Browns jest właścicielem dwupoziomowego apartamentu na najwyższych piętrach jednego z wieżowców w centrum miasta. Sala, w której trwa przyjęcie jest duża. Po środku niej znajduje się niewielka fontanna, a na niej ustawiony jest podest. Stoły poustawiane są po bokach tak, by było miejsce do tańca. Przy ścianie naprzeciw wejścia mieszczą się duże schody prowadzące na piętro. Żeliwna, ciemna balustrada o roślinnym ornamencie stanowi niekwestionowaną ozdobę pomieszczenia, rozświetlanego przez kryształowe żyrandole.
Minnie zdziwiła się, że bajeczka, którą przedstawiła przy wejściu była tak wiarygodna. Zabrała jeszcze dwie maski, jedną, tę mniej strojną, z mniejszą ilością cekinów podała koledze. Złoto-srebrną ona założyła, jednocześnie poprawiając włosy. Minęli chyba Marchanta w kraciastych spodniach. Diceknsówna aż się odwróciła. Potrząsnęła głową. Niee, to chyba nie był Henry. -W slumsach ludzie głodują, większe rodziny nie mają co włożyć do garnka... A tutaj jedzeniem się rzucają.-powiedziała dość ponuro. Wzięła szampana, co by się napić. Dobry szampan nie jest zły! Podświadomie rozglądała się za pewną sylwetką, której jednak nie dostrzegła.
Wiktoria naprawdę chciała zareagować. Ba, nawet wstała niespokojna tego co się wydarzy. Już miała nadzieję, że Ned sobie odpuścił. Zdążyła jedynie unieść rękę i otworzyć usta nim Josh oberwał w szczękę. Jak dzieci. Obejrzała się za Grantem, odchodzącym w stronę balkonu i niknącym za jego drzwiami. Potem zmrużyła oczy i wbiła spojrzenie w Neda. -Czasami zachowujesz się jak gówniarz.-warknęła.
- Uszanowanie.- uśmiechnął się lekko do Newtona komplementującego jego żonę. - Piniata? Och nie dziękuję ale myślę, że moja żona chętnie zagra. - wypchnął Emily nieco do przodu. Prawdziwa dama przecież nie odmawia.
Przyszedł, wystroił się jak szczur na otwarcie kanałów i przyszedł. Czekał na nią, co chwilę spoglądał na zegarek, nie nie spóźniała się to on po prostu był wcześniej, nie wchodził, stał przed wejściem. Czekał. Właściwie to mógł jej napisać że boli go głowa, że ma ją gdzieś, niech se ćpa aż zdechnie. Ale coś mu wewnętrznie mówiło że chce jej pomóc. Czy ona tego chciała, tego nie wiedział. A może to jego chęć pomagania ludziom, tym którym jeszcze da sie pomóc. Eee nieważne, także no ten stał i czekał.
- Z przyjemnością. Oh, miała ochotę go trzasnąć. W łeb. - Mam nadzieję, że będziesz mi towarzyszył. - z uroczym uśmiechem obejrzała się na Olivera, choć oczy miała chłodne.
Jej za to chyba się nudzilo. Nawet była trzeźwa. Rory był zbyt zajęty, by do niej przyjść, pewnie znalazł sobie kogoś innego do pieprzenia i ją odstawił na bok. W sumie by się nie zdziwiła. W czarnej sukience, jak to ostatnio miała w zwyczaju, z mocnym rozcięciem na plecach weszła na salę, omiatając ją wzrokiem i szukając Lamba. Oczywiście, że się spóźniła. Jakieś dziesięć minut.
Dwie minuty to duże spóźnienie, co dopiero dziesięć, Lamb jednak nie skomentował tego. Wpierw zmierzył ją wzrokiem, potem jeszcze raz. Piękna! Jakby od razu przeszła mu cała złość na dziewczynę, w duchu mu przeszła. Pocałował ją po przyjacielsku w policzek, a potem zaoferował swoje ramię. - Czemu zawdzięczam twoje zaproszenie - szepnął patrząc przed siebie w kierunku ludzi w maskach, mogła mu kurwa powiedzieć że to jakiś bal przebierańców.
Niech się cieszy, że spóźnila się tylko dziesieć minut. Normą była dla niej nawet godzina. Francis brał na to poprawkę i po prostu umawiał się wcześniej, ale Lamb jak widać jeszcze nie wiedział. Przyjęła jego ramię i pociagnęła go zaraz w bok, by znaleźc mu jakąś maskę. Przesunęła spojrzeniem po jego garniturze i dobrała jakąś. - Nikt nie raczył mnei zaprosić, więc sama postanowiłam to zrobić. - odparła po prostu wiążąc mu maskę z tyłu głowy. - Lepiej. -mrukneła do siebie patrząc na niego.
