Pustkowie ma to do siebie, że jest... puste. Można natknąć się tu na stare, pousychane, martwe drzewa, jednak nie dają one wiele cienia. Im dalej się podąża, tym bardziej ziemia zmienia się w sypki piach. Wkraczasz na pustynię. Można się tu natknąć na intshe oraz pomniejsze stworzenia, takie jak kuropatwy czy pustynne liski. Nie można tracić czujności.
Pan Ledwitch to jest dupa wołowa i znowu trafił w pysk gada. Tyle z tego dobrego, że mu już żadnej kończyny nie odgryzie i może podejść nieco bliżej i dobić zwierzaka. Ponownie rozległ się strzał. Miejmy nadzieję, że tym razem jest truchło.
Gratulacje, panie Ryder! Bestię udało się zabić. Ale co z tego? Profesor Norfleet jest w okropnym stanie. Odgryziona noga, liczne rany szarpane na całym ciele i to najgorsze - rozerwany brzuch i flaki na wierzchu. Nie wiadomo, jakim cudem on w ogóle jeszcze żyje.
Jim znów prawie trafił! Zwierz piszczy, czy co tam jaszczury robią z bólu, w końcu oderwałeś mu pan pół pyska co najmniej. Przynajmniej się nie rusza. Ostatni strzał i chowajmy wreszcie bestię w piasku: dwie kostki na celność, próg 46 punktów. Jak się uda, trafiasz w łeb i wiadomo, co się dzieje. Jak się nie uda - katujesz biedne zwierzę dalej, tym razem dostaje w bok i pada na brzuch. Możesz strzelać jeszcze raz, próg taki sam. Jak się uda - trup, jeśli nie - trafiasz w kark i zwierzę powoli wykrwawia się na śmierć. Kolejny strzał, żeby je dobić, już bez kostek.
Profesor cierpiał niewyobrażalne męki. Był w strzępach i to dosłownie. Załapał pochylającego się nad nim Reda i ostatkiem sił przyciągnął do swojej twarzy. - Zabij mnie - wycharczał, opluwając wynalazcę sączącą się z ust krwią.
Kurwa co robić, wkładał kiszki do brzucha profesora, medykiem nie był więc pewnie popląta jelito cienkie z grubym, zaczął rozglądać się za lekarzem tym z laską. Potem skrzywił się jeszcze bardziej, że co do cholery. - Ciiii niech pani nic nie mówi będzie dobrze zaraz ja tu poukładam - szeptał pospiesznie wkładając flaki, uciął kawałek szmaty i zawiązał na odgryzionej nodze, tak by zatamować krwawienie. Obtarł twarz z krwi wyplutej z ust profesora. No jak zabić. - Lekarza - wrzasnął.
Brice był nie lada wystraszony. Ale został jeszcze dwa jaszczurzyska (Neda nie liczył nie wiedząc, że to psychopata). Przeładował strzelbę i wystrzelił w stronę najbliższego gadziska.
W końcu z wielkim trudem jakby był ślepy i nie był wcale myśliwym Jim ustrzelił jaszczurkę. Wstyd i gańba. Miał nadzieję, że Brice zajęty walką nie zauważył jego fatalnego stylu, bo jak on się będzie przechwalał.
Red bardziej jeszcze szkodził niż pomagał. Profesor już nawt nie miał siły krzyczeć z bólu. Żył jeszcze, na jego nieszczęście. - Zabij... mnie... - wycharczał z ogromnym trudem. Prawda jest taka, że z tymi obrażeniami i tak długo nie pociągnie. Jedyne, co można zrobić, to skrócić jego cierpienie.
Brice ma szansę uratować Mad, Raya i pijanego geodetę, bowiem najbliżej niego znalazł się właśnie laghairt pożerający doktora Malone'a.
Dwie kostki na celność: Jeśli zdobędziesz co najmniej 26 punktów, trafiasz w łeb. Brawo! Bestia nie żyje! Jeśli zdobędziesz co najmniej 23 punkty, udaje Ci się trafić bestię w bok, co zwraca na Ciebie jego uwagę. Widzi jednak w Tobie godnego przeciwnika, więc nie atakuje od razu, a Ty masz czas na przeładowanie broni. Jeśli się nie uda - trafiasz również, w końcu się laghairt nie rusza zanadto, ale w ogon, więc odwraca się i rzuca się na ciebie. Jeden celny strzał w pysk i można mówić o kolejnym materiale na torebkę, ale będzie trudno, bo liczy się refleks.
