Kiedyś, od strony miasta płynęła tędy niewielka rzeka, po której obecnie pozostał tylko ślad. Niekiedy można na tym terenie znaleźć spore dziury wykopane przez poruszające się nocą solucany. Rzeka, którą otacza kilka sywuszonych pustynnych jałowców wzbiera jedynie podczas pory deszczowej, jednak szybko wysycha. Trafić tu można także na zakorzenione róże jerychońskie, zwane Dłońmi Elżbiety. Zwykle wysuszone i łamliwe, rozkwitają zielono gdy spadnie deszcz.
Masz szansę znaleźć tutaj rosnące sobie beztrosko dzikie kwiaty.
dłoń Elżbiety- percepcja + 2K6 > 35
Ostatnio zmieniony przez Admin dnia Wto Kwi 21, 2015 1:21 pm, w całości zmieniany 2 razy
- A jak chcesz wrócić? Oczywiście, że poskładałaby go do kupy. Innej myśli nie dopuszczała do siebie, bo nie miała zamiaru siedzieć w Zigguracie. - Pieprz się.. Syknęła, gdy Dima postanowił zignorować jej słowa, godząc się z jakąś paskudną bibliotekareczką. Ze złością wyminęła go i odeszła o kilka kroków, znowu nadając sygnał.
- Jak dotrzemy do miasta, to tam znajdziesz części, przecież Zigguraczcycy nie są chyba do tylu technologicznie... Te tutaj i tak się nie nadają... - urwała, bo Birdie sobie poszła. Matylda zrobiła minę do pleców pilotki, a sama ruszyła do wraku. Jak mają to wysadzić to trzeba to odpowiednio przygotowac
Megan ciężko opadła na piach. Stanie przez dłuższą chwilę i przysłuchiwanie się dyskusji sprawiło, że noga potwornie bolała. W pozycji siedzącej równie dobrze mogła poczekać na to co wymyślą.
A co Mike robił przez ten czas? Piach zapchał mu uszy, z których próbował wyzbyć się tegoż piasku. Nos i buźkę miał schowane pod materiałem naciągniętej na twarz koszulki. Skoro Matylda stwierdziła, że da sobie radę to nie miał zamiaru jej przeszkadzać, ale pewnie się uśmiechnął nikle. Szedł, kroczył, może w kółko, może z towarzystwem. Może obok. Może przeskakiwał, zastanawiając się nad tym, kiedy będą w mieście, kiedy odpocznie, kiedy będzie mógł zobaczyć inne twarze niż te, co są tutaj. Przeskakiwał z nogi na nogę, co jakiś czas poprawiał saszetkę, którą miał ze sobą, która była jedynym jego bagażem i odetchnął ciężko. Głównie dlatego, że był zmęczony, a nie chciało mu się nagle gadać. - I jak się czujesz? - spytał, spoglądając na Megan, a potem na Haydena, bo najwidoczniej oni zdawali się być na tyle normalni, żeby nie musieć się martwić o utratę życia.
Dochodził wieczór, a wy nadal tkwiliście przy wraku. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, robiło się zimno. Zostajecie tutaj, czekacie do rana, czy wyruszacie w drogę w nieznane?
Hayden patrzył melancholijnie na zachodzące slonce. Kolejny raz pomyślał, że tkwią w niezłym gównie. A moze by tak rzeczywiście podpalić te kule złomu? I moze cos zjeść... Upiec konserwę? Przez chwile jego burczący brzuch podpowiadał, by zastanowić sie, co teraz je jego ukochana siostra i nieco mniej ukochani rodzice. Siri chyba tez o tym myslal, bo zapiszczał, rowniez głodny. A Hayden żałował, ze skończył mu sie alkohol. Rzeczywiście robiło sie nieco chłodno, slonce zachodziło, gwiazdy robiły sie coraz jaśniejsze. Było pięknie, ale jakos nie umiał tego docenić. - Co za gnoj... - powiedział chyba milionowy raz dzisiaj. A potem ruszył za Matylda. Trzeba to wyjebac w kosmos, przeczekać do rana i wyruszyć. Gdzieś po drodze znalazł jakiś skrawek materiały, zamierzał zrobic z niego lont. Dlatego ruszył od razu do przeciekającego zbiornika paliwa. Rozejrzał sie. - Ma ktoś zapalniczkę?
Po kolejnych debatach, ustanowili, że zrobią dupne ognisko,z którego będzie się bardzo kopcić i tu postanowili spędzić noc. Birdie mogła się chwilowo cieszyć, jej zabawka nie była zagrożona. Tak więc rozpalili ogromne ognisko. Matylda położyła się niedaleko, drżąca z zimna i głodna jak diabli.
Jeśli - postanowiliście wysadzić lub spalić wrak samolotu... nadawany z kokpitu sygnał S.O.S. się urwał. Na pewno jest wam ciepło w nocy od ognia, który daje też sporo światła.