Lamb ją nauczy punktualności. Wszystkiego ją nauczy. - A na cholerę mi to... jestem czarny biali nie odróżniają czarnych, wszyscy dla nich wyglądają tak samo. - mruknął jednak dał sobie założyć maskę. - Nikt cię nie zaprosił hmmm a to czemu - czy była w tym aluzja, jasne że była było kupę aluzji. - Mimo wszystko miło mi cię widzieć, zwłaszcza w trochę lepszej formie... niż ostatnio.
- Może dlatego, że mój ostatni narzeczony nie żyje. - stwierdziła po prostu, może też złośliwie, by poczuł się głupio przez to jakie komentarze rzuca. - Mi ciebie równiez. - odparla odruchowo. Co do swojej formy to się nie odzywała. Wolałaby być w domu, ale trzeba się pokazać towarzysko.
- I masz zamiar żyć tym? Byłym narzeczonym? - Ona była suką ale Nathan też miał coś z tej rasy. Aaa był psem. - A może jest ktoś kto chciałby byś żyła normalnie? - mruknął przechodząc między gośćmi. - Napijesz się czegoś? - zatrzymał się stając przodem do kobiety.
- Widzisz, żebym tym żyła? - uniosła brew, zerkając na niego w drodze do alkoholi zapewne. Owszem, nosila czarne sukienki bo tak wypadalo. A to, co sobie myslala jak była sama w domu Francisa to inna sprawa. To nie przeszkadzało jej jednak przespać się z Lambem. - Tak..? - brew podjechałą jeszcze wyżej. - Ciekawe któż to taki.. Czegokolwiek, może być szampan. - machnęła ręką.
- Czasem potrzebny... - oddychał agresywnie, wziął większy wdech. - ...czasem potrzebny jest jakiś odskok od dorosłości. - odpowiedział już pełnym, prawie nawet uspokojonym głosem. Kojarzył tego pajaca, ale nie wiedział do końca kim dokładnie był. Jak miał na nazwisko. Nedzior sięgnął za poły swojego garnituru macając pewien woreczek. - Mam coś dla nas... - zaczął z tym swoim pięknym uśmiechem pod równie czarującym wąsem.
- Właśnie widzę że tak... - mruknął potem poszedł po szampan, wrócił z dwoma lampkami. - Proszę - wysunął dłoń z jedną w kierunku Faye. Rozejrzał się po tłumie by ponownie przenieść wzrok. - Z jakiej okazji te przyjęcie? - zapytał by spróbować oderwać się od tematu, kobiety która zaczęła być kimś ważnym dla Lamba. Tak to oni mogli być tutaj najnormalniejsi. Wróć raczej nie. - Ja na przykład - powiedział dość pewnie.
I przyszło to, czego się bał. Atak paniki. Rzadko taki miewał, bo musiał przebywać w naprawdę brudnym pomieszczeniu, wśród brudnych ludzi i nie miał możliwości ucieczki. Teraz był sam, na jakimś cholernym balkonie, cały świat zachowywał się, jakby chciał go zeżreć, Beowulf, ten psychopata go trzymał za szyję swoimi obrzydliwymi łapami i nie mógł z nerwów złapać oddechu. Uspokój się - myślał między świszczącymi sapnięciami. Oddychaj. Zacisnął powieki, opierając się czołem o barierkę.
Wzięła kieliszek i upiła trochę. Mmm. Dobre, całkiem dobre. - Charytatywne.. zbierają pieniądzę na.. cośtam. - sama nie wiedziała, bo ją to nie obchodzilo. Nie byla Em, żeby ją jakakolwiek działalnośc charytatywna interesowała. Dawać innym swoje pieniądze za nic? Ha. Dobre sobie. - Ty..? - znów uniosla brwi. - Ciekawe. Od kiedy to?
- Aha... - skomentował jakże szczytny cel balu, on miał trochę inne zdanie, ale nie dał po sobie poznać, szampan lejący się dzisiaj strumieniami, zapewne przekroczy wartość tego co nazbierają, ale przecież elita się bawiła, nie. Znaczy zbierała na szczytny cel. Może gdyby słyszał myśli Faye też by go nie obchodziło. Zapewne Rabbentoff napisze wzniosły artykuł jak to elita pomaga. - Od kiedy, hmmm - zamyślił się - od pierwszego przekroczenia progu twojego domu... zresztą - upił łyk - głupio by było gdybyś przyszła sama nie?