- Ciii będzie dobrze zaraz - szepnął w stronę profesora, te zaraz było takie same jak dziecko narratora budzące się w nocy i wołające tato pić, tato mówił "zaraz" i nie przynosił picia do rana. Jaki morał? Red patrzył na profesora i czekał aż umrze. Chłód w oczach, jakie miał Red przeradzało się w gniew. Pochylił się nad profesorem objął jego głowę, spojrzał po ludziach, drugą dłoń objął krtań i zacisnął mocno, by już na niego nie pluł. - Ciiii - w oczach Rydera pojawił sie dziwny chłód, jakby było to chlebem powszednim Reda, czekał aż profesor wyda ostatnie tchnienie. Patrzył w oczy profesora i czekał aż staną się puste.
Brice trafił jaszczura w bok co sprawiło, że gad się nim zainteresował. - Cholera jasna! - powiedział ze strachem młody myśliwy, szybko przeładowując broń. Wokół trup ścielił się gęsto, ale przecież stawką było życie ślicznej, małej policjantki, która była dla lagharita kąskiem na jedno kłapnięcie szczęk.
Słowa Reda jakoś dziwnie go uspokajały. Gdy mężczyzna położył mu dłoń na krtani, wiedział, że zaraz jego cierpienie się skończy. Nie bronił się, nie wierzgał, nawet nie miał na to siły. Chyba nawet jego organizm poddał się w walce o życie. - Jesteś... dobrym... człowiekiem... - wyszeptał, coraz ciszej, w miarę, jak dłoń Red zaciskała się na jego szyi. Przymknął oczy i odpłynął do krainy wiecznych łowów.
Ray zatrzymał się jak by czas staną w miejscu najpierw w oczach pojawił się kadr a potem w aparacie po który sięgną szybkim ruchem. Widział jak silny mężczyzna przytula do serca człowieka którego nie znał, ile miłości taki człowiek może mieć by tulić obcego człowieka jak własnego ojca. I pstryk zrobił zdjęcie, zatytułuje je "ostanie pożegnanie ojca".
Uśmiechnął się lekko, położył dłoń na twarz i zamknął mu powieki. Wydawało się że wszystko trwało wieczność, nie to tylko kilka sekund drogi jaką przebył profesor. Red wysunął się spod ciała profesora jakby otumaniony. Przeładował broń i ruszył w kierunku ostatniego jaszczura wycelował i oddał strzał. Jakby w ciągłej hipnozie, jakby nie docierało do niego co się właściwie stało, jeszcze nie docierało. Zimny chłodny pozbawiony uczuć człowiek który bez mrugnięcia oka zabija drugiego człowieka.
Intche były przerażone, więc trochę czasu mu zajęło sprowadzenie ich z powrotem. Udało mu się w końcu je opanować i przez krótką chwilę obserwował co robi Red. Nie czuł nic, obserwując to jak Ryder ukraca cierpienia naukowca. Walker już nie raz miał krew na rękach i to niekoniecznie tych, którzy tego chcieli. Oderwał oczy i pobiegł pomagać rannym. Red sobie poradzi.
Usiadła na dupie pod wózkiem i rozejrzała się zmęczonym wzrokiem. Ręka bolałą jak cholera, było jej niedobrze, ale nie miała czym już wymiotować. Gdzie jest Romek? I Amos? Rozejrzałą się po pobojowisku.
Brice był pierwszy, panie Ryder. Tak więc to on na razie ma szansę dobić potężną jaszczurkę.
Dwie kostki na celność dla Brice'a. Jeśli zdobędziesz co najmniej 23 punkty, udaje się. Bestia nie żyje, ostatnia już. Czas zająć się rannymi i połapać wszystkie intshe. Jeśli się nie powiedzie... Próbuj dalej lub czekaj na Reda!
Kurwa, ja pierdołę, chuj by to jasny strzelił. Poezja Amosa wzniosła się na wyżyny. Kurz powoli opadał. Zagrożenie nadal istniało, ale przeciez krew juz tak nie bryzgala. Kto miał sie wykrwawić to sie wykrwawiał, a pozostałe dwa jaszczury moze na razie zadowolą sie zapachem krwi. Amos powiódł wzrokiem po tym całym pobojowisku. Szukał jednej osoby. Najważniejszej w tym kurwidolku nieudaczników. Znalazł. Lea kuliła sie pod jednymz wozów. Bez zastanowienia ruszył w jej kierunku, a gdy dopadł do wózka przykucnął przy niej, wyciągnął do niej dlon. - Wyłaź, Sikoreczko. Spierdalajmy stad. - rozejrzał sie za tymi cholernymi ptakami.
