Średnie mieszkanie Isaaka Burtona Mieszkanie ma trzy pokoje, dwa mniejsze i jeden większy. W kuchni jest wystarczająco dużo miejsca, by postawić stół i cztery krzesła. W łazience za niewielką ścianką jest mały kącik do prania, z pralką i kilkoma sznurkami podwieszonymi pod sufitem. Sprzęty: - duża kuchnia węglowa - duży bojler - żelazko - chłodziarka z eterem - pralka
Nie zdążyła wypuścić narzędzia z ręki, bo puścił jej twarz i zacisnął rękę na przegubie raniąc przy okazji swoją dłoń o ostry metal. W pewnym momencie chwycił ręką za drugi drut i szybkim ruchem wyciągnął go z jej ciała i rzucił gdzieś o ścianę. - To właśnie jest siła. - warknął zadowolony. Opierała się. - Walczysz. Żyjesz. Czujesz. - Mógł ją spoliczkować, lecz nie zrobił tego. Podpierał się prawą nogą na łóżku, więc za chwilę podciągnął ją do góry. Była lekka, mała, krucha. Zrobił to bez problemu wkładając zaraz palec w otwór, który powstał po drucie na lewym udzie. Lewą ręką odepchnął stolik z narzędziami, który odjechał z dala od jej rąk. Nachylał się nad nią blokując część ruchów. Patrzył w gniewne oczy nowo rodzącego się człowieka. Czy teraz nie zaczynali wyglądać podobnie?
Nie mogła się poddać. Jakaś część jej jaźni podpowiadała jej, że jeżeli z nim wygra, a przynajmniej będzie starała się to zrobić... Może ją puści. Może. Ale ile to już razy w życiu była w błędzie? Ufała instynktom, które nie zasługiwały na to? Nagle została poderwana do góry, więc, próbowała chwycić się czegoś. Za cholere jej się to jednak nie udało. Była zbyt słaba. A nawet jeżeli nie byłaby nafaszerowana lekami to Ned był silnym mężczyzną. Znów wrzasnęła, kiedy palce weszły w jej ranę. Zaczęła okładać go rękoma. Po twarzy, szyi i ramionach. Chcąc zrobić cokolwiek, by ją zostawił. Łzy mieszały się z krwią, w oczach była agresja i histeria. Broniła się. Walczyła. Mimo że nie miała szans.
- Widzisz? Moja mała księżniczko? - zapytał śmiejąc się sam z siebie. Przyjemny głos znów powrócił. Wyciągnął dłoń z jej rany, ale pozostawała na udzie kierując się w górę. Ścisnął skórę kobiety obezwładniając ją już całkowicie. Praktycznie się na niej położył rozkładając ręce Wiktorii na boki. - Sprawię, że będziesz nawet silniejsza niż to. - wyszeptał do jej ucha zaciągając się zapachem białych jak śnieg włosów wymieszanym ze złudzeniem posoki. Słyszała jak bierze powietrze do płuc, żeby zaraz znowu chwycić jej głowę, zmoczyć usta krwią i niczym wariat, wpić się w jej usta.
Z pewną dozą ulgi przyjęła to, że wyciągnąć rękę z jej rany, jednak.. Przecież nadal tu był. Nie zostawi jej. Nie minęło parę sekund, a przygniótł ją praktycznie całym ciężarem, prawie nie mogła oddychać. W dodatku ręce miała unieruchomione, a nogi... Cóż, ból w nich był tak silny, że nie była w stanie się ruszyć. Leżała pod nim, w podartej koszuli, praktycznie naga, oblepiona krwią, przedziurawionymi udami. Ze zbrukaną godnością. Chciała walczyć, lecz nie miała jak. Bliskość Neda ją przerażała. Jego zapach i ciężar ciała. Kiedy wpił się w jej usta, zacisnęła je. Nie pozwoli by ją całował. Po chwili jednak... Zęby to też broń. Rozchyliła lekko wargi, jakby chcąc oddać pocałunek. Cóż za złudna nadzieja. Wgryzła się w jego wargę i poczuła na języku metaliczny smak krwi.