Jeśli - zostaliście jeszcze przy wraku. Rozpalone na noc ognisko dało wam nieco ciepła. Rano każde z was czuje głód i pragnienie. Zapasy macie niewielkie, i trzeba się nimi jakoś podzielić.
Noc dla Matyldy była ciężka. Było zimno, podle i była straaasznie głodna. Przetarła policzek z piasku i założyła na nos okulary. -...Z-z-zi-m-mno - wymamrotała, ziewnęła i posłusznie wstała zbierając klamoty.
- Kurwa, wody.- - przywitała poranek Aida, która skulona siedziała przy dogasającym ognisku. - Chce mi się pić, jeść i palić. Niby ile jest drogi do tego miasta? - spyta, podłamana nocą spędzoną na pustyni.
Birdie poszła spać z tryumfalną miną, bo od początku była przeciwna wysadzaniu samolotu, a reszta musiała dopiero ogarnąć dlaczego. Ale żeby Dima tak długo myślał?! Rano kobieta podniosła się z piachu, zaraz po pobudce brata. Ziewnęła i otrzepała czapkę z piachu, by wcisnąć ją na głowę ponownie. Pierwsza podeszła do zbiornika z wodą i wydzieliła każdemu taką samą ilość. Nie było mowy o dyskryminacji i przywilejach.
Megan niewiele spała tej nocy. Budziło ją zimno, nieznane odgłosy. W jej głowie każdy szelest urastał do rangi wielkiego zagrożenia najczęściej takiego, które ją zeżre po kawałku. Noga bolała ją coraz bardziej. Miała wrażenie, że puchnie ale bała się zaglądać pod prowizoryczny opatrunek. - Dziękuję.- podziękowała za wodę, której był stanowczo zbyt mało jak na jej gust ale wiedziała, że muszą oszczędzać. Przeszedł ją dreszcz. Nadal było zimno choć za kilka godzin będzie narzekać na upał zapewne.
Tsa-tsa, dyskryminacja i przywileje, ale problemu z przywłaszczaniem sobie tego i owego to Birdie nie miała! Michael pewnie jak zasnął to spał, choć nie tak jak zazwyczaj. Teraz to drzemał, był czujny, jakby się czegoś obawiał, że może mu coś wywieje lub dziurę zasypie, bo czasem japsko potrafił mieć otwarte! Bez słowa przejął swoją porcję wody i się napił. Może zacznie gromadzić jak wielbłąd? Szkoda, że nie wiedział o wielbłądach nic. Westchnął ciężko i spojrzał na pilotów, bo to oni powinni przecież rozpocząć wędrówkę w nie wiadomo jaką stronę, nie?
Matylda również bez słowa napila się wody, czując, że czeka ich bardzo ciężki dzień. Chyba wszyscy się już napili i mogli ruszać. Któryś z Panów wziął Megan na barana i mogli iść na ten jakże miły spacer, w celu walki o przetrwanie
Dima przeciągnął się i założył torbę na ramię, przesuwając ją do przodu. Potem uznał, że pierwszy poniesie Megan, ponieważ prawdopodobnym jest, że będzie w stanie robić to dłużej. Poprosił więc ją by złapała go za szyję i wziął ją na plecy. -Tylko mnie nie uduś.-powiedział, łagodnie, chyba tylko po to, żeby rozluźnić ciut atmosferę. -Wszyscy wszystko mają? To idziemy. I ruszyli, przez suchych przestwór pustyni.
"Rannych wystrzelać!" - Tak brzmiałby rozkaz Aidy, lecz dowodzenie przypadło Dymitrowi, a robienie rewolucji na pustyni, jest jak walka psów o starą kość. Z drugiej strony, to uroczo romantyczne ze strony Steera, że zależy mu na przetrwaniu wszystkich, a w dodatku poświęca się w targaniu osoby, którą w guście di.erki byłoby lepiej zabić i pozostawić pod samolotem.
Aida wypiła jedną szóstą wody, jaka jej przypadła. Przyda się, na wędrówkę do miasta.
- Postaram się.- na twarzy Megan pojawił się blady uśmiech. Kilka razy pewnie jęknęła z bólu a potem starła się jak najmniej ruszać by jej nie urażać. Wyobrażała sobie jak ciężko musi się iść Dimie z dodatkowym balastem zapadając się w piach. Oby do miasta nie było zbyt daleko.
Godzina była wczesna, ale słońce już powoli zaczynało dawać się we znaki. Jedzenia i wody macie mało. W dodatku Hayden pewnie zamierza czymś poić swojego psa.
wskazówka. na co nie wpadliście?:
Jesteście w wyschniętym korycie rzeki. Nie musi się udać, ale można spróbować znaleźć jej marne ujście przebijające się spod ziemi.