Brice spudłował. Ale to nie było dla nikogo zaskoczeniem. Niby niemal urodzony na pustyni, niby spędził na niej większość życia, a nadawał się jedynie do przerzucania gruzu. A i tak nie ma pewności, że by sobie z tym poradził.
- Już koniec? - dość się naoglądała. Zjadanego prawie Romka, rozprutego profesora. Reda, który go dobil (tak, widziała to, choć nie była do końca pewna, że to na pewno to co widzi, może jej się wydawało już). Za dużo flaków, krwi, zębów i pazurów. Do tego jedna laska. Zacisnęła rozdygotane palce na ręce Amosa i wyszła spod wozu, była cała w piasku, jakby sie w nim turlała. Chociaż w sumie prawie tak było. Rozczochrane włosy wyłaziły z ciasnego warkocza.
- A Ciebie co ? Pojebało? Pojebać to ja, nie mnie! - chciał mu odpysknąć, ale sytuacja była na tyle gorąca, w pejoratywnym znaczeniu, że nie mógł nawet powiedzieć jednego zdania! Rzucił się na pomoc Romkowi. Starał się zatamować krwawienie, ale przede wszystkim, musiał go odciągnąć w bezpieczne miejsce.
Przyciągnął do siebie dziewczynę, objął ja opiekuńczo jednym ramieniem, w drugiej ręce trzymał bron. - Nie, Sikoreczko. Jeszcze nie. - powiedział, ale nie patrzył na dziewczynę. Wzrokiem szukał zagrożenia, które ewentualnie mogłoby im pokrzyżować plany. Bo tak, chciał wsadzić Leę na ptaka, siebie zreszta tez i spierdalać jak najdalej. Ale, ale. Chyba nie było tak złe, bo został jeszcze tylko jeden gad. I Amos postanowił zajebac tego chuja. - Poczekaj. Odstawił dziewczynę i ruszył w stronę wielkiej jaszczurki, po drodze prześladował bron i wycelował. A gdy juz był całkiem blisko - strzelił.
Wyciagnął ją spod wozu i zostawił. Faceci! Objęła ramiona rękami i rozejrzała się za Romkiem. Gdzieś tu musi być, tak? Dotknęła noża wsadzonego w nogawkę buta po raz kolejny, by wiedziec że tam na pewno jest.
Amos! Ostatnia bestia jest Twoja. Rzucaj dwiema kostkami na celność. Próg 46 punktów, bo i laghairt już zmęczony walką. Jak się uda, pada martwy, jeśli nie - trafiasz w łapę i zwierz się przewraca, ale to go nie zniechęca i postanawia dopaść swego oprawcę, więc biegnie w Twoim kierunku.
No więc Amos strzelił. Strzelił na pełnej kurwie, bo już go mierziło całe to zamieszanie. Tym razem strzelił bardzo celnie, więc jaszczur efektownie zdechł na oczach wszystkich. Bo Amos zakładał, ze każdy patrzył. Bo dlaczego, kurwa, mieli nie patrzeć? Wokół tylko trupy i zapłakane baby, nic ciekawego, o wiele ciekawszy był triumf naszego dzielnego łowcy. Po udanym strzale sapnal z zadowoleniem i wyciągnął paczkę papierosów, z której ustami wysunął sobie papierosa. Zapalił. Zaciągnął sie. A potem... Zaśmiał gardłowo. No w sumie, świetna zabawa. A jak ktoś zdechł, to, przepraszam, pewnie taki był mu przeznaczony los i moze to i lepiej, bo po chuj jakies mieczaki maja sie po swiecie pałętać. Amos odwrocil sie znowu w stronę Lei, by skinąć uspokajająco głowa i pójść w jej kierunku, a kiedy juz do niej doszedł (choć dojść to on by pewnie jednak wolał inaczej), przygarnął ja do siebie, obejmując niczym samiec alfa. - Teraz juz koniec. - pogładził ja po ramieniu. - Naprawde koniec, Sikoreczko.
Nie patrzyla jak strzela, bo było to dla niej ohydne. Rece jej się trzęsły i zeby szczękały jakby było zimno, a wcale nie było. Po prostu stres z niej schodził. Gdy Amos do niej podszedł zacisnęła dłoń na jego koszuli dosć kurczowo, drugą mając na temblaku. - To dobrze - pociagnęła nosem, prawie się rozpłakując. Chciala wracać. Nie widziała Romka i bała się pytać. Moze pop prostu byl po drugiej stronei wozu?