Jej za to złość nie przechodziła. Wyglądała jak bazyliszek gotów do ataku. Jakby miała ochotę przegryźć mu tchawicę własnymi zębami. Odskok od dorosłości. Hm, czasami się zastanawiała czy nie powinna go traktować jak trochę opóźnionego w rozwoju. Nie, Neda nie dało się traktować normalnie, to było jasne jak słońce. Kobieta rzuciła spojrzenie w kierunku balkonu. Nie wypadało jej tak wyjść i siedzieć we dwójkę z Grantem, to by zrobiło plotki. Jedna jej część miała ochotę to ewidentnie pierdolić i spytać się czy dobrze się czuje. Niestety. Usiadła z powrotem na swoje krzesło. -Co...?-mruknęła, spoglądając na Neda wpierw pytająco, a potem chyba ciut się uśmiechnęła. Nope, nie szczerz się idiotko.-Idź się lepiej ogarnij do łazienki, bo przestanę się do Ciebie przyznawać, stary pierniku.
Na co Burnett konwenanse? I tak ludzie mówili już dużo rzeczy na jej temat. Uśmiechnął się pod nosem i uniósł jedną brew. Tak pięknie się złościsz moja droga Wiktorio! Schował torebeczkę z powrotem do kieszeni. Niech sobie tam leży, niech się grzeje. Niech czeka. - Zawsze możemy iść razem, ogarnąć się do łazienki. - zafalował brwiami. Ned Beowulf aktualnie pasował do dzisiejszej mieszanki towarzystwa, co było niepokojące.
- Nie, nie byłoby. - zaprzeczyła. - Ze względu na swój status mogę przyjść sama. - w końcu Francis nie umarł wcale tak dawno temu. Mogla chodzić sama na przyjęcia, bez męskiego towarzystwa, jako, że stracila narzeczonego. - Od przekroczenia progu? No no, czego to się dowiaduję.. - rozejrzała się po sali, szukając znajomych twarzy.
- Sama, sama - pokręcił głową lekko się uśmiechnął. - I co chcesz już tak cały czas sama? - dorzucił, zmierzył ją spojrzeniem. Chyba się nudziła w jego towarzystwie. - Słuchasz mnie czy masz to w dupie? To co mówię? - mruknął, bo co jej innego miał powiedzieć. - Więc po co mnie zapraszałaś? Po to żeby mi to powiedzieć. Jesteś samotna Faye i oboje o tym wiemy, nie i nie jestem litościwy by ci tą samotność wypełnić, tylko sprawdzam na ile i jak głęboko wlazłaś do mojej głowy i nie chcesz jej opuścić...
- Nie, nie chcę i chyba sam się o tym przekonałeś. - przekręciła lekko głowę w bok. Chyba wlaśnie zdobyła się na chwilę szczerości? Niebywałe. - Ale nie zanosi się, by cokolwiek w tym temacie miało się oficjalnie zmienić jeszcze długi czas. Och, ojciec będzie marudził. - westchnęła, upijając alkoholu. Bąbelki przyjemnie drapały po języku. - I co? Jak głęboko? - uśmiechnęła się lekko, obserwując go uważnie.
- Ja mam czas... - rzucił upijając łyk szampana - jeszcze jedną lampkę? - potem to on uniósł brew do góry. - Ojciec? - zapytał, jednak nie interesował go kolejny facet w tych relacjach. A jeszcze tym bardziej marudzenie jakiegoś faceta. znaczy baby tfu ojca. Uśmiechnął się lekko chowając uśmiech za krawędzią kieliszka. - Głęboko... ale nie sięgnęło jeszcze dna by się ukorzenić, nie zależy to tylko ode mnie... a hmmm pozycji w jakiej się znajdziemy... - dodał trochę zamyślony.
- Poproszę. - odstawila pusty kieliszek na tacę przejezdzającego robota. Czy tam przechodzącego, kto to wie. - No, ojciec. Mój ojciec. - sprostowała. Denerwowal się, że nie ma męża jeszcze. A coraz młodsza nie była! Gdy uslyszała słowo "pozycja" uśmiechneła się rozbawiona. - Ah tak.. No cóż. - wzruszyła lekko ramionami, bo nie wiedziala jak to skomentować.
Kolejny kieliszek wylądował w dłoni Faye. - Ojciec? A ile ty masz lat że Ojciec podejmuje za ciebie decyzję? - spojrzał z zaciekawieniem na nią, potem się uśmiechnął - wiesz zawsze mogę z nim pogadać... Myślisz że zły był by na taką znajomość? No tak w elicie może Lamb i nie był ale był policjantem, a to już coś znaczyło. Przynajmniej nie był głąbem bez szkoły. - Nooo a wracając do położenia naszych... relacji to chciałbym je trochę ugruntować...