Może tego właśnie chciał? Właśnie dlatego uśmiechał się i mogła to poczuć przy swoich ustach? Walczyła całą sobą, ale niewiele mogła zrobić przy kimś takim jak Ned. Przynajmniej nie teraz. Wszystkie sztylety w jego stronę. Nienawiść napędzała go do życia. Jęknął z bólu w jej usta, a kiedy się odsuwał szarpnął wargą rozcinając ją trochę mocniej. - Szybko się uczysz. - wysapał. Przycisnął rękę do swojej twarzy puszczając ją wolno. Wstał z łóżka rozglądając się po pomieszczeniu. - Jednostka, przeciwko masie. - szepnął jeszcze patrząc na swoje ręce. - Teraz mnie nienawidzisz. Chcesz mnie zabić. Nienawiść jest tym, co napędza ludzi. Przeszedł przez pomieszczenie i odkręcił wodę, umył sobie dłonie sięgając na marne po papierowy ręcznik.
Nagle go nie było. Uśmiechał się? Czuła jak po brodzie spływa jej krew oprawcy. Czuła ją w ustach, czuła jak skapuje na piersi. Czuła, że jej wargi są w niej skąpane. Miała ochotę rozszarpać mu usta, rozedrzeć paznokciami szyję. Wytarła twarz dłonią. Spojrzała na siebie, szybko dysząc. Cała we krwi. Jak... w dzień poczęcia. Tak, chciała go zabić. Nienawidziła go. Tylko że... To był jedyny człowiek, który mógł założyć jej teraz protezę. Ta myśl była tak bardzo głupia, według niej, że nagle zaczęła się śmiać. Histerycznie śmiać, patrząc się na ręce we krwi. -Nie jesteś masą. Jesteś cholernym sadystą.-odezwała się, łapiąc oddech. Co ona tu robiła? W tym miejscu? Z dwójką mężczyzn, którzy pojawiali się i znikali? Jej męża zabił najlepszy przyjaciel. Czy przez to stwierdzili, że uzyskali zezwolenie na zamordowanie jej? Długie, powolne zabijanie?
Z ust ciągle ciekła krew. Nieważne co robił, pięknie go załatwiła, ale i tak uważał, że było warto. Usłyszawszy w końcu to co powiedziała roześmiał się ponuro, chociaż była w tym nutka radości, którą mało kto mógł rozpoznać. Może zacząć się uczyć. - Nie, nie jestem masą. - powiedział przecierając krew, którą miał na policzku, przedramionach. - Nie chcę cię zabić, nie zrozum mnie źle. - prychnął pod nosem. Po kilku dniach nareszcie usłyszał coś innego poza "tak" lub "nie". - Nie nazwałbym też tego zabawą. - dodał, zatrzymał się przed nią w pokrwawionej koszuli, z rozszarpanymi włosami, zadrapaniami. Oczy? Znowu jakieś z dziwnym wyrazem nie do odczytania. - Ludzie którzy chcą się z tobą pierdolić jak porcelanową lalką nie nauczą cię prawdziwego świata. Nie jesteś jajkiem, które rozbije się po wypuszczeniu z rąk. - Musiał ją teraz umyć, chociaż pewnie będzie chciała, żeby zrobił to Burton. Ned zaczął zbierać to wszystko, co było mu potrzebne do zabezpieczenia ran, które sam jej zadał. Usiadł przy niej na tym samym stołku co na początku całej zabawy. Przysunął do siebie odepchnięty przed paroma minutami stolik.
Zadawał jej ból. Ranił ją. Krzywdził. Można powiedzieć, że zgwałcił palcami. Obłąkany. Sprawiał wrażenie, jakby chciał ją zabić, mimo że teraz zaprzecza temu słowami. Gdzie leżała prawda? Czy chciał ją czegoś nauczyć przez ból? Gdy nie spała i gdy Isaak nie zwracał na nią uwagi, czytała książkę od Neda. Od niechcenia, bo znała już każdą plamę na ścianie na przeciw. W książce.. Było coś o cierpieniu. Sprawia, że stajemy się silniejsi. Bardziej świadomi siebie, swoich granic, swoich słabości. Tego się uczyła? Jak sprawić, żeby cierpienie przekuć w broń? Jak obudzić agresję, która zniszczy wszystko dookoła? Kiedy obrócił się w jej stronę, ona chwyciła za prześcieradło, którym była wcześniej przykryta. Zahaczyło się o poręcz łóżka, więc pociągnęła za nie i okryła swoje ciało. -Nigdy tak nie uważałam.-gdyby była kruchą, niewinną dziewczynką nie pracowałaby jako lekarz. Nie miałaby w sobie tyle samozaparcia, inteligencji, upartości, jej charakter byłby mniej skomplikowany. Nie była porcelaną. Była czymś twardszym. Miała to udowodnić? Popatrzyła na niego, gdy usiadł z boku. Paskudnie wyglądała ta warga. Jednak to on powinien zadbać o nią. Spojrzała w dół. Podwinęła materiał na pewną długość, odsłaniając rany, ale zakrywając swoje części intymne. Nie wiedziała czy mu ufać. Nie warto ufać nikomu. Zwłaszcza komuś, kto trzyma skalpel. -Umyjesz mnie.-nie poprosiła. Głos miała, jakby tego po prostu żądała. Nie wiedząc czemu nie chciała, żeby Burton sie dowiedział co tu zaszło. Przeszła jej przez głowę kolejna głupia myśl, że mogłoby to mężczyznę trochę zmartwić.
