Małe mieszkanie Esme Grant Mieszkanie ma tylko jeden pokój, za to nieco większy, własną kuchnię i łazienkę. Sprzęty: - mała kuchnia węglowa - mały bojler + dodatkowo: - kawiarka - gramofon
Aż żal, że nie widziała tego uśmiechu! - Skoczyfredka? - powtórzyła z zawahaniem w głosie i zmarszczyła brwi oraz się skrzywiła. - A kto to Mabel? - spytała, bo jakoś twarzy nie mogła skojarzyć z imieniem. Grant zaraz uchyliła klapę klatki, by sięgnąć do zwierzęcia, ale ostrożnie! Bowiem wyciągnęła dłoń, by się upewnić i wtedy.
- Oczywiście możesz mu zmienić imię na jakie ci się podoba.- zaraz zapewnił Esme podnosząc ręce do góry. No bo w końcu to był jej zwierzak co nie. Pewnie sama by chciała wybrać jak go nazywać. -Mabel to ta co się kręci z Clem i czasami z Sylwią. Ta mała złodziejka.- wyjaśnił.- Jestem pewien, że kojarzysz ją. Nie ma rodziców i czasami wpada na wyżerkę do mnie.- o proszę jaki dobry człowiek z Jima.
- ...ale imię nadać? - spytała, bo teraz to ona naprawdę była zdziwiona, czego nie mogła ukryć, choć jej ton bardziej od zaszokowanego był podekscytowany, no bo miała fenka pod swoim sufitem! Jak tutaj się nie cieszyć?! - Ach, ta! Już wiem, już wiem - pokiwała głową i westchnęła cicho, by zaraz podrapać fenka za uchem, który zaciekawiony rozglądał się po pomieszczeniu, a czerwone usta Esme rozciągały się uśmiechu. - Nie sądziłam, Jim, że przyniesiesz mi liska - przyznała po chwili, podnosząc spojrzenie na mężczyznę.
- No jak tam chcesz może być bez imienia.- wzruszył lekko ramionami w sumie było mu to zupełnie obojętne. Mogła na niego wołać te lis czy coś w tym stylu. W ostateczności mogła go na kołnierz przerobić ale wtedy chyba zemsta Mabel by ją dosięgła. Spoglądał na uroczy uśmiech Esme i tak się zapatrzył, że dopiero po chwili złapał, iż coś mówi. - No przecież ci obiecałem nie.
Zmarszczyła brwi. - Ale ja chciałam tylko zobaczyć, Jim - powiedziała cicho i przycupnęła na fotelu, układając obok tego liska. Zaraz sama się podniosła i skierowała do kuchni po to, by wrócić z popielniczką, którą postawiła na stole. - No... tak - parsknęła. - I dlatego jestem zdziwiona!
- Eeee to znaczy, że go nie chcesz?- podrapał się po głowie i pomyślał, że kobiety są niezwykle skomplikowane. Chcą, nie chcą. Zmieniają co chwilę zdanie. Wodził spojrzeniem za Esme usiłując doszukać się w jej twarzy jakiegokolwiek sygnału, co ma zamiar zrobić. - najwyżej go sprzedam.- wzruszył w końcu ramionami, chociaż bardziej prawdopodobne, że zwierzak zamieszka u niego w kuchni.
- Nie, że nie chcę, po prostu nie mogę, Jim! - powiedziała z pewnym uparciem. - Nie mam ani miejsce, ani nie wiem czym karmić, to chyba zrozumiałe, nie? - rzuciła, odpalając papierosa i przycupnęła na podłokietniku fotela, spoglądając na liska pustynnego. - Tak i go zjesz, co? - zaśmiała się. - Napijesz się czegoś, Jim?
- Tak chętnie się czegoś napiję. Najlepiej czegoś mocniejszego.- dodał bo chyba bez tego sobie w głowie nie poukłada. Spojrzał na liska. -Eeee nie jak bym go zjadł to Mabel by mi żyć nie dała.- normalnie mu nie dawała a co dopiero po takiej akcji. Od razu mógłby się przenieść na pustynię.
Esme uśmiechnęła się i podała liska Jimowi, samej zaś kierując się swobodnym krokiem do kuchni. Tam chwilę jej to zajęło dotarcie do szklanek i jakiegoś alkoholu, z którym w końcu wróciła do salonu. - Widzę, że lisek nie tylko mnie zachwycił - zażartowała, polewając alkoholu do szklanek; jedną z nich podała Jimowi.
