał pewnie ogólnikowo. - Zapomniałem napisać komukolwiek, że wyruszam. Tylko Aurorze... Poprawił szelki plecaka. Nie był dziś bardzo wylewny, ale było lepiej niż przez ostatnie dni. Chociaż Josh pewnie nie mógł tego bardzo zaobserwować, bo zwykle się mijali. Ech, te zmiany.
Czasem się widywali, czasem rozmawiali. Stąd wiedział o pannie Osel. - To wy tak już na poważnie? — zapytał wkładając ręce do kieszeni. Skwar był niemiłosierny. Nie odpowiedział na pytanie co u niego, bo by musiał narzekać. A nie chciał. Choć raz, chciał o niczym przygnebiajacym nie myśleć. - Poznaliscie się w końcu osobiście? — zapytał, spojrzawszy na niego kątem oka