Ned bez słowa po prostu robił to co należało do jego obowiązków. Przez myśl mu przeszło, że cholera, kiedyś lubił przychodzić i pytać czy coś jej się śniło, ale zaraz brzydził się samym sobą. Musiał to wszystko odrzucić, bo przecież raz dowiedział się co to znaczy, tfu, zaufanie. Mogła mu kogoś przypominać albo był to zwykły przypadek, zrządzenie losu. Co jeśli myślał o niej jako kimś innym? Nie. Musiał być przecież tym złym, który pokaże jej jak żyć. Jak funkcjonować. Na tym polega prawdziwość tego świata. Żeby żyć trzeba być skurwysynem. On miał być nauczycielem. Wiedział, że na niego spadnie cała odpowiedzialność, cały gniew, cała... nienawiść, którą przecież tak się sycił. Człowieczeństwo odeszło dawno temu zastępując wszystko ciemnością i nowym tchnieniem. Ona narodziła się na nowo z krwi jak kiedyś każdy musiał przejść ten etap. Każdy człowiek oświecony. Krew ją oczyściła, zmywała ułudę, wyżerała mylne myślenie o rzeczywistości. Przygotował balię z wodą. Była letnia, na początku mogła lekko drażnić skórę. Zanim uniósł ją na rękach, zanim posadził w wodzie, odkaził rany. Palce znów były przyjazne, dobre, delikatne. Nieprzyzwyczajona do dotyku obcych dłoni, była w stanie oczyścić się sama. Podał jej jedną gąbkę, drugą zaś obmywał miejsca, które nie były intymne. Nie spoglądał w żadną stronę tylko na rany zachowując się znowu niczym profesjonalny lekarz jakim być powinien. - Zagoi się za kilka dni. - mruknął i pomógł jej wstać zasłaniając Wiktorię ręcznikiem. Po jakimś czasie miała na sobie nową koszulę, posadził kobietę w swoim wygodnym fotelu. Musiał przecież posprzątać łóżko pani doktor Burnett, założyć nową pościel. Groteskowo to wyglądało, sam cały w zaschniętej krwi.
Jej zaufanie stopniało do minimum. Kostka lodu, która wypełniała wcześniej większość szklanki roztopiła się, tworząc jedynie szronowe grudki, osiadłe na samym dnie. Objęła go, kiedy przenosił ją do bali, czując skrępowanie. Nikt prócz Kevina i ewentualnie lekarza, który ją kiedyś badał, nie widział jej nago. Zacisnęła jednak zęby i nic nie mówiła. Syknęła, kiedy woda dotknęła jej ran. Po chwili jednak przyzwyczaiła się do wody. Obmyła sobie dłonie, twarz, szyję, biust... Woda zabarwiła się na czerwono. Wolałaby myć się sama, ale w sumie dotyk delikatnych dłoni w jakiś tam sposób ją uspokajał. Nawet jeżeli miała ochotę podrapać je do żywego mięsa. Kiedy odparł, że zagoi się za kilka dni zaczęła się zastanawiać, czy kiedy te rany chociaż trochę się zabliźnią nie zrobi jej kolejnych, lub nie otworzy tych. Cierpienie wzmaga nienawiść. Pozorna delikatność niesie za sobą groźbę krzywdzenia. Oparła się na jego ramieniu, jedną ręką, stając na jednej nodze. To był chyba pierwszy raz, kiedy samodzielnie na niej stanęła. To było dziwne uczucie, nie czuć tej drugiej, nie móc utrzymać równowagi. Wolną ręką okryła się ręcznikiem. Złapała go mocniej, kiedy wziął ją w ramiona, by z ulgą poczuć po chwili miękkość fotela. Krople wody spływały po szyi, lekko mocząc nową, czystą koszulę. Patrzyła się zimnym spojrzeniem na Neda, obserwując jak ściąga zakrwawione prześcieradła i poduszkę. Co myślał? Co chciał zrobić? Co osiągnąć? Kevin nie żyje. Nie miała już niczego. Wyrwano jej serce. Nie miała nikogo dla kogo mogłaby być kimś. Nie było nikogo na świecie, dla kogo mogła być Wiktorią. Była jednostką. Jednostką napędzaną chęcią zemsty. Położyła dłonie na podłokietnikach. Jaką rolę odgrywał w tym Ned? Jaką Burton? Jaką ona? Zmrużyła oczy. -Chcę żeby cierpiał.-powiedziała cicho, głosem, który być może nie należał już do niej.