Wyruszyliście na suchego przestwór oceanu. Nie macie kompasów, nie macie busoli. Macie tylko siebie, zabrudzone opatrunki oraz dwie i pół menażek z wodą.
2K6 losowe na kierunek, w którym poszliście: 1,6,9- północ 2,5,10- południe 3,7,11- wschód 4,8,12- zachód
Hayden moze dzielic sie swa racja z psem. Birdie moze i kochala zwierzeta, ale nie zamierzala sie poswiecac, by pies przezyl. Czy Hayden sie poswiecilby? Wszyscy szli ku zachodowi.
Hayden stał. Stał na pustyni, po jednej stronie miał samolot, po wszystkich innych piasek i suchego przestwór oceanu. Stał niewinnie i niezdarnie, jak owieczka czekająca na rzeź. Siri węszył wokół, przez ostatnie godziny towarzyszyły mu przy tym nerwowe popiskiwania. Hayden obrócił się wokół własnej osi. Dima rzucił komendę, że mają iść, potem do tego wszystkiego dołączyła się Birdie. Mają iść. Tylko gdzie, kurwa? Na ślepo. - Hej! - krzyknął, bo cos go drapała z tylu głowy, jakas mysl, moze zasłyszana, moze to intuicja, przeczucie, jak zwał tak zwał. - Jesteście pewni, ze to dobry kierunek? Pamiętacie mapy? Wiecie w jakim kierunku mamy iść czy to ślepy rzut kośćmi losu? Jak pójdziemy w pizdu, to mozemy sie minąć z ewentualna ekipa ratunkowa. Bo kogoś po nas wysłali, nie? Musieli wysłać, jesli sygnał do nich trafił.
Spojrzała po nich, nie bardzo wiedząc czy dobrze robią. Trochę jej to nie pasowało. - Słuchajcie...- powiedziała niepewnie - Nie jestem nawigator...ale skoro słońce wschodzi tu... - wskazała na wschodzące słońce. - To północ jest tam ! - wskazała kierunek. - A my, mamy iść na północ, tak mówił, pan Steer. Spojrzała po nich, czekając, czy ją zjedzą.
Ostatnio zmieniony przez Matylda Hornybottom dnia Pią Cze 26, 2015 5:22 pm, w całości zmieniany 1 raz
Z braku postów od większość uznaję, że wyruszyliście dalej.
Szkoda, że to nie były okolice godziny dwunastej, a blady, bledziuchny świt. Wtedy sztuczka z cieniem działa nieco inaczej, o czym wiedzą harcerze. Wasze ognisko jeszcze tliło się niewielkim płomieniem. Nie mieliście pojęcia, że zostało zauważone przez ekipę, która wyruszyła wam na pomoc.
Powoli zebraliście się w drogę. Dima niosący ranną Megan męczył się trochę szybciej, jednak na pewno szło mu lepiej niż miałby to robić Hayden. Zmierzacie na zachód, a może na południe? W jedną i w drugą stronę droga będzie barwna i daleka. Po pół godziny słońce było nieco wyżej, grzejąc coraz bardziej.
Ociągał się. Ociągał się, jak cholera. Zostawał w tyle, oglądał się na tlące się ognisko. Słońce waliło jak lampa, więc Hayden poprawił na głowie chustę. Zanim wyruszyli znalazł jakąś pustą torbę, do której wrzucił swoje znaleziska, czyli apteczkę, duży klucz francuski, (pustą już) piersiówkę, menażkę z wodą, swoją broń, którą wcześniej odnalazł i parę garści piasku. Teraz zastanawiał się czy zrobili dobrze. Powinni wysłać tych, którzy nie mieli żadnego uszczerbku na zdrowiu na poszukiwanie pomocy, reszta powinna poczekać pod płachtą przy samolocie. Po cholerę wszyscy pchali się na ślepo na pustynię? Podrapał się po głowie. Szok po katastrofie i słońce musiały im nieźle namieszać w głowach. Westchnął, spojrzał w niebo, poprawił okulary. - Co ty planujesz, ty boski skurwysynu? - mruknął z ironią. Chyba zdecydowanie nie miał najlepszych relacji z bogiem. Jak się można było spodziewać, żaden głos z góry mu nie odpowiedział. Hayden zrównał się z Matyldą. - Chyba masz takie same wątpliwości, jak ja... - zaczął pogodnie. No przecież nie będzie tu teraz płakał. Bo by jeszcze cenną wodę z organizmu tracił.
Czuła, że słońce praży coraz mocniej. Już nawet czapka na głowie nie pomagała zwalczyć dotyk promieni. Birdie miała ochotę ją ściągnąć, by przewietrzyć głowę, co jednak było niemożliwe w takich warunkach.
Ostatnio zmieniony przez Birdie Steer dnia Nie Cze 28, 2015 7:46 pm, w całości zmieniany 1 raz