- No dosyć się jej podobał, ale i tak go pewnie sprzedam. - no bo kto by się zwierzakiem opiekował jak on by wyruszał na pustynię a po tygodniu siedzenia w mieście znowu go tam ciągnęło. - Dzięki.- chwycił szklankę z alkoholem.- A jak tam w fabryce?
- Wiesz, jakbyś zatrzymał to czasem ona albo czasem ja mogłybyśmy się zajmować - zaproponowała, choć nie takim tonem, który zapowiadałby, że będzie teraz męczyć o to Ledwitcha. Westchnęła ciężko i pokręciła głową. - Tragedia - odpowiedziała. - Latają, sprawdzają, nawet odpocząć nie możesz, tyrasz na dwie zmiany, ale zastanawiam się czy po prostu nie zmienić - przyznała po chwili i napiła się alkoholu. - Nie powinno być z tym problemu. Chyba.
- Nie wiem jeszcze? Zastanowię się.- dodał i opróżnił szklankę z alkoholem. Potem jeszcze posiedział i pogadał z Esme o aktualnej sytuacji. Właściwie to ona głównie gadała ale on tez coś tam się odzywał, sugerował czy pomstował. W końcu przyszedł czas na to by się pożegnać i zabrać zwierzaka. Miał już pomysł co z nim zrobi.
Gdy tylko Esmeralda weszła do swojego mikroskopijnego, ale nadal ukochanego, mieszkania. Zanim jednak wzięła się do roboty, postanowiła się ogarnąć; doczyścić dłonie po pracy, przy czym kilka razy przemknęła palcami po mechanicznej protezie, zastanawiając się, jak to będzie, kiedy zacznie czuć. O ile, bo tej pewności nie miała. Następnie kobieta przygotowała sobie coś do jedzenia. Potem kawę, z którą już przeniosła się do pokoju. Tam otworzyła okno, zakrywając je cienką, jasną zasłoną, by ten gwar nie wydawał się tak głośny. Spaliła papierosa i spojrzała na gramofon.
Podeszła do niego i zaraz przeniosła na stolik, przy którym usiadła z powrotem. Jako że często chodziła do pracy i była czasem na tyle nieogarnięta, to kilka narzędzi miała, śrubek też. Przynajmniej łatwo jej było takowe znaleźć. Brunetka na spokojnie zajęła się rozkręcaniem maszyny, która tym zacinaniem się dobijała ją, a jeszcze bardziej dobijała ją cisza, która otaczała brunetkę. Nie jej wina, że lubiła gadać! Najpierw odkręciła tubę, następnie rysik, podstawę pod płytę i wtedy wzięła się za skrzynię, nad którą to kombinowała trochę czasu. Ostrożnie odkładała poszczególne części. Tak je układała, by zapamiętać, co najpierw przykręcić, a co na samym końcu. Nucąc sobie coś pod nosem z uśmiechem, zajmowała się przeczyszczaniem gramofonu, aby z przerwami na kawę czy papierosa, powoli i niespiesznie go składać, czyszcząc wszystko. Zastanawiała się, co było powodem tego, że tak się wieszał. Nie widziała uszkodzeń swym dosyć wprawionym okiem, aczkolwiek żywiła sporą nadzieję, że to tylko dlatego, że bardzo, bardzo długo tego nie czyściła. Gdy złożyła to wszystko, wahała się przed włączeniem i uruchomieniem. Jakby bała się, że jeszcze bardziej spieprzyła, więc ostrożnie sięgnęła do rysika, który umiejscowiła w odpowiednim miejscu, by z uśmiechem skwitować dźwięki, czysto wydobywające się z tuby. Aż musiała się napić alkoholu. I w zastanowieniu, muzyce, popatrzyła po swoim pokoju i stwierdziła, że będzie musiała porozmawiać z Jasperem. Skoro był malarzem, to mógłby te ściany odświeżyć! A wiedziała doskonale, że na pieniądze narzekać to on nie będzie, o.
Sylvia z whiskey (tańszą, nie myśl sobie!) zaszła do Esme. Miały tyle do obgadania i plotkowania, że pewnie pół nocy będą rozmawiać. A Sylvia miała ochotę spędzić trochę czasu z kobietą, a nie ciągle z tym Walkerem! Zapukała głośno do drzwi.
O dziwo, Esme była w domu. Całkiem niedawno wróciła z tym cholernym koszykiem zakupów, które zostawiła w kuchni pod stołem, by później ogarnąć. Zdążyła odpalić papierosa i przygotować kawiarkę, męcząc się z nią, bo też szwankowała. A że ktoś głośno zapukał, to Grant przeszła tak, by w salonie odwrócić jakiś projekt. Potem podeszła do drzwi, które otworzyła na oścież. - Jak dobrze, że nie jesteś Jasperem, bo byś się sturlała z tych schodów! - powiedziała ze śmiechem, wpuszczając Sylvię, a ujrzawszy alkohol, to oczy jej nieco zaświeciły. - Oooo, proszę, właź szybciej!