Rozłożył nową, jasnożółtą pościel przykrywając prześcieradło brzoskwiniową kołdrą. Zwinął brudne rzeczy w kłębek i bez pośpiechu schylił się w dół, aby położyć to na ziemi. Prawdopodobnie spali pościel albo zajmie się nią własnoręcznie. Lubił mieć wszystko pod kontrolą, wiedzieć, że to on czegoś na pewno dopilnował. Zerknął z dołu na Wiktorię, która teraz nie wyglądała na bezbronną. Tej nocy prawdopodobnie coś się w niej zmieniło. - Hm... To naturalne. - odparł ze spokojem w głosie. Znowu chciał ją zirytować odwracając się w inną stronę? Poukładał narzędzia, ustawił szafkę odpowiednio przy łóżku, zabrał ze sobą w inne miejsce wszystko to, czym mogła zrobić sobie i innym krzywdę. - Mylisz pojęcia. Jedna osoba, a jeden cel. Jeśli skupisz swoje emocje na Crowie... cóż. - Rozłożył ręce i podszedł do fotela na razie nie próbując pomóc jej wstać. - Jak mówią, n i e n a w i ś ć, przynajmniej w takiej postaci, jest zaślepiająca. Dlatego nienawidzę wszystkich w odpowiedniej dawce. Wyciągnął przed siebie dłoń.
Podniosła głowę, obserwując jak się do niej zbliża. Oprawca i mentor. Marszczyła brwi pod wpływem jego słów. Usta zaciskała w cienką linię. Celem była zemsta. Osobą, przynajmniej pierwszą, był Raven. Czarny kruk, który nie liczył się z przyjaźnią i zaufaniem. Czemu ona miałaby się z tym liczyć? Nic już nie zostało... Tylko mrok duszy. -Poznam granicę.-odpowiedziała, patrząc na wyciągniętą rękę. Oparła stopę mocno na podłożu, po czym złapała dłoń mężczyzny. Podciągnęła się w górę. Trzymała mocno jego rękę, lekko się chwiejąc. Podparła się ramienia Neda. Popatrzyła w dół. Uda bolały. Jedna noga. Niedługo będzie miała nową. Niedługo będzie mogła chodzić. -Kiedy będę miała protezę?
- Poznasz. - uciął krótko, jakby przekonany co do swoich i jej słów. Chwycił ją jedną ręką zaciskając mocniej dłoń przy łokciu, tak żeby mogła sama przez chwilę postać. - Niedługo, podejrzewam, że pod koniec tego tygodnia jeśli Burton wykona swoją część. - powiedział schylając się i biorąc Wiktorię na ręce. Przeniósł ją na łóżko. - Będziesz musiała nauczyć się chodzić na nowej nodze. - dodał odsuwając się od łóżka. Przeszedł przez pokój i nachylił się nad umywalką obmywając sobie twarz.
-Nauczę się. To nie była obietnica, dla jego czy nawet dla siebie. Wiedziała, że się nauczy. Musiała. Nie było innego wyjścia. Miała tylko nadzieję, że nie będzie tego robić przez miesiące i pójdzie dość szybko. Przyzwyczajona już do noszenia na rękach, oparła rękę na jego ramieniu, myśląc czym się stała. Nie czuła się już człowiekiem. Człowiek nie jest w stanie tak mocno nienawidzić świata. Nie położyła się, a usiadła na łóżku, podkładając sobie poduszki pod plecy. Poruszała się już lepiej, nie miała problemów z ciężką głową. Może organizm przyzwyczaił się do morfiny? Popatrzyła na nogę. Nogę miała odgryzioną poniżej kolana. Hm... -Nie lepiej, żeby proteza była od biodra?-zapytała, przesuwając dłonie po skórze.
Kropelki zimnej wody spływały po jego twarzy. Sięgnął dłonią po ręcznik, który zaraz zrobił się brudny od krwi. Nie przejmował się wargą. Miał lekko mokre włosy, które najpewniej za kilka chwil wyschną. - Zależy jak na to patrzeć. Gdybym mógł, zrobiłbym nie tylko protezę nogi dla siebie. - powiedział wycierając ręce odwrócony do niej plecami. Rzucił ręcznik na bok i podszedł do dzbanka z wodą. Nalał jej szklankę i położył na stoliku. - Proteza nogi od biodra jest na pewno... silniejsza. - przekrzywił głowę na bok, chciał zrobić jakiś grymas, ale syknął lekko z bólu.
-Właśnie. Silniejsza. O to jej chodziło. Stałaby na niej pewniej. Udo, które pozostało, mogłoby nie funkcjonować dobrze z protezą od kolana. A jeżeli usunąć resztą nogi... Byłaby solidna i mocna. Widząc jego grymas zmarszczyła brwi. Okropnie ta warga wyglądała. -Podaj mi wodę utlenioną i waciki. Trzeba coś zrobić z tą wargą.-powiedziała.
- Można jeszcze wykorzystać jedną opcję, nie wiem czy słyszałaś... - Taaaaaak, ten typ techniki i medycyny niekonwencjonalnej, którą Ned uwielbiał. Miał na myśli łączenie człowieka z maszyną przy utrzymaniu tkanki żywej i ciała obcego. Niespecjalnie się zdziwił kiedy mu zaproponowała pomoc. Może był zaskoczony, ale przynajmniej tego nie pokazywał. Podrapał się po brodzie i wrócił do miejsca, z którego przed chwilą odszedł zabierając kilka rzeczy. Położył je na stoliku obok łóżka, sam usiadł nie na stołku, ale na materacu.
Uniosła jedną brew do góry, ale stwierdziła, że z pytaniami poczeka. Kiedy usiadł wzięła czysty kawałek materiału. Krew nadal sączyła się z rany. Delikatnie wytarła jego policzek i brodę, po czym na gazik wylała trochę wody utlenionej. Ujęła go za podbródek. Nawet nie mówiła, że będzie szczypać. Przecież był lekarzem i doskonale o tym wiedział. Z jakąś dziwną satysfakcją przyłożyła wacik wpierw w miejsce, gdzie było ognisko bólu. Nawet lekko się uśmiechnęła, widząc jego mimowolny grymas. Dopiero wtedy, obmyła całą resztę, przesuwając dłoń na jego policzek i odwracając tak, żeby jej było wygodniej. Można powiedzieć, że zachowywała się prawie jak profesjonalistka. -To powinno być zszyte.-mruknęła.-Masz tu igłę i nici chirurgiczne?
I faktycznie bolało, jak cholera, ale najwyraźniej nie miał zamiaru protestować. Takiego świra mogło to nawet rajcować. Zmarszczył tylko brwi, wzrok pozostawał dziwnie... sceptyczny. Po jej pytaniu szczególnie sceptyczny. - Chcesz wydłubać mi oczy? - zaśmiał się, co nie było za dobre dla ran na wardze. Wstał znowu z miejsca, zabrał to co poleciła i wrócił z powrotem.
-Zszyję ci wargi razem. Będziesz uroczo wyglądał.-odpowiedziała sarkazmem. Wzięła do ręki igłę, na którą wprawnym ruchem przewdziała nić. Nie robiła tego pierwszy raz. Może i on był chirurgiem, ale ona też zajmowała się tego typu zabiegami. Igła raz za razem wchodziła w ciało. W jej oczach widać było nadzwyczajne skupienia, a ręka ani razu nie zadrżała. Minęła minuta, dwie, trzy... pięć, sześć... Tik. Tak. Tik. Tak. W końcu położyła ręce na swoim udzie i popatrzyła na szew. Całkiem zgrabny jak na robotę kogoś naćpanego morfiną. -O jakiej opcji myślałeś?-zapytała, biorąc ręcznik z szafki i wycierając w jego ręce.