- Chyba czego nie zrobił, chciałaś spytać! - żachnęła się. Te arkusze jakiegoś projektu zgarnęła na komodę, by nikt nie widział, nie pobrudził. Poszła następnie po szklaneczki. - Luja spotkałam na targu i chciałam się dowiedzieć, kiedy ma zamiar przyjść i pomalować mi ten pokój, bo prosić się nie będę. I zaczął się grzać, że najpierw pieniądze i mnie uderzył, rozumiesz to?! - stanęła obok stołu i powiedziała to uniesionym głosem, a potem postawiła szklaneczki i popielniczkę. - To mu oddałam i ten mi pomidorem w twarz, no to ja mu jajkiem i wbiłam obcas w stopę. Szkoda, że jej nie połamałam, chamidło z tego malarza, phi! - rzuciła obrażona i w końcu usiadła, rozpinając pierwsze guziki koszuli, bo jej się aż gorąco z tego oburzenia zrobiło, nie na myśl o Jasperze.
Słuchała jej z rosnącym zdziwieniem. -Że co zrobił?!-aż jej sie wyrwalo. Rozumiała lać się podczas bójki, ale tak kobiete po twarzy na ulicy? -Co za palant! Ty, może ja ci pomogę z tym malowniem? Bo od niego to sie chyba nie doczekasz.
- No, no! Zrobił to, co opowiedziałam! Luj i barbarzyńca, chamidło - rzucała pod nosem i jeśli tylko Sylvia polała, to pewnie Esme duszkiem opróżniła pierwszą kolejkę. - Niech on tylko się do mnie zbliży to mu chyba szczękę poprzestawiam moją protezą - na wspomnienie o tym ostatnim uśmiechnęła się i wystawiła całkiem nową, z nowym patentem protezę, która znacznie lepiej się prezentowała. - Zgłosiłam się na ochotnika, więc... - wzruszyła ramieniem i cofnęła rękę. - W końcu będę musiała pomalować, więc pomoc się przyda, dzięki, dzięki! - zaśmiała się i zaraz strzepnęła popiół do popielniczki, zakładając nogę na nogę. - Rozmawiałaś w końcu z Walkerem? - oczywiście, że piła do ich ostatniej rozmowy.
Oczywiscie, że polała! I zapaliła do towarzystwa. -Nigdy nie spodziewałam sie po nim niczego lepszego..-stwierdziła, a zaraz potem chwyciła Esme za rękę chcąc się przyjrzec nowej protezie. Slyszac pytanie zrobiła się czerwona jak cegła. -No.-mruknęła-I.. Ee.. No jesteśmy ze sobą.
Esme nawet pokazała zacisk, który wydawał się mocniejszy i pewniejszy, pomamrotała także pod nosem, że teraz odczuwa dłoń Sylvi na swojej ręce i dziwnie się z tym czuje. Esme wybuchnęła cichym śmiechem, widząc pomidorową twarz Valmount. Pomyśleć, że ona sama miała, dosłownie, bo naznaczoną tym owocem! - Ha, mówilam, że to się dobrze skończy - pacnęła ją wolną dłonią. - A ty taka bez wiary i w ogóle - zaśmiała się.
Sylvia pewnie powiedziała, że niezła proteza. Osobiście miała nadzieje, ze nie będzie nigdy potrzebowac protez. Uśmiechnęła się jak durna 16-stka, a nie jak dojrzała, dorosła kobieta. -Oj bo... Nie no, dobrze, że tak wyszlo.-powiedziała w koncu. A potem stwierdziła, że musi jej coś opowiedzieć. -Ale wyobraz sobie.. Że Lamb zaprosił mnie na randkę.-zarechotała. Pora obgadać psa.
Oby nie, choć pewnie Esme by pomogła w razie czego. Psycholog dla tych z protezami, o tak. Już mogłaby taką firmę założyć, nie? - Lamb? - spytała zdziwiona, odsuwając się. - Ten czarny niuchacz z komendy, co to zanika w ciemnościach? - rzuciła, nie skrywając jakiejś niechęci do policjanta. Po prostu nieufna i tyle.
- I co, zgodziłaś się? Czy go wyśmiałaś? - spytała, mrużąc delikatnie oczy, jakby to miało jej pomóc w odczytaniu z mimiki twarzy Valmount odpowiedź. - Jak było, o ile było?