Można było powiedzieć, że w część rzeczy które mówił, wierzył. Miał świadomość, że to właśnie ból jest czynnikiem popychającym ludzi do czynów zgoła niewyobrażalnych. Jedynym czynnikiem dającym jakieś prawdziwe uczucie. A w połączeniu z innymi emocjami daje mieszankę wybuchową. Na szczęście potrafił wyłączyć sferę sacrum koncentrując się jedynie na fizycznym odczuwaniu. - Mogłabyś być chirurgiem. - zauważył bez większego zainteresowania tym tematem. W jej wieku co prawda miał znacznie więcej doświadczenia, ale akurat ten przypadek został podyktowany wojną i innymi czynnikami niezależnymi z naturalnym rozwojem. - Jak wszyscy słyszeli, paru naukowców próbowało stworzyć robota idealnego. - uniósł brwi. Musiał dotknąć szwu nawet jeśli poczuł lekkie szczypanie tam gdzie palce dotykały skóry. - Kilku z nich myślało również o unowocześnieniu posiadanej już techniki. Człowiek ze wspomaganiem lepszym niż zwykła proteza. - powiedział wolno. Podniósł się w górę i zabrał wszystko to co było jej potrzebne do tego szycia.
Mogłaby być chirurgiem. Ale wolała pracować z ludźmi, a nie w ludziach. Gdyby kształciła się w kierunku lekarza chirurgi miałaby już ogromne doświadczenie. -Poziom Z?-słyszała o tym. Nikt nie wiedział nad czym naukowcy tam tak naprawdę pracowali. Nigdy gazety się o tym rozpisywały, ale żadnych szczegółów. Jakby wszystkie dowody zniszczono. Marszczyła brwi. Zastanawiała się nad czymś. -Nie tylko protezy kończyn. Mechaniczne odpowiedniki organów wewnętrznych. Układu nerwowego?-mówiła chyba bardziej do siebie, jakby chcąc to sobie wyobrazić.-Nadczłowiek.-szepnęła.
Ned przez dwa lata był internistą, odbywał staż na nie jednym kierunku poznając ludzi, których lepiej byłoby nie znać dla własnego dobra. Widział rzeczy nawet gorsze od tych, które wydarzyły się kilkadziesiąt minut temu. Ten człowiek mógł zrobić wiele, lecz na pewno nie lekceważył drugiej osoby. A Burnett? Burnett zawsze miała w sobie coś więcej niż tylko ładną buzię. - Coś w tym stylu. - kiwnął głową. Ta kobieta rzeczywiście szybko się uczyła. - Nie, nie przeszczepię ci sztucznego organu, bo jeszcze wybuchniesz od środka i to nie nienawiścią. - powiedział w lekko zabawnym tonie, ale było w tym sporo prawdy.
Uśmiechnęła się pod nosem, jakby rozbawiona. To nie byłaby przyjemna śmierć. Wybuch organów, które rozwaliłyby trzewia na drobne kawałki. Umierałaby powoli z otwartymi ranami. -Ned. Jestem zmęczona.-powiedziała, faktycznie trochę sennym głosem. Dużo wrażeń jak na jeden wieczór. Sięgnęła po szklankę z wodą i napiła się parę łyczków. -Zdrzemnę się trochę. Miała tyle rzeczy do przemyślenia. Tych ważnych i tych mniej ważnych. Tych o nienawiści, robotyce, nadludziach. Zemście. Bólu i cierpieniu.
- Śpij. - powiedział prawie zupełnie nie do niej kręcąc się jeszcze po pomieszczeniu chwilę, dwie. Usiadł w końcu na swoim fotelu i sięgnął po porzucone wcześniej notatki. Już na nią nie zerkał zagłębiając się w lekturze, zapisywał coś co jakiś czasu. - Jak się obudzisz, będzie tu Burton. - dodał kiedy już przysypiała i faktycznie, po jakimś czasie zmienił się ze swoim druhem znikając z piwnicy, mieszkania, antykwariatu.